Выбрать главу

Wrócił do pokoju, otworzył walizkę i wyjął nieduże płaskie pudełko przypominające kieszonkowy kalkulator. Sprawdził baterie, postukał na próbę w kontrolki i przypiął urządzenie stalową klamrą do mocnego pasa z syntetycznej skóry. Teraz był już gotów do ujrzenia nawiedzonego królestwa Kalidasy i nie musiał bać się żadnych demonów. Wschodzące słońce miło przygrzewało w plecy, gdy Morgan minął przejście w masywnych, zewnętrznych wałach obronnych. Przed nim ukazał się kamienny most rozpięty nad wodami fosy biegnącej idealnie prostą linią. Pół kilometra rowu z każdej strony mostu… Mała flotylla łabędzi ruszyła poprzez lilie z nadzieją na poczęstunek, po czym odpłynęła strosząc pióra, gdy okazało się, że nie będzie ani kąska. Po drugiej stronie mostu Morgan dotarł do następnej linii obronnej i wspiął się wąskimi schodami na szczyt muru. Przed nim rozciągały się Ogrody Rozkoszy, a dalej widniała ściana samej skały.

Fontanny pulsowały leniwie, jakby w rytm powolnego oddechu, ich linie przecinały ogrody w różnych kierunkach. Morgan miał całą Yakkagalę tylko dla siebie, w polu widzenia nie było żadnego innego człowieka. Miasto-forteca trwało przed nim niemal równie osamotnione, jak przez siedemnaście stuleci spędzonych pod osłoną dżungli, od dnia śmierci Kalidasy po czas odkrycia przez dziewiętnastowiecznych archeologów.

Morgan przeszedł powoli wzdłuż szeregu fontann, dobne krople wody osiadały mu na gołej skórze. Przystanął przed wspaniale rzeźbioną rynną odpływową, podziwiając niewątpliwie oryginalny fragment dawnych ogrodów. Zastanowił się, jak właściwie pradawni inżynierowie rozwiązali sprawę dostarczania wody do zbiornika na górze i jakie ciśnienie zdołali wytworzyć. Tryskające wysoko wodne słupy musiały zaiste zdumiewać ówczesnych widzów.

Dotarł do podnóża schodów o stopniach tak wąskich, że podeszwy jego butów ledwo się na nich mieściły. Czy budowniczowie tego miejsca mieli tak drobne stopy, czy może architekt wymyślił sobie takie rozwiązanie, aby zbić nieco z pantałyku nieproszonych gości? Bez wątpienia nie byłoby łatwo żołnierzom pokonać sześćdziesięciostopniową stromiznę po schodach zrobionych, jak się zdawało, dla karłów.

Niewielka platforma, potem kolejne stopnie, aż wreszcie Morgan dotarł do długiej, wznoszącej się z wolna galerii wyciosanej w niższych partiach skały. Od ziemi dzieliło go już ponad pięćdziesiąt stóp, ale widok w dół zasłaniał mur pokryty gładkim żółtym tynkiem. Skała powyżej nawisała tak potężnie, że miejscami galeria zmieniała się w tunel i ledwie wąska wstążka nieba widoczna była w szczelinie.

Tynk wyglądał na całkiem nowy, żadnych pęknięć czy ubytków… Aż trudno uwierzyć, że murarze zakończyli tu pracę dwa tysiące lat temu. Gdzieniegdzie mur szpeciły typowe dla wszystkich zabytków świadectwa obecności turystów, pragnących unieśmiertelnić swoje imiona. Nieliczne z tych napisów powstały w znajomych Morganowi alfabetach, zaś najpóźniejszą datą, jaką udało mu się odczytać, był rok 1931. Potem władze najwidoczniej zaczęły zapobiegać podobnym aktom wandalizmu. Większość graffiti powstało w pełnym krągłości piśmie stosowanym na Taprobane. Morgan przypomniał sobie wczorajsze przedstawienie, urozmaicane licznymi wierszami pochodzącymi z drugiego czy trzeciego wieku. Przez szereg lat po śmierci Kalidasy Yakkagala pełniła rolę atrakcji turystycznej, przyciągającej gości za sprawą wciąż popularnej legendy o przeklętym królu.

W połowie długości kamiennej galerii Morgan dotarł do zamkniętych drzwi windy dowożącej do słynnych fresków widniejących dwadzieścia metrów powyżej. Wyciągnął głowę, by dojrzeć malowidła, ale platforma klatki dla widzów, przyczepiona do skalnej ściany niczym metalowe gniazdo, zasłaniała skutecznie widok. Rajasinghe wspominał, jak to niektórzy turyści, ujrzawszy umiejscowienie fresków, woleli poszukać albumu z ich fotografiami.

Po raz pierwszy Morgan zadumał się nad jedną z największych zagadek Yakkagali. Domyślał się, jak namalowano te freski, do tego wystarczyć mogło potężne rusztowanie z bambusowych drągów, ale nie miał pojęcia, po co to zrobiono. Przecież od chwili demontażu rusztowania nikt nie miał szans należycie docenić kunsztu artysty. Z galerii poniżej mało co było widać, zaś z miejsca u podstawy skały wyobrażone sylwetki rysowały się jako drobne, nierozpoznawalne kolorowe plamy. Może faktycznie, jak sugerowali niektórzy, rzecz miała charakter czysto religijny czy magiczny, podobnie jak pochodzące z epoki kamienia rysunki, odnalezione w głębi niemal niedostępnych jaskiń.

Freski musiały poczekać, aż obsługa windy stawi się do pracy, na razie było wiele innych rzeczy do obejrzenia. Morgan dotarł dopiero do jednej trzeciej wysokości, a galeria wciąż biegła w górę.

Mur ustąpił miejsca niskiemu parapetowi i Morgan znów mógł spojrzeć w dół, gdzie rozciągały się Ogrody Rozkoszy. Po raz pierwszy mógł oszacować nie tylko ich wielkość (czy Wersal na pewno jest większy?), ale i misterne ich rozplanowanie a także sposób, w jaki fosy i wały miały izolować je od otaczającej wszystko puszczy.

Nikt już nie wiedział, jakie krzewy i kwiaty rosły tu za dni Kalidasy, ale sztuczne jeziorka, kanały i ścieżki były wciąż w tych samych miejscach. Spoglądając na słupy wody Morgan przypomniał sobie nagle cytat ze wspomnianego w nocnym przedstawieniu tekstu:

Z Taprobane do Raju jest czterdzieści mil; stamtąd usłyszeć już można Fontanny Raju.

Powtórzył sobie to zdanie w myślach. Fontanny Raju. Czyżby Kalidasa pragnął stworzyć na tym padole ogród bogów, coś mogącego wesprzeć jego pretensje do boskości? Jeśli tak, to nie dziwota, że kapłani oskarżyli go o bluźnierstwo i nałożyli klątwę na całe dzieło.

Galeria zakończyła się wreszcie kolejnymi stromymi schodami, chociaż tym razem stopnie były o wiele obszerniejsze. Pałac wszakże wznosił się wciąż daleko w górze, schody zaś kończyły się na sporej półce, niewątpliwie sztucznie stworzonej. Trwały tu szczątki gigantycznej podobizny lwa, niegdyś dominującej nad okolicą i budzącej grozę w sercu każdego, kto ośmielił się spojrzeć na bestię. Teraz ze skały wystawały jedynie dwie łapy warującego monstrum, każda z nich połowy wysokości człowieka.

Dalej widniały następne granitowe schody i kamienne rumowisko, zapewne jedyna pozostałość po głowie lwa. Nawet ta ruina budziła podziw — ktokolwiek ośmielał się ruszyć ku warowni króla, musiał najpierw stawić czoło bestii.

Ostatni etap wspinaczki po nawisającej tuż przy wierzchołku skale tworzyło kilka żelaznych drabin ze stosownym zabezpieczeniem na użytek co bardziej lękliwych wspinaczy. Jednak najgroźniejsza w tym miejscu była nie wysokość ale, jak wcześniej już ostrzeżono Morgana, roje zazwyczaj pokojowo nastawionych szerszeni zamieszkujących jamy i zagłębienia. Niektórzy nazbyt hałaśliwi turyści bywali przez nie dość radykalnie uciszani.

Dwa tysiące lat temu północna ściana Yakkagali pokryta była murami i blankami tworzącymi stosowne tło dla postaci monstrualnego lwa, za nimi zaś musiały zapewne znajdować się schody dające łatwiejszy przystęp na szczyt. Jednak czas, deszcze i mściwe ludzkie ręce wymiotły wszystko do gołej skały, upstrzonej teraz tysiącami wyżłobień i wąskich półeczek, dających niegdyś podporę murarce.

Niespodziewanie wspinaczka dobiegła końca. Morgan stanął na skrawku gładkiego kamienia, wysepce wydźwigniętej dwieście metrów ponad dywan drzew i pól ciągnących się płaskim krajobrazem we wszystkie strony prócz północy, gdzie rysowały się na horyzoncie góry centralnego łańcucha. Inżynier znalazł się w całkowitej izolacji od świata, jednak nie stracił go z oczu, wręcz przeciwnie, poczuł się przez chwilę panem wszystkiego, co mógł dojrzeć. Nie zdarzyło mu się to od tamtej chwili, gdy w osłonie chmur przekraczał pomost między Europą a Afryką. Zaiste, boskiego króla była ta góra siedzibą. Ruiny jego pałacu zalegały wszędzie wokoło. Labirynt na wpół zburzonych murów wyrastał ledwie do pasa, sterty potłuczonych cegieł i wyłożone granitowymi płytami ścieżki biegły przez cały obszar aż do krawędzi. Widać było też wielką cysternę wyciosaną w żywej skale, zapewne zbiornik na wodę. Mając dość zaopatrzenia, garstka zdeterminowanych ludzi mogłaby się tu bronić przez długie lata, ale jeśli Yakkagala została rzeczywiście pomyślana jako forteca, to Kalidasa nigdy nie wystawił warowni na próbę. Jego ostatnie spotkanie z bratem miało miejsce daleko poza zewnętrznymi umocnieniami.