- Fatum? - Nie dosłyszała. - Może za mało podgrzałam?
- W sam raz, kochanie. Zjadłbym konia z kopytami - zażartował. - Miałem na myśli ten cyrk. Nie uważasz, że to zaproszenie jest jakieś dziwne?
- Są wyjątkowo nachalni. Widocznie nie mają co zrobić z biletami - starała się zbagatelizować jego słowa. - Denerwuje mnie sadystyczna tresura i infantylna cyrkowa żonglerka. Sto razy bardziej wolę najgorszy teatr, lecz jeśli ty chcesz, możesz oczywiście...
- Pójdziemy razem? - nalegała Kasia. - Ala Piątkowska mówi, że w tym cyrku jest strasznie, ale to strasznie fajnie! Była w nim przedwczoraj i powiedziała, że jedna pani pofrunęła do nieba na mydlanych bańkach, a jeden pan to dał się żywcem przepiłować, a wtedy...
- Niesamowite - rzekł Stern, doprawiając ryż szczyptą cynamonu.
- Pan Piątkowski jest nauczycielem - powiedziała zmienionym głosem Anna. - Ma wakacje i nie szlaja się codziennie, jak tatuś, po zabitych dechami wiochach.
Stern, zaskoczony tym nagłym wyrzutem, stracił apetyt. Odłożył widelec, szykując się do odpowiedzi.
- Pan redaktor obrażony? - ubiegła go.
- Powiedz raczej: przyzwyczajony! Awanturowanie się przy dziecku sprawia ci przyjemność.
- Kiedyś twoja ambicja cię zje! Nie mogę już nic w tym domu powiedzieć, bo zaraz reagujesz jak panienka. Poza tym, gdy dzwonisz w nieodpowiednim momencie, naprawdę nie musisz się przede mną tłumaczyć.
- Ajeśli...
- I tak wyręczył cię kolega! Miał interesujący głos. Kto to był?
- Murof, wiejski nauczyciel - odpowiedział niechętnie.
- Ten twój Murof, w odróżnieniu od ciebie, potrafi słuchać.
Stern nie spodziewał się takiego komentarza. Przypomniał sobie perwersyjny uśmieszek nauczyciela słuchającego Anny i poczuł gorycz.
- Pójdziemy do cyrku, jak chcesz! - zwrócił się do Kasi, bagatelizując Annę. - Teraz tatuś musi coś napisać, a za godzinkę jeszcze raz zabierzemy Dega na spacer.
- To najlepsze wyjście - kpiła dalej Anna. - Wyjechać w czorty albo zamknąć się w pokoju i tarabanić na zdezelowanej maszynie. Kiedy cię nie ma, tu w domu wszystko samo się robi.
- I pokażesz mi teatrzyk cieni? - Dziewczynka próbowała wygrać coś z kłótni rodziców.
Anna spojrzała karcąco na Jakuba.
- Nie ma co, pięknie ją wychowałeś! - rzuciła wściekle i dodała złośliwie, patrząc na Kasię: - Tatuś wszystko ci zrobi! Czy nie wydaje ci się śmieszne, że taka duża dziewczynka bawi się jeszcze teatrzykami? Za dwa tygodnie idziesz do szkoły! Nie wstyd ci? Ala Piątkowskich sama już czyta elementarz.
- Lepiej od ciebie wiem! - krzyknęła Kasia i z płaczem wybiegła z salonu. Jeszcze tylko pół godziny, pomyślała, a kiedy macocha pójdzie, znowu będę z tatą.
Anna wyszła bez pożegnania. Przewrócony taboret i bambusowa łyżka do butów znaczyły na korytarzu ślady jej furii. Jakub nie czuł się winny obrazy. Zdążył się już przyzwyczaić do jej wybuchów. Po śmierci Piotrusia przeszła załamanie nerwowe. Potrafiła cisnąć spodeczkiem o ścianę, ponieważ spadła na podłogę jej ulubiona filiżanka, albo pociąć nożyczkami nową bluzkę, bo to jej się od podłego życia należało. Później wstydziła się chwil słabości, a może nawet ich żałowała. Próbowała też za wszelką cenę uciec od jego napastliwych pytań. Uciec od wszystkich.
Wyszła, a więc miał na jakiś czas spokój. Korzystając z okazji, zamknął się w gabinecie na piętrze, by przelać na papier ułożony w głowie tekst. Pisał lekko, jakby notował dyktowane przez kogoś zdania, i w niespełna godzinę skończył artykuł. Właśnie wystukiwał na maszynie ostatnie słowa, gdy zjawił się Brodacki. Zgodnie z umową przyjechał odebrać reportaż. Stern wykręcił kartkę z wałka, włożył całość do koperty i wręczył stażyście.
Początkujący dziennikarz był rozanielony. Zmęczenie zniknęło z jego twarzy. Na schodach zdążył się pochwalić wspaniałą opinią Krezusa. Zdjęcia, które wywołał, były druzgoczące. Nawet bez jednej linijki tekstu powalały czytelnika. Szef dosłownie oszalał na ich punkcie. Cmokając z zachwytu nad ujęciem zwłok, przyrzekł Brodackiemu, że jeśli tekst będzie równie obiecujący, puści go natychmiast. Pierwszą poniedziałkową kolumnę zarezerwował, rzecz jasna, na patriotyczną manifestację (z prześmiewczym zdjęciem cyrkowego wozu), drugą przeznaczył na kronikę berlińskich igrzysk, a trzecia w całości należała do nich!
Stażysta pożegnał się i pobiegł do samochodu. Jakub i Kasia znowu zostali sami.
Był ciepły sierpniowy wieczór. Słońce chowało się za Kleparów, układając do snu Pohulankę. Gdzieś w krzakach na tyłach domu przeciągle gwizdał kos. Stern wyjrzał przez okno, próbując go wypatrzyć. Czarne korony buków wgryzały się w niebo. Za grubym, rozwidlonym konarem jednego z nich skrywał się obrzydliwy, pokryty liszajami księżyc. Przypominał twarz mordercy. Księżyc mordercą, pomyślał Jakub i natychmiast zapragnął tę bladą, wścibską gębę zdeformować. Kiedy zastanawiał się nad sposobem, od strony Cetnerówki dobiegł go frywolny śmiech. Kobiecy głos powtarzał głośno: „Ouuj Jezusie, Jezusieczku! Ouuj kuchany! Taak, taak!” Słysząc jęczenie zadowalanej kobiety, Stern zamknął okno i zaciągnął zasłony.
Kasia nie spuszczała wzroku z ojca. Czekała, aż spełni obietnicę i przyniesie ze strychu ukryty w drewnianej skrzynce teatrzyk. Stern, ponaglany jej spojrzeniem, postawił po kilku minutach na stole zakurzoną czarodziejską skrzynkę. Wytarł ją wilgotną szmatką, a potem wprawnymi ruchami zamienił w bajkowy teatrzyk. Mała scena, którą w dzieciństwie dostał od rodziców, uniosła się. Stalowe zawiasy naprężyły dwie linki, a śruby umocowały podłużne szyny do listewek. Kiedy pergaminowa kurtyna zawisła na gwoździkach, zaczarowany świat zagościł w ich domu na Pohulance.
Od ostatniego zimowego przedstawienia w brezentowym woreczku czekali papierowi aktorzy i wycięte z czarnego kartonu las, zamek oraz rzeka. Kasia najbardziej lubiła moment, gdy ojciec zapalał świecę i szedł przekręcić włącznik. Wtedy migotliwe światło przyciągało na scenę zapomnianych bohaterów. Był zbój w wysokim kapeluszu, który fikał wściekle nogami, gdy pociągnęło się go za sznurek, a także tresowany kot, który kręcił ogonem i głośno mruczał, jeśli tego chciała.
Niepostrzeżenie, jak w prawdziwej bajce, aktorzy zaczęli się pchać na scenę i mówić głosem jej i ojca. „Powiedz coś, powiedz!” - dopominali się albo krzyczeli: „Nic nie rozumiem, ja nic nie rozumiem!” Byli złośliwi, jakby w zielonej skrzynce specjalnie czekali na ten jeden decydujący o ich życiu wieczór. Gdy Kasia, odgrywająca Calineczkę, zapytała zbója, jak się nazywa, Stern bez wahania odpowiedział grubym głosem, że Murof. To nazwisko wypłynęło z jego ust bez zastanowienia, lecz Kasia, niczym prawdziwa Cali- neczka, przelękła się i zaczęła płakać. Stern nie ustępował. „Jestem zły Murof i zaraz zabiorę cię do lasu. Musisz tam ze mną iść!” - wołał, przyciszając głos, aż głośne pochlipywanie córki przeraziło go.
Kiedy włączył światło, Kasia siedziała pod stołem z zaciśniętymi piąstkami. Płakała.
- To tylko taka zabawa - przekonywał ją. - To taki bajkowy żart.
- Schowaj tego głupiego Murofa! - powiedziała obrażona. - Zanieś go szybko na strych.
Jakub wymyślił jednak dla zbója surowszą karę. Zbliżył kartonową figurkę do zapalonej świecy i patrzył, jak żarłoczny płomień ochoczo liże rozstawione szeroko nogi.
- Zostaw go! - krzyknęła przerażona dziewczynka. - To go przecież boli. On będzie się teraz na nas mścił.
Stern ugasił nadpalony kadłub i zdusił płomień świecy poślinionym palcem. Następnie otrzepał popiół z Murofa i schował go do brezentowego woreczka z milczącymi jak grób aktorami. Nie czekając, aż Kasia mu przypomni, zaniósł teatrzyk cieni na strych i zamknął w drewnianym, obitym blachą kufrze. A potem, jak za dawnych lat, żeby uspokoić córkę, włączył jej przed snem ulubioną włoską pozytywkę. Podniósł ozdobione bursztynem prostokątne wieczko. Docisnął stalowe koło do wałka, sprawdzając palcem grający grzebień. Włożył z boku korbkę i nakręcił do oporu ukrytą sprężynę. Przepiękna melodia O mamma mia cara ukołysała małą do snu.