Выбрать главу

- To jest taki mądry pan, co wszystko wie - odparła ruda. - Mama pod sekretem mówiła, że bez niego zrobiłby się na świecie istny... - Nie mogła przypomnieć sobie tego trudnego podsłuchanego słowa.

Nie dokończyli rozmowy, gdyż redakcyjna tatra, pojękując, zatrzymała się przy nich. Bosy pasażer otworzył drzwiczki. Wyskoczył z samochodu, by natychmiast pochwalić się przed koleżanką wrażeniami i nagrodą. Brodacki również miał nowiny. Nie tylko poznał adres tajemniczego Kurojada, lecz także dowiedział się, gdzie można smacznie i tanio zjeść. Zadowolony z pasażera dał mu w nagrodę niklową dwudziestkę.

Kilka minut po szesnastej granatowa tatra „Kuriera”, minąwszy hotelik Pod Gruszą, zajechała na ulicę Wierzbową, przed jednopiętrowy dom, w którym mieszkał Kurojad. Ceglany, obrzucony wapienną zaprawą budynek niczym specjalnym się nie wyróżniał. Stern uznał nawet, że jest bardziej zaniedbany od innych. W oczy rzucał się kikut miedzianej rynny, spod którego rozlewał się na ścianę szeroki, pstrokaty liszaj. Z brudem na murze cudnie harmonizował kamienny rynsztok przypominający o sobie fetorem pomyj. W tej zapyziałej mieścinie, ochrzczonej przez Brodackiego „żydowskim zagłębiem”, rządził niepodzielnie Kurojad. Tu się urodził, tu spędził bezbarwne dzieciństwo i tu - jak niosła fama - zamierzał umrzeć.

Przyjęcia u mistrza regulował ten sam od lat ceremoniał. Wizyty zaczynały się o dziesiątej i trwały do osiemnastej, z godzinną przerwą na obiad. Tylko przypadek sprawił, że Stern i Brodacki już za pierwszym razem uzyskali zgodę na audiencję. Musieli jeszcze odstać niecałe pół godziny.

W tym dniu kolejka do drzwi mistrza kończyła się w połowie zdeptanych schodów. I nie była to, Boże broń, zbieranina okolicznych prostaczków żywiących się wiarą w zabobon. Przeczył temu ubrany w garnitur z wielbłądziej wełny hrabia z bratislavskiego hradu, tego samego, w którym Franciszek II podpisywał z Napoleonem układ pokojowy. Dlaczego hrabia wybrał się z wizytą do dalekiej wyroczni, tego nikt nie wiedział. Nikogo w P. nie dziwiło też, że Kurojad sławi swój kraj het, aż za granicę.

Za hrabią stał, gryząc wargę, szpakowaty bankier z Warszawy, który zapomniał szyfru do sejfu, a także głupkowato uśmiechający się szatniarz z najlepszej w Drohobyczu restauracji, który po zafasowaniu ciosu kuflem od dwóch tygor dni bredził w niezrozumiałym języku. Kolejkę zamykał kucharz z majątku pod Żółkwią, który niedawno stracił serce do używanej od ponad trzydziestu lat miedzianej patelni.

Wszyscy oni, niezależnie od wieku i rangi, razem z Bro- dackim i Sternem układali w myślach najważniejsze pyta- nie, na które odpowiedź znał mistrz.

Kurojad, o czym przekonali się naocznie, był niskim mężczyzną o ptasiej głowie obsypanej rzadkim, niczym na owocach agrestu, zarostem. Uwagę zwracał całkowity brak zębów w górnej szczęce, sprawiający, że mistrz machinalnie ściągał wargi, gdy - nader rzadko zresztą - się uśmiechał. Ten ustawiczny grymas mógł mieć też związek z ciężką obstrukcją, na którą cierpiał od dzieciństwa. Oczywiste jest jednak, że ta przykra dolegliwość pozostawała jego głęboką tajemnicą.

Co się tyczy pochodzenia Kurojada, gadano różnie. W żyłach mistrza płynęła bowiem polska, żydowska, ukraińska, niemiecka i diabli jeszcze wiedzą jaka krew, co pośrednio tłumaczyło umiejętność porozumiewania się w wielu językach. Mówiono o nim, że tylko dlatego jest katolikiem, iż matka zdążyła schować go do zimnego chlebowego pieca, gdy naszedł ich nasłany przez prawosławnych sąsiadów batiuszka. Mówiono o nim wreszcie, że w dzieciństwie bez niczyjej pomocy nauczył się składać litery. Potrafił przeczytać książkę bez otwierania, a także znał wszystkie choroby człowieka, prześwietliwszy go wzrokiem na wylot. Wspominano również, że tajemne nauki pobierał przed bolszewicką rewolucją u sędziwego Wróbla w dalekim Homlu. Był to, podobno, jeden z siedmiu starców, którzy znali los świata i komunikowali się przez kontynenty dzięki telepatii.

Miejscowi opowiadali jeszcze, że zdolności odziedziczył po babce znachorce. Wiązała się z nią jakaś ponura rodzinna historia. Opowiadano, że dziad Kurojada, pijaczyna lu- dwisarz, przepadł pewnego dnia bez wieści i że jego popęd- liwa żona wyszła wkrótce za sąsiada. Plotkowano nawet, że po kilkunastu latach, gdy Kurojad był dzieckiem, w jednym z wapiennych dołów na tyłach zakładu znaleziono kościotrupa pasującego wzrostem do zaginionego. Faktem jest, że w dzieciństwie mistrz panicznie bał się babki. Może dlatego nie dopuszczał do wizyt kobiet. Wyjątek stanowiły dziewczęta przed pierwszą miesiączką. Świat Kurojada zamykał się więc w kręgu mężczyzn. To sprawiało, że przypisywano mu grzeszne skłonności i oskarżano o wykorzystywanie spotkań do zbereźnych celów. Przodowali w tym zwłaszcza dawni koledzy z podwórka. Twierdzili, że gardzi babami z powodu malutkiego jak u niemowlęcia siusiaka. Plotek tych, oczywiście, nie należało traktować poważnie.

Usprawiedliwionym odstępstwem od reguły była trzydziestoletnia Hucułka z Worochty, Semena, która - jak przystało na pomoc domową - prała, gotowała i, bez mała, podcierała mistrza, gdyż Kurojad mimo średniego wieku wymagał troskliwej opieki. Puszysta kobieta była jedną z niewielu osób, które potrafiły znieść jego kaprysy. Chwaliła się referencjami tak dobrymi, że można by je streścić w jednym zdaniu: „Czysta, uczciwa i bardzo dobra w gotowaniu”, „Doświadczona dziewczyna do pracy domowej i lekkiego prania” lub choćby „Idealna za przychodnią w polskim domu. Posiada długie świadectwa i referencje”.

Brodacki, jako stażysta, układał już takie anonse. Wymyślał ich na kopy. Śmiał się przy tym do rozpuku z sepleniących, nieobjętych wiejskich dziewuch, które za jego sprawą błyskawicznie nabierały na stronie ogłoszeń wdzięku i polotu.

Kurojad był w każdym calu perfekcjonistą. Sam stworzył regulamin wizyt, sam spisał go redisówką na kancelaryjnym papierze i sam - jak Marcin Luter - przybił gwoździami do drzwi wejściowych.

Regulamin zawierał uproszczony cennik (pięć złotych za każde dziesięć minut), a także rozmaite zakazy i nakazy. Surowy zakaz zadawania na głos pytań, zakaz rozglądania się po pokoju, kichania, palenia i plucia, jak również głośnego szurania obuwiem. Bezprzykładna ostrożność służyła wyłącznie temu, by mistrza nie rozpraszać, gdy będzie udzielał gościom błyskotliwych odpowiedzi. Miała też inny ceclass="underline" nie drażnić przywiązanej smyczą do barierki siwej kapucynki.

Stern z żalem wrzucił do blaszanej skarbonki odliczoną kwotę. Ustawił się przed drewnianą barierką, za którą na wełnianym dywaniku spała małpka, i zamknął oczy. Przez chwilę koncentrował się na pytaniu, a następnie poddał obnażającej jego myśli machinie. Kurojad, jak bezduszny chirurg, przeprowadzał na nich wiwisekcję.

Operacja, którą znieśli spokojnie hrabia z bratislavskiego hradu i szatniarz, ścięła Jakuba z nóg. Na wypowiedziane w myślach pytanie: „Kto zabija w Rowach?”, usłyszał wyraźną odpowiedź: „Pan”.

- Ja? - odezwał się zaskoczony. - Przecież to kosmiczny absurd. Dobrze pan wie, że nie mam z tym nic wspólnego.

Kurojad wściekł się. Stern był pierwszym gościem, który ważył się złamać jego święty regulamin. Pewnie dlatego podniósł ze stołu gliniany kubek, nabrał do ust wody i rozpylił w powietrzu opadającą na wypastowaną podłogę mgiełkę.

- Pasoł won! - zapiszczał, celując w drzwi chudym palcem. - No, pasoł! - dorzucił, odsłaniając jak rozwścieczony pies bezzębne dziąsła. Do jego krzyku przyłączyła się wyli- niała małpka. Wtórowała mu przeraźliwie, jakby obdzierano ją ze skóry.

Audiencja u Kurojada zakończyła się skandalem. Brodacki, nie ostrzeżony, minął się ze Sternem w drzwiach. Z podniesioną hardo głową przekroczył próg izby, wzbudzając u oczekujących respekt. On także jednak nie miał szczęścia. Ledwie zamknął za sobą drzwi, stało się coś nieoczekiwanego. Kurojad wpił w niego wzrok bazyliszka i stażysta natychmiast poddał się jego woli. W dziwnym tańcu zaczął się kiwać na boki, podrygiwać i na przekór sobie wykonywać rytmiczne gesty, jakie powtarzają ortodoksyjni Żydzi modlący się pod Ścianą Płaczu w Jerozolimie. Poprawiał nawet nerwowo nieistniejące filakterie przywiązane nad czołem i do lewego przedramienia. Jego ruchy naśladowała siwa kapucynka, która drapała się kosmatą łapką po wysuniętej do przodu brodzie.