Выбрать главу

Kiedy Brodacki wybiegł na schody w żydowskich pląsach, podśpiewując „aj-ja-jaj”, był sponiewieranym człowiekiem. Ze wstydu, z prawdą, która go przerosła, omal nie zapadł się pod ziemię. Poczuł się wykorzystany przez Kurojada, dlatego propozycję Sterna, by natychmiast wracać do Daniluka, przyjął z nie ukrywaną ochotą.

Dziennikarze opuścili P. w pośpiechu. Zrozumiałe, że w powrotnej drodze żaden z nich nie wspomniał o kompromitującej wizycie, jakby ich u Kurojada nigdy nie było.

Był ciepły sierpniowy wieczór. Stern i Brodacki jedli kolację u leśniczego, wynagradzając sobie całodzienny trud. Daniluk kolejny raz przepraszał ich za żonę i wyjaśniał:

- Nie uwierzycie pewnie, jak powiem, ile się musiałem za ten telegram tłumaczyć. Pytali niby nakręceni: co, gdzie, a dlaczego? Chcieli mnie aresztować. Tak, tak! Tu wszystko rozchodzi się migiem, jak koński piard. Ledwie chłopak wrócił z poczty, już siedziało nam na karkach trzech posterunkowych. Kazali natychmiast prowadzić do ciała. Pisali, robili szkice i wciąż wypytywali. Zapowiedzieli, że jeśli jeszcze raz pisnę słówko skurwielom z prasy, to pożegnam się z pracą. Tak! Powieźli ciało do miasta moim wozem. Mają go oddać pojutrze. Rozbój w biały dzień! Chciałem dobrze, a wyszło... Syna szkoda! - powiedział zasępiony, widząc krygującego się w sieni chłopaka. - To mój pierworodny, od września gimnazjalista! No, chodźże tu zaraz, Walery! Panowie sobie pomyślą, żeś ty miejski kiep! - Leśniczy z dumą spojrzał na wysokiego młodzieńca, któremu sypał się wąs.

Po chwili syn bezskutecznie próbował się oswobodzić z ojcowskiego objęcia.

- To on popedałował do P. nadać przeklęty telegram. Teraz widzisz - spojrzał na chłopaka - ile parę liter potrafi narobić bajzlu? Przez nie węszyła policja i panowie z gazety przyjechali. To bardzo ważna gazeta, Walery! Ta sama, co w nią matka jajka na rynek zawijała. Nie pamiętasz?

- Teraz, tata, pamiętam!

- Zdolny, bestia. Rwie się do świata. Skończy gimnazjum i wszystkim pokaże, na co Daniluków stać. Prawda, smyku?

- Tato - powiedział błagalnie Walerek, uciekając wzrokiem od gości.

- Co znowu: tato, tato?!

- Mogę iść?

- A prygaj, prygaj, basałyku! Rozpiera go - rzekł, odprowadzając syna wzrokiem. - I mnie kiedyś tak samo rozpierało. Najbardziej lubi las. W moje idzie ślady - oświadczył pełen dumy leśniczy. - To nasze zielone królestwo. Ciągnie się od polskich Rowów po hajdamackie Zduny i żydowskie Więcierze. O hajdamackich Zdunach godzi się powiedzieć i to, że są mistrzami w pędzeniu bimbru. Warto spróbować: gardło jak ogień pali. Rodzinny interes kręci się tam od lat i wszyscy, nie wyłączając bab i dzieci, chodzą na fleku. W zeszłym roku państwo, nie mogąc się doliczyć poborowych, wysłało do wsi dwóch żandarmów abstynentów. Wyszła z tego kompromitacja. Wrócili po tygodniu do jednostki zalani w trąbę. Byliby niechybnie zginęli na mokradłach, kąsani przez gzy, komary i żmije, gdyby nie grzybiarze z Rowów. Jak ciemny to, panie Jakubie, naród, mogę sam zaświadczyć. Kiedy pod koniec wojny z bolszewikami zaminowałem w Zdunach starą groblę, durne baby, które pierwsze odkryły laski dynamitu, pobiły się o nie, sądząc, że to prasowana kawa. Na nic było moje tłumaczenie. Gdy lizanie szarych lasek powykrzywiało im gęby i niejedna dostała parcha, jasnym się stało, panie redaktorze, że po odejściu „białych”, a po przyjściu „czerwonych”, potem „zielonych” i innej „fioletowej” swołoczy zduniacy dalej będą pędzić bimber i kraść, wypinając zady na „pieremienę”. Pański ojciec sprawił- zwrócił się do Sterna, podsuwając mu koszyczek z ciepłym jeszcze chlebem - że dostałem tę leśniczówkę w nagrodę, bo jestem po polskim wojsku. Teraz wszyscy mi zazdroszczą, widać szybko zapomnieli. Kto by tu sam przyszedł? Kto? Każdy się bał! - Daniluk poczerwieniał na twarzy. - Tu księży żywcem zakopywali, a małe dzieci... tfy, nie idzie mówić. - Nabrał powietrza. - Cieszę się, że mnie pan, panie Jakubie, po dawnej przyjaźni z kolegą odwiedził. Ojca bardzo cenię. Ludzki był, więcej niż rodzina. Niech go pan ode mnie pozdrowi!

Stern spojrzał na leśniczego. Jego nalana twarz przypominała bochen chleba, na którego spieczonej skórze ktoś przyszpilił dla kawału dwa ziarna fasoli.

- Ma się rozumieć, że to ja odnalazłem zwłoki.

- Epokowe odkrycie - wtrącił złośliwie Brodacki, którego Daniluk do tej pory jakby nie dostrzegał.

- A tak. - Gospodarz wydął grube wargi. - Pan by ich, panie, w życiu nie znalazł. Morderca robi się bardziej przebiegły. Ciało przy strumieniu zamaskowane było karpą i zarzucone fachowo mchem i igliwiem. Od razu wiedziałem, że to serdecznie ważna sprawa. Ona była całkiem inna.

- Kto? - zapytał stażysta, czując w ustach pieprz i koper.

- No, śmierć. Taka miastowa.

- Jest taka śmierć?

- A jest, jest. U nas robi się to inaczej. Czasem dźgnie w bójce kosą, aż pójdzie jucha, podpali dla postrachu, ale żeby... tfy, panie redaktorze. Trzeba mieć serce z kamienia, żeby babę podkuć hufnalami. Tego świat nie widział.

- Ten pański kowal nie jest zupełnie oryginalny - rzucił Brodacki, wbijając widelec w plaster pieczonego schabu. - Już Radziwiłł Panie Kochanku podkuwał własną siostrę. Czytałem też kiedyś u Paska, że zdradzani mężowie bodli niewierne żony uwiązanymi do kolan ostrogami. To była polska jazda!-

Leśniczy wymądrzanie stażysty przyjął ze spokojem. Sięgnął po butelkę, w której pływała żmija zygzakowata. Wyjął korek, nalał do kieliszków złocisty napój i wzniósł niespodziewany toast: „A muzyczka tirlum, tirlum, a kla- wirium plum, plum, plum!” Po trzecim „plum” wypił gorzałkę i otarł usta grzbietem wielkiej jak łopata dłoni.

- Oryginalne jest to, młody panie - zaczął, mlaskając głośno - że ten drań obrał sobie za cel tylko letniczki. Ja się pytam, dlaczego tylko? Czyżby nasze wiejskie baby nie nadawały się do jego zajęcia?

Sternowi tak zaskakujący wywód odebrał mowę.

- Chciał pan powiedzieć, że to prawdziwy elegancik? - podsunął stażysta.

- Nie, chciałem powiedzieć, że to cymesik, jakiego świat nie zna - Daniluk sprytnie zmienił temat, sięgając kolejny raz po butelkę.

Ceremonię picia i wznoszenia toastów miał opanowaną perfekcyjnie. Nie zastanawiało go, jak Sterna, czy zwyrod- nialec jest impotentem i czy na ubraniu ofiar zostawiał ślady spermy i krwi. On po prostu, korzystając z okazji, chciał się napić.

- Trzeba tylko przełamać wstręt, potem już samo idzie - tłumaczył. - Można, to żadna hańba, zamknąć pierwszy raz oczy. Co do zwłok pani Natalii, to Murzyn sam doprowadził. Poznał naszą letniczkę i obszczekał. Rozumna bestia, niech pan sam spojrzy. Gapi się cały czas w ślepia. Kiedyś miałem jeszcze Szlązaka.

- I co, zdechł? - zapytał Brodacki, odstawiając ze wstrętem kieliszek ze żmijówką.

- Od początku jakiś trefny był. Upartego parcha dostał. Strup koło strupa i całkiem wyłysiał. Czym ja go nie leczyłem. Laurowym olejkiem, kalomelem. Kuna naparzała mu bzowego kwiatu, przemywała nozdrza ciepłym mlekiem. Zrobił się w końcu ospały, leżałby tylko i... - Leśniczy machnął ręką. - Jak powiedziałem, dziewczynę trafił Murzyn. Obszczekał głośno, jakby to był warchlak. Czasem locha przeoczy, potem go szuka, trzeba strasznie uważać. A więc robiłem obchód, tak jak codziennie. Wyznaczam z wieczora trasę, za każdym razem inną. Tak dla...