Rozmowa urwała się. Na przystanek przyjechał niebieski tramwaj. Z przedniego wagonu wysiadł gruby kolejarz z teczką, a po nim trzech żołnierzy na przepustce i spocona zakonnica. Dyskutujące grono wsiadło przed Sternem i Kasią do drugiego wagonu.
Jakub kupił bilety u konduktora. Z tylnego pomostu obserwował z Kasią uciekające domy, drzewa i ludzi. Nie mógł się już doczekać spotkania z Anną, chciał zobaczyć jej zdziwioną minę. Po kwadransie dojechali do Grottgera i wysiedli. Kilkadziesiąt metrów za przystankiem, w trzypiętrowej kamienicy Pod Wagą mieściła się jedna z najstarszych w mieście aptek - Korona. Kiedy podeszli do drzwi i nacisnęli klamkę, okazało się, że są zamknięte.
- Tato, gdzie jest mama? - zapytała Kasia.
Stern nie odpowiedział. Z przyklejonym do szyby czołem próbował dojrzeć za ladą znajomą sylwetkę. Jego ciekawość zaniepokoiła stróża. Wyrósł jak spod ziemi.
- I po co tak patrzeć, a? - pouczał dziennikarza jak sztubaka. - Chce sobi zepsuć oczy? Niech ta pan przyjdzi rano w ponidziałek, ta si mu otworzy.
Anny nie było w aptece. Nie miała dyżuru. Czyżby kłamała? Stern był wściekły. Ciągnąc Kasię za rękę, skierował się szybkim krokiem na koniec Łyczakowskiej, gdzie na bocznym boisku Sokoła miał być rozbity namiot cyrkowy. Forsowny marsz i opowieści córki, których miała bez liku, ostudziły jego wściekłość. W połowie drogi sierpniowy upał dał im się we znaki. Kasia schowała białe rękawiczki do torebki i ile sił wachlowała się zdjętym z głowy kapelusikiem.
Zatrzymali się na odpoczynek w letniej kawiarence. Wypili zimny chlebowy kwas, zjedli po pysznej ekierce i pokrzepieni ruszyli dalej. Przed Wiatrakową skręcili w prawo i przeszli pod bramą Sokoła. Kiedy minęli ceglaste boisko do szczypiorniaka, ujrzeli wreszcie górujący nad czubkami drzew ogromny namiot cyrkowy.
Otaczały go kolorowe wozy, przy których pasły się uwiązane do dyszli perszerony, łaciata lama i ośliniony wielbłąd. Potężne liny naciągające brezentowy dach przypominały rzuconą na ziemię pajęczynę, na którą wieczorem miał wypełznąć gigantyczny kosmaty pająk. Tej misternej siatki strzegł drewniany płot z przenośnych segmentów. Ledwie do niego doszli, ukazała się za nim przeraźliwie chuda dziewczynka. Miała włosy koloru węgla, lekko garbaty nos i oliwkową cerę. Od razu przystąpiła do rzeczy.
- Ciao! Zaprzyjaźnisz się ze mną? - spytała z dziwnym akcentem, wciskając głowę między sztachety.
Była to tak zaskakująca propozycja, że Kasia z obawą spojrzała na ojca.
- O Boże, przecież cię nie zjem! - obruszyła się mała i z łatwością stanęła na rękach, pokazując patykowate nogi oraz karminowy kostium. Obserwując ich z dołu, zawołała przeciągle: - Paola, Paola, rapido!
Na jej wezwanie przybiegł posłusznie australijski struś. Dziewczynka jednym wyrzutem ramion przyjęła postawę stojącą, wybiła się i dosiadła strusia na oklep. Teraz, patrząc z wysoka na Kasię i jej ojca, zaczęła prowadzić z nimi dziwną rozmowę. Zwracała się do Sterna, choć wciąż obrócona była w stronę Kasi. Co jakiś czas wydawała z siebie mysi pisk i bodła strusia gołymi piętami.
- Mam na imię Gizella, a ty? - zapytała, przytulając się do szyi ptaka.
- Kasia - przedstawiła się Sternówna, czerwieniąc jak rak.
- Kaśka, Kaśka - powtarzała dziewczynka. - Va bene! Musisz koniecznie zobaczyć mój numer i Paoli też.
I wtedy Kasia pochwaliła się biletami na czwartkowy występ.
- Więc już je macie? - zapytała Gizella z rozbrajającym uśmieszkiem.
Sterna ogarnęła złość. Dziesiątki pytań dopadło go na nowo i nie mógł znaleźć na nie odpowiedzi. Nie zamierzał zgadywać, kim jest ta zagadkowa osoba, która miała czelność dysponować jego czasem. Chwycił córkę za rękę, chcąc zakończyć jałową dyskusję.
Gizella cały czas świdrowała go kasztanowymi oczami i w końcu rzuciła z niewinną minką:
- A więc nie chce pan zobaczyć naszego sławnego cyrku?
Kasia natychmiast zaprotestowała.
- Chcemy. Prawda, tato, że chcemy? - I zaraz, jakby bojąc się, że Gizella odejdzie, zadała jej kolejne pytanie: - Czy to ty fruwasz na bańkach?
- Paola, dość tego! Adesso basta! - krzyknęła mała, łapiąc strusia za dziób. - Dowiesz się wszystkiego, jak przyjdziesz. I dowiesz się jeszcze, Kaśka, że ten cyrk należy do mojej babki - trajkotała dalej. - Ona wam powie, że to ja podpaliłam wiatrak i że to ja wypuściłam Andę, ale jej nie wierzcie. Ariel jest czarownicą. Wczoraj tańczyła naguśka na arenie przy zapalonej świecy.
Rojenia dziewczynki niepokoiły Sterna. Mówiła jak stara, rozgoryczona kobieta. Jakub kolejny raz chciał odciągnąć Kasię, lecz Gizella odgadła jego myśli.
- Uwielbiam Maksa Ciantiego, chociaż jest dorosły - zaczęła nową opowieść. - Dziś znowu zaciął się przy goleniu. Widziałam kropelkę krwi, która sunęła po jego brodzie niby baletnica. Maks dał mi ją do polizania. On jest z żelaza, przysięgam. Lubię, jak wyciera serwetką brzytwę i chowa ją do drewnianej pochwy. Potem płucze pędzel i owija szmatką mydło. Maks mówi, proszę pana, że bez lawendowego mydła nie może być występu. On ciągle się boi- oświadczyła, zeskakując ze strusia. - Stale przypomina sobie Foggię i okropny wstyd, gdy próbował zostać aktorem.
- Zamienił teatr na cyrk? - Stern nie krył zdumienia.
- Po tej przeklętej roli pan też by tak zrobił. Czekał spokojnie w garderobie, aż tu nagle... kiedy biegł po dzwonku na scenę, pijany sufler podstawił mu dla draki nogę. Maks padł jak kawka. Zaplątał się w dekoracje i nie mógł wstać. Szarpał się i klął, aż poczuł drapanie w gardle. On, taki drągal, który co wieczór łamie podkowy, był słaby jak dziecko. Wszędzie był kurz. Gęste, zbite kłaki. Wtedy złapał go atak astmy i rolę diabli wzięli!
- Prawdziwa klapa - przyznał Stern.
- A nie mówiłam?!
- Co potem? - zapytała Kasia, podziwiając Gizellę, która rozpostarła ręce i zamieniła się w drzewo.
- Teraz mówi do was drzewo, widzicie. - Zaśmiała się, kołysząc ramionami. - Drzewo mówi, że Maks polubił w końcu nasz cyrk. Najbardziej pawia Igora, co ma siedemdziesiąt dziewięć piór, i moją Paolę, która biega wokół areny z psem, szczurem i kosem. Wszystko będzie dobrze- pocieszyła Sterna. - O nic nie musi się pan martwić.
- A o co ja się martwię? - zapytał.
- O wszystko - odparła z dziwną pewnością siebie. - Musi pan tylko zaraz wrócić do domu.
Stern zaśmiał się. Uwaga zarozumiałej dziewczynki rozbawiła go. Nigdy by jej nie spotkał, gdyby nie Anna. Gdyby nie wprowadziła go w błąd, z pewnością poszedłby z Kasią inną drogą. Chciał o coś jeszcze zapytać, lecz Gizella, wskoczywszy na strusia, uderzyła go w bok bosymi piętami i przepadła wśród kolorowych wozów.
- Znowu był twój pejsaty koleś - powiedziała Anna sucho zamiast przywitania - i bardzo, ale to bardzo zapraszał cię na kruchą macę.
- Serio? - Szedł za nią do kuchni, by się czegoś więcej dowiedzieć.
- Sam go lepiej zapytaj - odparła obrócona tyłem. - Nie miałam ochoty bawić się z pijanym Ickiem w głuchy telefon.
- Z nami jakoś masz - powiedział Stern, mrużąc wściekle oczy.
- O co ci chodzi?
- O dyżur.
- Boże, ty znowu swoje. - Wytarła ręce o leżącą na taborecie ścierkę.
- Poszliśmy cię odwiedzić - zaczął, lecz umilkł, widząc, że Kasia podsłuchuje z przedpokoju.
- Raptem sobie o mnie przypomniałeś? - rzuciła, wyjmując z kredensu stary drewniany młynek.
- Chciałem się dowiedzieć, gdzie byłaś - zapytał, tłumiąc gotującą się w nim wściekłość.
- Widzę, drogi panie, że jesteś o mnie zazdrosny. Tak czy nie?