- Nie interesuje cię dlaczego? - zapytała, obchodząc go z tyłu. - Nie bądź taki skromny, otwórz i przeczytaj. Cały Lwów gada, jaki jesteś chojrak. I wiesz, co jeszcze mówią?
- Kto? - zapytał, oglądając z satysfakcją pierwszą stronę.
- Błagam, nie rób ze mnie idiotki. - Nabrała szybko powietrza przed kolejnym wybuchem.
- Zamieniam się w słuch, kochanie.
- Mówią, że właśnie ty swym wrednym tekstem skalałeś narodowe święto.
Stern był zdumiony. Zeznania procesowe i opisy zbrodni stały się w prasie codziennością. Drukowały je wszystkie liczące się dzienniki, a nawet „Wiadomości Literackie”. Był ogromnie ciekaw, jak Anna zareagowałaby na wiadomość o wykastrowaniu przez cesarza Hajle Syllasje kilku tysięcy urodziwych Włochów. Wyglądało na to, że aby śmierć przemówiła, potrzebny jest odpowiedni kontekst.
- To jakiś absurd! - powiedział, obracając się do tyłu.
- Mówią, że to wręcz prowokacja! Dla was nie liczy się Marszałek ani Śmigły, tylko wasze cholerne piekło. Ludzie czytają twój szmatławiec od środka. Dalej nie pojmujesz?
Stern kolejny raz otworzył gazetę. Zanim dotarł do artykułu o samosądzie, obejrzał kronikę z procesji i zdjęcia z zakończonych igrzysk w Berlinie. Na rozkładówce, powyżej potwornej fotografii, ponownie zobaczył swoje wielkie nazwisko.
- I następna rewelacyjna wiadomość... - Nie miała zamiaru dać mu odpocząć.
- Dziś masz dla mnie same dobre nowiny - kpił, czekając, aż Anna się pochwali.
- Nasza bona odchodzi.
- Magda? - Natychmiast przestał żartować. - Mówiła ci dlaczego?
- Znalazła lepszą pracę.
- Lepiej płatną?
- Przecież o tym mówię. Jak widzę, nie przejąłeś się zbytnio. Pewnie znajdziesz coś stosownego w swojej rubryce ogłoszeń. No, ale zanim to się stanie, od września będziesz musiał odprowadzać Kasię do swoich rodziców. A już na pewno wtedy - dodała, patrząc na ulicę - gdy zechcesz, panie redaktorze, wziąć dupę w troki i wyjechać. Dlaczego nic nie mówisz? Martwisz się, jaką minę będzie miała twoja mamusia?
- Nie opowiadaj bzdur, ona lubi Kasię.
- Tak, po prostu ją uwielbia, ale bardziej od niej kocha spokój. Może wtedy bez przeszkód niańczyć twego ojca.
- Ojciec jest schorowany. Dobrze wiesz, że w czasie wojny stracił słuch.
- Ty też jesteś kaleką.
Stern wyprostował nogi w fotelu, świadomie prowokując Annę swoją postawą. Chciał się uwolnić od jej ataków, lecz wiedział, że ta mistrzowsko rozgrywana rozmowa wciągnie go niechybnie w dalsze pułapki.
- Pod jakim względem? - zapytał, splatając palce za głową.
- Straciłeś współczucie dla ojca bohatera! Na pierwszej wojnie, jak się przechwalałeś, twój ojciec siekał Japońców w Mandżurii, na drugiej zabrakło mu szczęścia i wylądował u szwabskiego ogrodnika pod Lipskiem. Jeśli jest kaleką, po trzeciej wojnie, z bolszewikami, to dlaczego go ostatnio nie odwiedzasz?
Tymi słowami dotknęła go. Nie widział ojca miesiąc. Pochłonięty dziennikarskim śledztwem stracił z oczu własną rodzinę. Anna produkowała się dalej, gdy on - jakby szukając usprawiedliwienia - wywołał z pamięci ostatnią wizytę u matki, akurat wtedy, gdy cerowała w kuchni ojcowskie skarpety. Siedziała przy oknie w szarym, spranym swetrze.
- Tatusiowi bardzo się podoba twoje nowe opowiadanie - powiedziała, podnosząc wzrok znad igły. - Tylko zakończenie wymyśliłeś zbyt smutne, nie uważasz?
- To nie opowiadanie, to reportaż - poprawił ją, patrząc na igłę, która szybkimi skokami przesuwała się raz w lewo, raz w prawo i przecinała krater dziurawej skarpety. - Wszystko to, mamo, prawda - dodał, gdy pośliniła koniec nitki, a potem bezskutecznie próbowała ucelować w igielne ucho. Zrobił to za nią, trafiając za pierwszym razem, po czym zawiązał na końcu nitki supeł.
- Ja tam się nie znam, ale... - Zamilkła, by wziąć od niego igłę z nitką. - Wiesz, ojciec nie może wciąż odżałować, że nie będziesz adwokatem.
- Mamo, nie wracajmy do tego. Minęło piętnaście lat.
- Ojciec mówi, że teraz Żydzi opanowali wszystkie stanowiska w mieście.
- Bzdura! - powiedział w złości.
- Aten twój znajomy, jakżeż on...
- Hillel.
- Właśnie, Hillel. Podobno... - Urwała myśl jak nitkę.
- To mój serdeczny przyjaciel.
- A wiesz - zaczęła zupełnie nowy wątek, spoglądając na drzwi - ojciec jakby trochę wy dobrzał, bo znowu próbuje malować. Jeszcze tylko trzęsie mu się ręka po złamaniu. Wspaniale, że Kasia u niego siedzi, on umie z nią po swojemu gadać.
- A co z Edkiem? - Stern zadał wreszcie to najważniejsze pytanie: o starszego o trzy lata brata.
- Naopowiadał ojcu bajek, że jedzie do Hiszpanii budować port. Ale z tym jego portem to, jak wy to mówicie, bujda na resorach. Miesiąc temu przyszła od niego kolorowa pocztówka z Bilbao.
- A tobie co powiedział?
- To samo, aleja wiem swoje. Tyle było przez niego przykrości. Sądy, areszt. Ojciec wykosztował się na adwokatów. Edek zostawił po sobie dług i żyjemy z wojskowej renty ojca. Dobre i to, ale czasem...
Jakub poczuł napływające do oczu łzy, które pojawiały się zawsze, gdy matka posądzała go o najgorsze - o brak miłości. Sięgnął do portfela i położył na stole przy porcelanowym naparstku pięćdziesiąt złotych.
- Kubuś, nie trzeba! - powiedziała z jakąś dumą w głosie.
- Mama da spokój. To nie na chleb, to ojcu na lekarstwa!
Kiedy odłożyła skarpetę, zaczęła przyszywać urwany guzik u swetra. Szyła na sobie, trzymając w ustach czerwoną nitkę. Nie pytał po co. Kiedy był małym chłopcem, wyjaśniła mu, że to specjalnie, żeby nie zaszyć pamięci. Pamiętała dziś wszystko, choć nie była pamiętliwa. Wybaczyła mu już, że rok po śmierci Agnieszki przyprowadził do domu nową synową. Teraz z chęcią wyciągnąłby jej z ust tę oślinioną nitkę, by zatrzeć smutne wspomnienia.
Wstał szybko i podszedł do drzwi salonu. Kiedy je rozsunął, zobaczył ojca siedzącego przy sztalugach i nabierającego drżącą ręką na pędzel niebieską farbę. Zdawało mu się, że się spieszy. Kolistymi ruchami rozprowadzał barwnik na marginesie kartonu, raz po raz maczając czubek pędzla w dzbanku z wodą. Wilgotne borsucze włosie uginało się miękko, zostawiając nie dokończony ślad - próbkę zachmurzonego nieba.
- Ho, ho! Ali to pojętna uczennica - wyszeptał, patrząc z Jakubem na Kasię. - Jak nic wyrośnie z niej jaka Tamar- ka Łempicka, no, ta od portretów, o której mi opowiadałeś. Obiecaj mi, Kuba, że będziesz do nas z Kasią częściej zachodzić.
- Przecież wiesz - odpowiedział szybko bez przekonania.
Kiedy Anna mówiła coś o męskich obowiązkach, Stern wyłowił z pamięci jeszcze jedną zapomnianą scenę - niedzielny spacer z rodzicami do parku Stryjskiego. Ileż było tam atrakcji! Jazda pozłacaną karuzelą na drewnianym koniku galopującym w rytm muzyki aż pod niebo, pachnąca cukrowa wata, a nawet magiczne, kolorowe jojo, którego stał się, na spółkę z Edkiem, właścicielem. Po zabawach w parku przyszła kolej na odwiedziny u babci Róży i dziadka Pawła, który prowadził przy Łyczakowskiej pełen tajemnic antykwariat. Mały Kuba mógł mieć wtedy jedenaście lat. To chyba w czasie tych niedzielnych odwiedzin, gdy w poszukiwaniu pana Pickwicka wertował zakurzone roczniki Roju, zrodziła się jego dziennikarska pasja. Po Dickensie przyszła kolej na alchemika Ibsena, po nim na skandalistę Strindberga, aż wreszcie na nieobliczalnego, ożywiającego upieczony nos Gogola. Kuba dzikim śmiechem reagował w maturalnej klasie na szalbierskie sztuczki Chlestakowa, który - jak bezzębny Kurojad - trząsł małym, zapyziałym miasteczkiem.
- Ja ją znam, niezła z niej hipokrytka - skończyła Anna, wyrywając go brutalnie z młodzieńczych wspomnień.
Jakub miał dość tej utarczki. Obiecał sobie, że właśnie dziś, gdy znowu odniósł zawodowy sukces, nikomu nie da się wyprowadzić z równowagi. Przeprosił Annę i pod pretekstem dokończenia felietonu, obiecując rychły powrót, wyszedł do swego gabinetu.