Выбрать главу

Podwoiłem też wysokość Świętej Góry i przybliżyłem ją do „Yakkagali”. Oba te miejsca istnieją i wyglądają niemal dokładnie tak, jak je opisałem. Sri Kanda, albo Szczyt Adama, to osobliwa kopulasta góra, święte miejsce buddystów, muzułmanów, wyznawców hinduizmu i chrześcijan. Na szczycie wznosi się mała świątynia, w której znaleźć można skałę z wgłębieniem, długim na dwa metry i uznawanym za odcisk stopy Buddy.

Co roku, od wielu stuleci, na szczyt wspinają się tysiące pielgrzymów. Droga na wysokość 2240 metrów jest obecnie bezpieczna, a to za sprawą dwóch wstęg schodów (bez wątpienia najdłuższych schodów na świecie). Sam pokonałem je raz, z poduszczenia Jeremiego Bernsteina z „New Yorkera” (patrz jego Experiencing Science) i przez kilka dni nie czułem potem nóg. Jednak warto było, bowiem udało nam się ujrzeć ze szczytu unikalne widowisko towarzyszące wschodowi słońca, kiedy to symetryczna kopuła rzuca przez kilka minut na chmury sięgający niemal horyzontu cień.

Potem zwiedziłem jeszcze górę w nieco bardziej komfortowy sposób, a to z pomocą śmigłowca Sił Powietrznych Sri Lanki. Zbliżyliśmy się wtedy do świątyni na szczycie, i to na tyle blisko, bym mógł ujrzeć zrezygnowane oblicza mnichów nie przyzwyczajonych do takiego hałasu.

Skalna forteca Yakkagali to Sigiriya (albo Sigiri, „Lwia Skała”), miejsce tak zdumiewające, że nie musiałem w żaden sposób go ubarwiać. Pozwoliłem sobie tylko nieco nagiąć chronologię, bowiem pałac na szczycie (wedle sinhaleskiej kromki Culavamsy) powstał za panowania króla Kasyapa Pierwszego (478–495). Niemniej wydaje się nieprawdpodobne, aby tak wielka budowa została ukończona ledwie w osiemnaście lat. Prawdziwe dzieje Sigiri z pewnością sięgają o wiele dalej w przeszłość.

Charakter, motywy działania i prawdziwy los Kasyapy są przedmiotem wielu sporów, ostatnio podsyconych za sprawą dzieła The Story of Sigiri (Lakę House, Colombo, 1972) napisanego przez profesora Senerata Paranavitanę. Wiele zawdzięczam również dwutomowej pracy Sigiri Graffiti (Oxford University Press, 1956), z której zaczerpnąłem opis Lustrzanego Muru. Niektóre z cytowanych napisów przytoczyłem wiernie, inne lekko zmieniłem.

Freski, jedna z największych atrakcji turystycznych Cejlonu, zostały przedstawione w dziele Ceylon: Paintings from Tempie, Shrine and Rock (New York Graphic Society/UNESCO, 1957). Szczególnie ciekawa jest plansza piąta, oryginał został niestety zniszczony w roku 1960 przez nieznanych wandali. Mamy tam kogoś, kto wyraźnie wsłuchuje się w dźwięki dobiegające z trzymanego w prawym ręku pudełka z wieczkiem na zawiasach. Nie wiadomo, co to za pudełko, zaś miejscowi archeologowie nie chcą mnie słuchać gdy sugeruję, że ten dawny mieszkaniec Cejlonu po prostu słucha tranzystorowego radia. Legendę o Sigiriyi przeniósł na ekran Dimitri de Grunwald, tworząc film The God King, w którym Leigh Lawson zaprezentował się jako całkiem udany Kasyapa.

WYCIĄG KOSMICZNY

Ten śmiały projekt został po raz pierwszy przedstawiony na Zachodzie w liście wysłanym do miesięcznika „Science” i opublikowanym 11 lutego 1966 roku z tytułem Satelitarna elongacja a prawdziwy zaczep niebieski. Autorami byli John D. Isaacs, Hugh Bradner i George E. Backus z Instytutu Oceanograficznego Scrippsa oraz Allyn C. Vine z Instytutu Oceanograficznego w Woods Hole. Może to nieco dziwne, że oceanografowie zajmują się kosmosem, ale przecież to jedyni ludzie (od kiedy zniknęły balony zaporowe), którzy na co dzień mają do czynienia z długimi kablami muszącymi przede wszystkim utrzymać własną masę (nawiasem mówiąc, postać doktora Allyn Vine’a została upamiętniona nazwaniem na jego cześć pojazdu podwodnego Alvin).

Później odkryto, że taki sam pomysł został rzucony już sześć lat wcześniej przez leningradzkiego inżyniera J. N. Artsutanowa („Komsomolskąja Prawda”, 31 lipca 1960). Artsutanow pisał o „kosmicznej kolejce linowej”, żeby użyć jego określenia, zdolnej wynieść dwanaście tysięcy ton dziennie na orbitę synchroniczną. To zdumiewające, jak niewielkie echo wzbudził ten pomysł. Jedynym nawiązaniem, jakie odnalazłem, jest jeden z malunków Aleksieja Leonowa i Sokołowa (opublikowany w książce Gwiazdy na nas czekają, Moskwa 1967). Na stronie 25 widnieje „kosmiczna winda” w działaniu, a podpis głosi: „…można powiedzieć, że satelita będzie stał nieruchomo na niebie i opuszczony z niego kabel stanie się gotową trakcją dla kolejki linowej. Taki wyciąg można zbudować, bez pomocy rakiet przewoziłby pasażerów i ładunki”. Wprawdzie kosmonauta Leonów dał mi egzemplarz tej książki jeszcze w roku 1968, podczas konferencji poświeconej pokojowemu wykorzystaniu przestrzeni kosmicznej, to treść obrazu nie od razu do mnie dotarła. I to pomimo faktu, że przedstawia wyciąg wznoszący się właśnie nad Sri Lanką! Zapewne uważałem wtedy, że obdarzony sporym poczuciem humoru po prostu sobie zażartował* [* Leonow jest też znakomitym dyplomatą. Po wiedeńskiej premierze filmu 2001: Odyseja kosmiczna, powiedział: „Teraz czuję się, jakbym już dwa razy był w kosmosie”. Po locie Apollo-Sojuz powiedział pewnie o trzech razach.].

Wiele wskazuje na to, że koncepcja kosmicznego wyciągu dojrzewa, że nadchodzi jego czas. Dowodzi tego fakt przytoczony w liście Isaacsa z roku 1966 — w ciągu dekady ten sam pomysł został niezależnie ogłoszony aż trzykrotnie. Najbardziej szczegółowy był artykuł Jerome’a Pearsona z Bazy Sił Powietrznych Wright-Paterson, opublikowany w „Acta Astronautica” z września-października 1975 r. (The Orbital Tower; a spacecraft launcher using the Earth rotational energy). Doktor Pearson zdumiał się wielce, usłyszawszy o wcześniejszych pracach, których nie miał, jak się okazuje, w komputerowym wykazie publikacji. Odkrył je dopiero dzięki mojemu pismu wystosowanemu do Izby Reprezentantów Komitetu Kosmicznego z lipca 1975 r. (patrz: The Vlew From Serendip).

Sześć lat wcześniej A. R. Collar i J. W. Flower w artykule A (Relatively) law Altitude 24-hour Satellite („Journal of the British Interplanetary Society”, vol. 22, str. 442-457, rok 1969) doszli do niemal identycznych wniosków. Dociekali, czy możliwe jest zawieszenie synchronicznego satelity komunikacyjnego na orbicie o wiele niższej niż normalnie stosowane 36 000 kilometrów. Nie zastanawiali się wprawdzie nad opuszczeniem z takiego satelity kabla na powierzchnię Ziemi, ale byli o krok od tego etapu.

Pora teraz, bym wspomniał też o mojej skromnej osobie. W roku 1963 napisałem tekst przyjęty przez UNESCO i opublikowany w lutowym numerze miesięcznika „Astronautics” z roku 1964 (obecnie dostępny też w książce Voices From the Sky). Tekst ten głosił: „Skoro mowa już o odleglejszych projektach, to należy wspomnieć szereg prac teoretycznych rozważających możliwość umieszczenia dwudziestoczterogodzinnego satelity na niskiej orbicie. Realizacja takiego przedsięwzięcia jest jednak uzależniona od rozwoju technologii i raczej w tym stuleciu nie nastąpi. Niemniej warto, aby studenci potraktowali zgłębianie tego zagadnienia w charakterze ćwiczenia dla umysłu”.

Te pierwsze „prace teoretyczne” to był oczywiście głos Collara i Flowera. Pospieszne obliczenia bazujące na wytrzymałości znanych materiałów nastawiły mnie sceptycznie do całego pomysłu, dlatego nie próbowałem rozpracować jego szczegółów. Gdybym wykazał się wtedy mniej konserwatywnym podejściem, lub też dłużej liczył te prowizoryczne słupki, to mógłbym pewnie wyprzedzić nawet samego Artsutanowa.