Nachylony nad skrępowanym ciałem wylał na usta cienki strumyk chłodnej wody, który wsiąkł w dywan. Anna nie zareagowała, sprytnie udając omdlenie. Pochylił się mocniej i dotknął palcami szyi. Nic. Nie wyczuł tętna. Dla pewności uniósł palcem powiekę. Nie chciał wierzyć, że to już. Szarpnął jej rękę i raz jeszcze próbował zbadać puls. Był zawiedziony. Więc tak wygląda śmierć, która z niego zakpiła? Nie miał odwagi spojrzeć w bok, na okaleczoną stopę Anny, którą zmienił w krwawą miazgę. Wróciły słowa Murofa, wypowiedziane z jakąś obłędną pewnością: „Już za pierwszym razem, panie redaktorze, odkryłem zdumiony, że pisk tych niewinnych kobiet, ich nieludzkie wycie, przypomina mi śmierć mojej żony na stole operacyjnym. Tak jakby to ona, a nie te przypadkowe kobiety, chciała mi o czymś powiedzieć, wijąc się z bólu. Musiałem, niech mi pan wierzy, panie redaktorze, dowiedzieć się, cóż to za tajemnica...”
Stern wstał powoli i podszedł do leżanki, na której Anna ucinała sobie poobiednią drzemkę. Jednym ruchem ściągnął prześcieradło i narzucił je na ciało żony. Potem wyszedł do przedpokoju. Oparty o boazerię, z zamkniętymi oczami, starał się przypomnieć sobie znaną kombinację cyfr. Wreszcie podniósł słuchawkę i wykręcił numer redakcji.
- Haluoo! Tu sekretariat „Kuriera” - odezwał się wyzywający głos Kazi. - Z kim mam przyjemność?
- Przestań picować i daj mi Krezusa!
- Ach to pan, panie Jakubie. Co pan taki w gorącej wodzie kąpany? - Poznała go. - Przestraszyłam się, ma pan taki zmieniony głos.
- Łącz i nie gadaj! - szczeknął wściekle Stern. Kiedy usłyszał w słuchawce znajome chrząknięcie, bez wahania powiedział: - Mam dla pana nowinę, szefie.
- A to strasznie ciekawe, panie Stern. Bo powiadają, że rzucił pan pracę. Ja w takie bzdury nie wierzę, ale... Halo?
- Mam dla pana wiadomość - rzekł Jakub zmienionym głosem.
- Mówił pan to przed chwilą - pastwił się nad nim Kre- zus. - Znowu mały poślizg.
- Zabiłem żonę - oświadczył Stern i te słowa dla niego samego zabrzmiały jak głupi żart.
- Niezły cyrk! Własną czy cudzą? - kpił naczelny. - Bo to zasadnicza różnica.
- Własną - powiedział spokojnie Stern.
- To by znaczyło, że pan naprawdę oszalał.
- Tak, oszalałem! - krzyknął Jakub. - Na pierwszej stronie może pan dać swoje nazwisko!
Rzucił słuchawkę, a potem jednym ruchem zdarł z głowy maskę daniela i cisnął ją pod nogi. Jeszcze przed chwilą biegł przez las, przeskakując z rozbiegu niskie pnie i krzaki. Niosła go niewypowiedziana wściekłość na samego siebie, więc cały czas przyspieszał kroku. Przewracał się i wstawał, czepiając trawy. Zasłaniał twarz przed atakującymi go gałęziami. Las wchłonął go niepostrzeżenie, nakrywając zielonym dachem, którego strop ginął w gęstej wieczornej mgle. Rozwarte nozdrza i jasne plamy po bokach pyska upodabniały go do prawdziwego daniela. Wydawało mu się, że gładka sierść faluje jak trawa w podmuchach wiatru. Przez wilgotne nozdrza przebiegały dreszcze. A potem - tylko tak Jakub mógł opisać czas - wszystko zamarło, kiedy zaś ożyło na nowo, już w innym miejscu, spostrzegł, że stąpa po świeżych, skopanych trocinach i że publika, o której zapomniał, czeka w milczeniu, aż się ukłoni. Tysiące spojrzeń lwowskiej publiczności przejętej jego występem. Orkiestra daje tusz, na jego ukłon czeka Gizella, woltyżerka w kostiumie z węża, Żelazny Maks łamiący podkowy, a nawet wystraszony autentyczny australijski struś Paola, który dźwiga na grzbiecie żółtodziobego Pierre’a- słowem, wszyscy podziwiający z zachwytem jego niespodziewany powrót.
Jest, a przecież go nie było. Zniknął na kilka dni, godzin, minut - kto to wie? - za sprawą starej Ariel, która powtarza od wieków ten sam mrożący krew w żyłach numer. Gdzieś był, coś robił, lecz co? Jego nagłe zjawienie się rozgrzewa do czerwoności publikę, która widziała i musi uwierzyć, że Ariel rwie czas niczym cienką jedwabną nitkę.
- Jeszcze raz, jeszcze raz! - skanduje widownia. - Brawo! - I oklaski, jak strzały na wojskowym capstrzyku, przetaczają się pod brezentową kopułą.
Stern powrócił. Stern słyszy bas Hillela: „Hod, hod!”, co znaczy: „Chwała, chwała!” Podnosi spod stóp maskę daniela i otrzepuje z trocin. Tryumfalnie (lecz co znaczy to słowo?) kłania się widowni, rozpoznając siedzącego przy Kunie Daniluka. Szuka Samuela, ale ten zapodział się w tłumie. Ma w ręku jego Wisielca, chciałby go teraz oddać. „Karta z talii szulera”, tłucze mu się na nowo po głowie.
Spektakl trwa dalej. Jakub usuwa się do brzegu, bo na arenę wjeżdża już w stalowej klatce na kołach zapowiadana przez Gizellę lwica. Stern zapomina o sobie, widząc w ślepiach dzikiego kota ostrzegający błysk. Jest gotów przysiąc, że wściekły ryk Andy miesza się ze znanymi krokami na schodach. Ktoś głośno wali w bęben, jakby wyważał drzwi, a następnie wesoła trąbka buskera daje sygnał i cały zespół ponownie wybiega na scenę. Ariel, Maks, Oryl i mała Gizella robią zwarte półkole, by się ukłonić. „O, le! - krzyczą gromko. - O, le!”
Stern rzuca przebrzydłą kartę. Znowu jest sobą. Może już wracać na miejsce. Hermafrodyta Oryl bierze go za rękę, odprowadzając do drewnianego podestu. Spieszy się, gdyż na arenę wpada na gniadym ogierze odziany w czerwoną koszulę Kirgiz. Jeździec zatacza koło. Znika pod brzuchem konia, nie wypuszczając z ust błyszczącej szabli. Publika milknie. Rumak pędzi bez jeźdźca. Pojawia się raptem za plecami Sterna i ociera o niego spoconym bokiem. Kirgiz chwyta wierzchowca za grzywę, przeskakuje przez burtę i głośne „O, le!” towarzyszy mu jeszcze na wybiegu, rozsadzając bębenki.
- To twój tatuś, prawda? Oddaję go całego! - woła Oryl (stara jego sztuczka), nie otwierając ust.
Kasia wyciąga ręce do ojca i robi dla niego miejsce na ławce.
- Nie było cię, tato! - krzyczy. - Ty chyba naprawdę zniknąłeś! Mamo, powiedz, gdzie tatuś był?
Anna milczy. Przygląda się ze strachem Jakubowi, który ma łzy w oczach. Stern płacze naprawdę. Coś mu dolega. Ale co?
- To tylko zły sen - słyszy.
- Tato, obudź się wreszcie!
Anna bierze go za rękę i razem z Kasią śmieją się głośno ze szczęścia.
EPILOG
Kiedy cyrk Forum wyjechał pod koniec sierpnia ze Lwowa, w mieście i w okolicy doszło do niezwykłych zdarzeń. Doświadczył ich nie tylko Jakub Stern, który zmienił się na lepsze po tym, jak Anna wyznała mu, że będą mieli potomka. Przeżył je także Brodacki, który po ukończeniu stażu oświadczył się Lenie i zabrał ją do Krakowa. Podobno w zwariowanym tempie wzięli ślub i jeszcze szybciej się rozwiedli, bo przystojny Adaś znalazł sobie nową przyjaciółkę.
Zaznał ich również Samuel, który - jak obiecywał - pojechał do żony do Hajfy, by wraz z nią zakładać powstające jak grzyby po deszczu kibuce. Jego syn Izaak w dwa i pół roku skończył medycynę. Na wiosnę trzydziestego dziewiątego w instynkcie samozagłady wyrwał się do ukochanej Polski. Wrócił do domu po dwudziestu latach, gruntownie zwiedziwszy Syberię.