Выбрать главу

- Przepraszam, lecz czy ksiądz nie uważa...

- Ja nic nie uważam - powiedział chłodno gospodarz i nerwowo przejechał dłonią po siwych włosach. - Osobiście żal mi tych kobiet i mężczyzn. Bóg jeden wie, dlaczego rozpętało się na naszej ziemi piekło rodem z Dantego. Chwilami sam mam już tego dosyć. Niewiasty przyjechały tu z myślą o odpoczynku. Chciały uciec od zwariowanego tłumu, hałaśliwych aut i tramwajów. Lwów to nadzwyczaj piękne, ale też niebezpieczne miasto.

- Okazuje się, że nie aż tak jak małe Rowy - zripostował Stern. - Å propos, jedna z kobiet była w ciąży. Musiała się potwornie męczyć. Czyżby to była jedna z tych prób, którym musimy się poddać, naśladując cierpienia Chrystusa?

- Ani ja, ani pan się tego nie dowiemy. - Ksiądz złagodził rozmowę, która wyraźnie zmierzała w niebezpiecznym kierunku. - Doskonale pan wie, że najcięższe zbrodnie popełnia się we własnym sumieniu.

Jakub nie zdążył odpowiedzieć, gdyż do izby wszedł Brodacki.

- Czy mówi coś księdzu nazwisko Kloński? - zapytał, bez ceregieli sięgając po swoją porcelanową salaterkę.

- Niech pan, na Boga, go nie wymawia! To degenerat! Przyjeżdża na mszę motocyklem! On też, zdaje się, przyłożył do tego rękę. W jego pałacu dzieją się podobno straszne rzeczy...

- Jakie? - zapytał stażysta z ustami pełnymi apetycznego deseru.

- Nie miejsce to, żeby o tym opowiadać - skwitował ksiądz, rozluźniając wskazującym palcem cisnącą go koloratkę. - Jeśli pan ciekaw, proszę tego kanciarza samemu zapytać. I jeszcze jedno, panie Jakubie - dla odmiany zwrócił się do Sterna. - Przyjąłem panów ze względu na pamięć o pańskim ojcu, którego darzyłem wielką przyjaźnią. Co wcale nie oznacza, że ten wasz szmatławiec, no, jak mu tam...

- „Kurier”, proszę dobrodzieja, „Ku-rier”! - pospieszył z pomocą Brodacki, zachłannie pijąc wino i ostro nadrabiając łyżeczką kulinarne zaległości.

- Właśnie. Że ten wasz szmatławy „Kurier” powinien mieć dostęp do wszystkich świętych domów i tajemnic.

Kwadrans jazdy rozgrzanym na słońcu samochodem sprawił, że stażysta pierwszy nie wytrzymał.

- Niepotrzebna ta cała kołomyja.

Stern nie zareagował.

- Tego człowieka nie ma! On się rozpuścił, a jeśli tak, to... - Brodacki urwał nagle, omijając leżący na drodze wielki polny kamień. - Mam w płucach kurz i śmierdzę skunk- sem na kilometr! Czy nie lepiej...

- Co?

- Krezus kazał się tylko trochę rozejrzeć, a nie kolekcjonować wrażenia. Skaczemy jak wesz na grzebieniu, łapiąc fałszywy ślad. Pierwszy był przygłup Kurojad, któremu daliśmy się podejść jak dzieci. Potem cwany leśniczy, pardon, przyjaciel pańskiej rodziny. Dalej wyszczekany Murof, teraz zaś obrażalski klecha. Jezu i jeszcze ktoś... Jesteśmy, szefie, dziennikarzami, a nie facetami z FBI.

- A od czego pan by zaczął? - zapytał gniewnie Stern, gasząc stażystę.

- Rzecz jasna od podkówek - odpalił Brodacki. - Chciałbym wiedzieć, kto je zrobił, komu, kiedy i...

- Za ile?

Brodacki rozgryzł miętówkę, a kiedy ją przełknął, zasypał Sterna kolejnymi pytaniami.

- Dlaczego kowal milczał? To nielogiczne! Już po pierwszym morderstwie był podejrzany. Może wiedział za dużo albo go ktoś szantażował? Ja bym się bronił, gdybym miał dowody. Nie pozwoliłbym nikomu...

- Sam przeciw całej wsi? - przerwał mu Jakub. - Kiedy wpadli do jego domu, słodko spał. Wyrwany z pościeli chwycił stojący przy łóżku taboret. Walczył, nie chciał dać się wziąć żywcem. Szumiłło mówił, że zanim otworzył usta, dostał orczykiem między oczy i padł nieprzytomny. Przybili go do drzewa, kiedy nic nie czuł.

- Nie ma co, humanitarna śmierć, zważywszy na obecność trójki dzieci i żony - powiedział Brodacki. Po chwili wyjął z kieszeni kolejną miętówkę, a kiedy zniknęła w jego ustach, dodał z westchnieniem: - Beznadziejny przypadek, ofiara zabiera tajemnicę do grobu.

Stern nie chciał dać się sprowokować. Ostatecznie to on, a nie stażysta miał dostarczyć Krezusowi chwytający za gardło tekst. Patrząc na drogę przez szybę, na której roztrzaskiwały się muchy i bąki, z rozrzewnieniem wspominał wspaniały deser u księdza.

- Już wiem. - Brodacki nie ustępował, wystukując wściekły rytm na kierownicy. - Jedziemy znaleźć mordercę i powiedzieć mu: „Salut, szanowny panie! Powitać! Chcielibyśmy zrobić króciutki wywiad, co pan na to?” Wszystko zaś dlatego, że jakiś świr prysnął do lasu. Żarł z głodu poziomki i jagody, a gdy zobaczył samotną babę, poużywał Hobie na niej do bólu. Na koniec wlazł na drewnianą wieżę i zrobił efektowne salto! Liczył zapewne, że jego zwłoki znajdzie nauczyciel spacerujący w towarzystwie księdza. Nadłożyliśmy już szmat drogi. Może mi pan powiedzieć, szefie, po co? Przecież czytelnikowi jest wsio rawno.

- Co wsio rawno?

- On, kurde balans, się z nami nie tłucze. Siedzi sobie cwaniak wygodnie w fotelu, sączy kawencję i do bólu szeleści naszą gazetą.

- Więc można mu nałgać, sfabrykować fakty?

- Czy coś takiego powiedziałem? - Brodacki z wprawą zredukował bieg na drewnianym mostku.

- Nie musisz. Według ciebie liczy się wyłącznie sprzedaż. Bo jeśli ona rośnie, to rośniesz i ty, i twój pisany w sławojce tekst. - Przeszedł wściekły na „ty”.

Stażysta przełknął tę nieuzasadnioną obrazę.

- Z panem to już nie można wcale pożartować. Chodziło mi o coś zupełnie innego.

- O co?

Zrobił pokorną minę.

- A odpowie pan szczerze?

- Nie mam powodu ukrywać jakichś bzdur, które...

Brodacki tylko na to czekał.

- W takim razie zapytam wprost: Czy jest pan zadowolony?

Stern wietrzył zastawioną pułapkę.

- Nie rozumiem, o co ci chodzi. Sądzę, że chyba... jestem - skończył niepewnie.

- Teraz? - nie dawał za wygraną stażysta. - Na takim zadupiu? Choćbym chciał, nie uwierzę!

- Ale to prawda! - Jakub nie zamierzał dać Brodackie- mu satysfakcji.

- Jest pan zadowolony, że zostawił w domu młodą, piekielnie ładną żonę?

- Nie twoja sprawa!

- Powiedział pan przed chwilą, że...

- I co z tego?! - Stern uderzył wściekle dłonią w drewniany kokpit. Pytanie dotknęło go bardziej, niż się spodziewał. Sprowokowany, powrócił myślami do Anny i Kasi, do spraw, które nie układały się najlepiej. Dobrze pamiętał ten dzień, gdy Anna bez uprzedzenia wstąpiła do redakcji. Widział nachalne spojrzenia kolegów: Mania, Księgowego i Długolaty. Wszyscy bez wyjątku spuszczali wzrok, by podziwiać rysujące się pod napiętą spódnicą pośladki. Tak, był o żonę zazdrosny i to, że Brodacki tak ją zapamiętał, wydało mu się ohydne.

- Mam żelazną zasadę. - Próbował zamaskować gotującą się w nim krew. - Nie mieszam spraw osobistych z zawodowymi. Taka jest etyka tego zawodu.

- Ho, ho, ho! - odparował stażysta. - Tłumaczył mi pan niedawno, że ten zawód, jak stara kurwa, ma gdzieś całą etykę.