Śladów przestępcy nie znaleziono. Nie było to możliwe, gdyż gawiedź z Rowów, a także licznie przybyli letnicy stratowali leśne runo w promieniu kilkunastu metrów.
O siedemnastej, sfotografowane we wszystkich możliwych ujęciach, ciało nauczycielki jechało do Lwowa wynajętym ze spółki Styks odkrytym czarnym citroenem. Z tyłu, w zasięgu wzroku, kołysała się na nierównej drodze kierowana przez Brodackiego granatowa tatra z redakcji „Kuriera”, w której, prócz Sterna, siedział także porucznik Olaf Kurzęcki.
Dziennikarz był zadowolony z takiego podziału miejsc. Nie dopuścili, by Kurzęcki podróżował z żoną i by na nią patrzył. Jej ciało znaczyło teraz mnóstwo ran i skaleczeń. Z niektórych sączyły się jeszcze płyny ustrojowe, w innych zdążyły się już zasiedlić larwy, więc mimo kilkakrotnego owinięcia ceratą i kocem zwłoki wydzielały ohydną trupią woń, wabiąc padlinożeme muchówki.
Stern już nieraz zetknął się w swojej dziennikarskiej karierze z trudnym zagadnieniem transportu zwłok, a także przygotowania ich do pogrzebu. Wtajemniczył go w nie Zygmunt Lauba, emerytowany pracownik domu pogrzebowego przy szpitalu powszechnym we Lwowie. Lauba miał opanować tę sztukę u samego Hansa Fülera, wybitnego chirurga z Hartmannspital w Wiedniu. Potrafił po mistrzowsku uzupełniać ubytki w ciele, kilkoma cięciami skalpela likwidować deformujące skurcze, a także przygotowywać zwłoki do wielogodzinnych podróży, nie wspominając o takich zabiegach higienicznych, jak mycie, czesanie i pudrowanie, które również wymagają nie lada kunsztu.
Lauba podkreślał, że jest to zagadnienie „niezmiernie delikatne” i że brak wiedzy może zniweczyć wszelkie wysiłki, powodując w obumarłym tworzywie nieodwracalne zmiany. Taka nauka płynęła szeptem z grubych, wywiniętych warg.
Za Podhorcami, kiedy po lewej stronie szosy pojawiły się Wzgórza Zniesieńskie, Kurzęcki przerwał milczenie i zwrócił się do Sterna z prośbą, by „sprawa” jego żony nie przedostała się na łamy prasy.
- Pan wie, o co mi chodzi. Rodzina, a poza tym, proszę mnie nie posądzać o małostkowość, jestem zawodowym wojskowym, więc morale...
- Oczywiście, rozumiem pana, morale... - powiedział Stern, jakkolwiek słowa młodego oficera wydawały mu się groteskowe. - Będę rozmawiał z naczelnym. Postaram się zrobić wszystko co w mojej mocy.
Kłamał. Nie mógł i nie chciał mu tego obiecać. Kurzęcki irytował go. W reportażu przeznaczył dla niego daleki plan.
Teraz słuchał go z narastającą niecierpliwością, odliczając cenne sekundy. Zastanawiał się wręcz, z jakiej racji miałby mu współczuć. Ze względu na karierę czy morale? Kolejna sprawa i kolejne współczucie. Ile i jak długo jeszcze? Setki, może nawet tysiące ludzkich niegodziwości opisało jego pióro. I nic. Dziwne, że jego jakoś do tej pory nikt nie żałował!
Patrząc na uciekający do tyłu niebieski znak z białym krzyżem, który oznaczał skrzyżowanie, Jakub Stern próbował odgadnąć, kiedy nastąpi kolejny atak. Kiedy morderca, ochrzczony przez letników „kowalem z lasu”, da o sobie ponownie znać.
Głośne nawoływanie za oknem przypomniało Sternowi o córce. Szybko wyszedł z gabinetu, zamykając drzwi na klucz. Kiedy znalazł się w holu, spostrzegł Annę. Siedziała w salonie zajęta lekturą „Światowida”. Nie odezwała się do niego, gdy podszedł. Milczała też, gdy podniósł jej dłoń i pocałował.
- Pojedziesz z nami? - zapytał, patrząc jej w oczy.
- Macie swoje tajemnice, ja nie jestem wam potrzebna.
- Ależ...
- Ciekawe, że nagle sobie o mnie przypomniałeś.
- Przepraszam, byłem zajęty.
- Znowu ktoś się powiesił? - zakpiła. - A może kogoś okradli? Cóż to zresztą za różnica. Nasz telefon zna w mieście każdy. Można nas wyrwać z łóżka choćby o północy! Stern: dziennikarska gwiazda Lwowa, bożyszcze, które mnie nudzi!
- Przestań!
- Nie przestanę! Czekałam na ciebie wystarczająco długo, a teraz chciałam się trochę położyć.
- Masz do mnie pretensję?
- Daj spokój! - Uderzyła ze złością palcami o poręcze fotela. - Nie mogę znieść tego, jak na mnie patrzysz.
- Jak?
- Nie wystarczy, geniuszu, że dziwnie? Zadajesz takie same idiotyczne pytania jak ona. No, idź. Idź wreszcie! Twoja Kasiunia czeka. - Powróciła do kroniki towarzyskiej omawia-jącej trzecią wystawę kotów rasowych u Dzieduszyckich.
- Więc zostajesz?
- Tak jak ty zmieniłam raptem plany. Od tygodnia opowiadasz, że pójdziesz z Kasią do cyrku. Dałeś jej ponoć słowo...
- Ja mam cyrk w domu!
- Przestań mnie łapać za słowa! Zresztą nie mam ochoty ciągnąć się z wami na drugi koniec miasta, by raz jeszcze to sobie wszystko przypominać. Widocznie ci na tym zależy! - Popatrzyła na niego z wyrzutem.
- Nie opowiadaj bzdur! - odparował wściekły. - Dzisiaj są jej urodziny. Nie zabronisz mi jechać na cmentarz w takim dniu!
- Ależ jedź, jedź, Jakubie - rzuciła jadowitym tonem. - Od rana kiepsko się czuję, a teraz boli mnie przez was głowa.
- Znowu?
Uśmiechnęła się cierpko, patrząc na śmiałą reklamę pierwszej krajowej fabryki kosmetyków toaletowych Ihnatowicza.
- Więc jak, pojedziesz? Spacer dobrze ci zrobi - nalegał.
Nie miała zamiaru odpowiadać. Ostentacyjnie sięgnęła po leżące na stoliku tabletki z kogutkiem. Połknęła jedną i popiła wodą z kamionkowego kubka.
- Chcemy odwiedzić dwa groby. Co jest w tym złego? - rozgoryczony podniósł głos.
- Nic. Ostatecznie to twoja córka, tylko myślałam...
Stern pragnął zakończyć tę rozmowę. Od początku czuł, że obraca się przeciw niemu.
- Porozmawiamy wieczorem - rzucił zły. Zabrał z wieszaka kapelusz i zbiegł z ganku. - Kasiu? Gdzie się znowu schowałaś? - zawołał, rozglądając się po ogrodzie. - Kasiu, chodźże wreszcie.
Beztroski śmiech dziewczynki wybiegającej zza magnolii i okrzyk zadowolenia Jakuba rozwścieczyły Annę. Chętnie pokazałaby im... Może nawet połknęłaby wszystkie proszki, żeby tylko zwrócił na nią uwagę. Skrywana złość, której nie miała siły przezwyciężyć, opanowała jej myśli. Czy jest mężatką, skoro nie potrafiła urodzić mu dziecka? Od początku nie była pewna, czy kocha Jakuba. Ostatecznie był od niej starszy o całe dziesięć lat, z których siedem przeżył z inną kobietą.
Jechali tramwajem przez Wały Hetmańskie. Pęd powietrza wdzierał się otwartym oknem przedniego pomostu, podrzucając zabawnie kucyki Kasi. Niebieski wagon z nielicznymi pasażerami bujał się i skrzypiał na powyginanych szynach. Po prawej stronie ukazały się kopiec Unii Lubelskiej i Wysoki Zamek. I tu Stern spostrzegł, jak lwowski element przystępuje do akcji. Kieszonkowiec trzymający przewieszoną przez ramię marynarkę, ani chybi kompan Wasińskiego, z właściwą sobie gracją wyjął portfel z kieszeni czytającego gazetę frajera. Cenny fant, zdobyty zza parawanu, natychmiast powędrował do niepozornej, chudej dzierlatki.
Stern nie zamierzał interweniować. Zbyt dobrze wiedział, że prócz porządnych ludzi jego świat depcze niezliczona masa alfonsów, kurew i złodziei, którzy niczym wilki oczyszczają dla higieny swoje terytorium. Zło na każdym kroku stara się przechytrzyć dobro. Tak było, jest i będzie!
Na Kazimierza Wielkiego stalowe koła, wrzynając się w szyny, zapiszczały potwornie i Stern przestał zawracać sobie głowę złodziejskim duetem. Minęli kolejne znajome przystanki: Legionów, Bernsteina i Świętej Anny, a potem tramwaj zboczył w prawo, w Janowską.
- Ona mnie, tato, nie lubi - powiedziała głośno Kasia.
- Kto? - Stern oderwał wzrok od obsypanej kwiatami Góry Stracenia.
- No, ona.
Zaniepokojony spojrzał z wysoka na uczepioną poręczy córkę.
- Pokłóciłaś się z Alą Piątkowskich?