Stern przypomniał sobie wieczorną zabawę z córką w teatrzyk cieni. Płonącą świecę, napastliwego Murofa, przepowiedzianą przez Kasię zemstę, a także późniejszy perwersyjny sen o hrabinie. Zbieg okoliczności czy też może dające o sobie znać przeznaczenie?
- Udusiła się czadem - dokończył Hillel zmienionym głosem. - Pan redaktor chce zapewne garść szczegółów. Proszę pisać: o dwudziestej trzeciej sąsiad z parteru poczuł na korytarzu swąd. Pięć minut później w ruch poszły młotki i łomy. Fachowcy wyważyli drzwi, nadjechała dzielna straż. Było więcej dymu niż ognia. Spaliły się parawan, wełniany kilim i obsikana kołdra. Wiesz, co powiedział strażak? Ten znawca od siedmiu boleści mądrzył się, że to wymarzona śmierć udusić się czadem. Kostusia wyciąga z człowieka duszę tak delikatnie jak łyczakowski złodziej portfel. Zapisałeś? - Przerwał opowieść, łapiąc ciężko powietrze, jakby sam wdychał teraz gęsty dym. - Sołowiowa zostawiła mi trzypunktowe zawieszczenije - zmienił temat. — Wo pierwych, muszę sprawić jej prawosławny pogrzeb. Wo wto- rych, mam sprzedać meble, obrazy i biżuterię, a pieniądze oddać na ołtarz dla katedry św. Jura.
- A to trzecie? - Stern był zaciekawiony.
Hillel spojrzał na przyjaciela.
- To jest właśnie niespodzianka!
- Jaka?
- Czeka na ciebie, gwiazdorze. Tam.
Jakub podniósł się z krzesła i podszedł do otwartego okna, w którym stała bambusowa klatka z nieruchomym kosem. Śpiący ptak znalazł odrobinę cienia, akurat tyle, by zmieścił się w nim jego czarny łebek. Co jakiś czas otwierał lewe oko i wolno, nie znajdując nic godnego uwagi, je zamykał.
- Nie rozumiem.
- Obiecaj - powiedział Hillel ze wzrokiem wbitym w plecy przyjaciela - że kiedy wyjadę do Hajfy, zaopiekujesz się ulubionym „dzieckiem” hrabiny. Swoją drogą, to bardzo uczuciowe bydlę. Po wczorajszych przeżyciach nie ma zamiaru jeść, a co dopiero śpiewać. Więc jak? Będzie zgoda? - Spojrzał na Kasię, która cały czas, nie odrywając wzroku od kartki, uważnie przysłuchiwała się rozmowie. - Najlepiej by było - rzekł nieśmiało, dotykając palcem czubka nosa, jakby sprawdzał własną trzeźwość - gdyby ta czarująca osóbka mogła się z nim zaprzyjaźnić od zaraz. Wiesz, o co chodzi?
- Wiem - powiedział Stern bez entuzjazmu.
- Pamiętam, gdy twój tatuś był młody... - zaczął adwokat, patrząc na Kasię.
- Nie opowiadaj jej bzdur - przerwał mu Jakub, gdy zobaczył, jak córka podchodzi na paluszkach do okna.
- Mądra, dzielna dziewczynka! - pochwalił ją Hillel. - O to-to! Nie trzeba się wcale bać.
- Proszę pana, jak się nazywa ten smutny czarny ptak z żółtym dziobkiem?
- Kos - odpowiedział Hillel, ciężko wstając z fotela. - Ale dlaczego smutny?
- Bo nie jest wesoły - rzucił z przekorą Stern, robiąc Samuelowi miejsce przy oknie.
- A dalej? Ten ptak nie ma imienia? - dopytywała się rezolu-tnie Kasia, patrząc na Hillela ostrożnie zdejmującego klatkę z parapetu.
- Jego pani wołała na niego Pierre - powiedział nosowo, stawiając klatkę na stoliku. - Pierre to po francusku Piotr, ale to piękne, dźwięczne słowo może też oznaczać zwykły kamień - wyjaśnił zadowolony. - Pierre milczy uparcie jak prawdziwy kamień, lecz ty możesz go sobie nazywać inaczej.
- Przecież nie można zmieniać imienia! - zaprotestowała dziewczynka. - Prawda, tato? Pierre to jest Pierre.
- Racja! - poparł ją Samuel, ponownie zagłębiając się w fotelu i przyciskając do czoła wilgotny ręcznik. Przez chwilę obserwował Kasię, gdy zaintrygowana obchodziła klatkę, robiąc wielkie oczy. - Wspaniale! Dziękuję, kochani, że przyszliście - powiedział, dając wyraźnie znać, że chce skrócić męczące go odwiedziny. - Paskudnie łupie mnie w skroniach. Muszę się natychmiast położyć. Boże, byłbym na śmierć zapomniał! - krzyknął i zwrócił się rzeczowo do Sterna: - Pogrzeb Sołowiowej odbędzie się w środę na Pasiecznej. Przyjdź o szesnastej, koniecznie! Nie wiesz, ile zdrowia kosztowała mnie dzisiejsza rozmowa z batiuszką. Wieczorem pójdę chyba do synagogi. Aj-ja-jaj, jaka ze mnie gapa! - powiedział płaczliwie. Szurając kapciami, wyszedł do kuchni, by przynieść okrągłe blaszane pudełeczko z namalowanym żaglowcem. - To dla twojego Pierre’a! - Wręczył pudełko Kasi. - Jego prawdziwy przysmak: kawior. Nie zdążyłem wam powiedzieć, że wydziobywał go hrabinie prosto z ust!
Ledwie wyszli z Kasią na senną ulicę, Stern poczuł się oszukany - jakby kupując los na jarmarku, wygrał jedynie marną nagrodę pocieszenia: wypchaną trocinami piłeczkę. Gdyby nie obecność córki, kto wie, może wypuściłby kosa, a klatkę rzucił ze złości w krzaki. Wściekły na siebie i na Hillela usłyszał z boku:
- Nic się, tato, nie martw. Wiem chyba, co zrobić, żeby nasz milczek zaczął jeść.
- Naprawdę? - Jakub patrzył z rezerwą na Pierre’a, który bezskutecznie starał się złapać w klatce równowagę.
- To dziecinnie proste - oznajmiła pewna siebie. - Trzeba wziąć trochę gliny i ulepić z niej usta. Potem wystarczy włożyć do środka rybie jajeczka, rozumiesz?
Stern był poruszony wyobraźnią córki.
- Tato, powiedz coś! Słyszysz, tato? - Kasia nie ustępowała, szarpiąc go za rękę.
- Słucham, kochanie.
- Nie zapytaliśmy jeszcze pana Hillela, za co ta niedobra pani zamknęła Pierre’a w więzieniu, prawda, tato?
- Właśnie, całkiem wypadło mi to z głowy.
- Tato, tatko? - zapytała ponownie, szarpiąc go za rękę. - A ile on ma lat? Sto czy może trzydzieści?
Dziennikarz spojrzał na bezradnego, wystraszonego ptaka. Nigdy nie zadawał sobie podobnych pytań, więc odpowiedział wymijająco:
- Obawiam się, że tylko Pierre może ci na to pytanie odpowiedzieć. Rozumiesz?
- Rozumiem, tatko!
Chyba rozumiem.
Zasypany pytaniami próbował sobie wyobrazić polowanie na kosa. Słyszał kiedyś od Daniluka, że najlepszym miesiącem na łowy jest lipiec. Wtedy w wiśniowych sadach na obrzeżach lasu przebiegły ptasznik wkopuje wysokie tyczki, do których przyczepia lepy ugotowane z owoców jemioły. Łapią się na nie naiwne drozdy, jemiołuszki, zięby, szpaki i kosy.
Ich kos - Pierre - potrzebował dziś spokoju. Stern postanowił, że umieści klatkę w swoim gabinecie, gdzie będzie bezpieczna, jak inne ukryte przed wzrokiem Anny dokumenty i przedmioty.
Kiedy przyszli do domu, Anna jeszcze spała. Nie niepokojony wniósł klatkę z zalęknionym gościem do gabinetu i postawił na stole, przy uchylonym oknie. Był rad, że ze strony Anny nie będzie żadnych pytań. Domyślał się, jak by skomentowała kiepski geszeft z Hillelem, ujrzawszy skulonego, wpółżywego ptaka.
Kiedy usiadł w fotelu, by zapalić papierosa, naszło go więcej pytań. Zastanowiła go niespodziewana decyzja Samuela. Przyglądając się milczącemu śpiewakowi, doszedł do wniosku, że jego przyjaciel był kochankiem hrabiny i że ten fakt przed nim ukrywał. Nigdy nie zgodził się na wspólne u niej odwiedziny. Chronił ją przed nim, musiał więc być o nią zazdrosny. Niewykluczone, że Sołowiowa była w rzeczywistości o wiele młodsza. Mówił o niej w skrócie „hrabina” lub zwyczajnie „Sołowiowa”, nigdy nie opisując jej wyglądu. Czy rzeczywiście była aż tak odrażająca? I czy naprawdę dlatego umarła, że wbijała w kartofel zapalone kadzidełka? A może ich związek był prozaiczny i Hillel utrzymywał z nią znajomość, by pogawędzić w języku Lermontowa?
Stern wyczuwał w tych opowieściach jakiś niebezpieczny fałsz. Kim naprawdę była Sołowiowa dla Samuela? Dlaczego dopiero po jej śmierci odważył się wyjechać do Marié i Izaaka do Hajfy? Czyżby w grę wchodziło nie tylko uczucie, ale i duży spadek? Z takimi pytaniami, lecz bez odpowiedzi wypalił papierosa, a kiedy go zgasił, zamknął oczy i, jak kos, zapadł w drzemkę.