Oglądając barwny fotoplastykon wspomnień, katowany koszmarnym koncertem świerszczy, na próżno przywoływał upragniony sen. Obok niego, na wyciągnięcie ręki, leżała Anna. Dzieliło ich wszystko. Dom, przyjaciele, praca. Z takim nagromadzeniem przeciwieństw niepodobna razem żyć. A jednak świadomie podjęli tę próbę.
Ich ślub odbył się u Dominikanów dwa miesiące po skończeniu przez Annę Oddziału Farmaceutycznego na uniwersytecie. Rodzice dziewczyny, wzięty pediatra i położna, byli z jedynaczki dumni. Im także Stern przypadł do gustu: przystojny, dojrzały i znany już we Lwowie dziennikarz. Młoda pani magister zamieszkała w domu męża, na Pohulance. Byli szczęśliwi, i to jak. Po pół roku Anna wyszeptała Jakubowi do ucha, że spodziewa się dziecka. Oszalał z radości. Mieli już Kasię, a przy odrobinie szczęścia drugi mógł być chłopiec. Stern kartkował kalendarz w poszukiwaniu imienia dla syna. Niestety na ich małżeństwie od początku kładł się jakiś złowrogi cień. W ósmym miesiącu ciąży Anna, biorąc Kasię na ręce, poroniła. Szok był tak wielki, że przyrzekła sobie nie mieć własnych dzieci. Odtąd Jakub i Kasia czuli się winni, Anna zaś dawała im ku temu powody.
Stern wyobraził sobie nagle żonę siedzącą okrakiem na owym bezczelnym żulu z Sevilli. Podnoszącą się i opadającą z rozkosznym westchnieniem. Wściekły, bo wyobraźnia wystawiała go na poniżającą próbę, zapragnął spytać Annę, co czuje człowiek, gdy wbija się w jego piętę ostre narzędzie. Ostatecznie skończyła farmację, nie powinna się więc zdziwić. Zapytać czy nie? Nie był zdecydowany. Przeklęty temat odrażającej zbrodni ponownie go dopadł. Gdyby miał do czynienia z pospolitym zabójstwem, dawno już by tę zagadkę rozwikłał. Brakowało jednak motywu. Co, do diabła, o pierwszej w nocy obchodzi go jakiś idiotyczny motyw? Czy w ogóle istnieje odpowiedź na pytanie, dlaczego pozbawia się kogoś życia? Pospolita grabież, zazdrość, zemsta... Nieprzerwane pasmo występków ludzkości ciągnie się od grzechu pierworodnego.
Chwilę później rozmowa, którą od dawna planował, zaczęła się toczyć w jego głowie. Już niepotrzebne było potwierdzenie. Dlaczego dyskusja o bólu miałaby mieć inny przebieg niż te zdawkowe wymiany zdań, gdy mijali się z Anną w przedpokoju lub - nader rzadko - siadali do wspólnej kolacji? Zapyta pro forma: „Jak się dziś czujesz?” W odpowiedzi usłyszy lakoniczne: „Tak jak zwykle, Jakubie. A co u ciebie?”
Potem dialog będzie się toczyć tym samym trybem:
- Masz rację.
- Cieszę się.
- Ja też.
Lecz tym razem, w gęstniejącej nocnej atmosferze, stało się coś dziwnego. Anna obróciła się powoli i jakimś poważnym tonem stwierdziła:
- Wiem, że nie śpisz.
Zaskoczony nie zareagował.
- Jesteś uparty. - Nie porzuciła poważnego tonu. - Mimo to chciałam ci coś ważnego powiedzieć.
- Masz jakieś kłopoty w aptece? O co chodzi? - przerwał jej monolog.
- To nie to - odparła.
Jakub nadusił przycisk nocnej lampki. W różowym świetle Anna uśmiechała się cierpko, jakby święty Jerzy namalowany na szklanym abażurze naprawdę celował kopią w jej oko. Na jej pozbawionej makijażu twarzy widać było delikatny meszek nad górną wargą i wijące się na skroniach żyłki.
- Wobec tego może ty mi pomożesz - zaczął.
Udała zainteresowanie. Sięgnęła po jabłko, które od kolacji leżało na talerzyku. Powąchała je, a potem zachłannie wbiła w nie zęby.
- Słucham.
- Chciałem zasięgnąć twojej rady. To dla mnie ważne, muszę znać twoją opinię.
- O czym? - zapytała, przełykając soczysty kęs.
- O szczególnym rodzaju śmierci.
- O Boże, czy ty zawsze musisz być ponurakiem?
- Myślałem o bólu, jaki zadać może jednemu człowiekowi drugi człowiek.
- Powód?
- Powód był, a teraz jest czas na wyrok.
- Dlaczego straszysz mnie w nocy?
Zaniepokojona podciągnęła się na poduszce i odgarnęła za uszy jasne pasemka włosów.
- Chciałbym wiedzieć, co czuje kobieta, co czuje człowiek - poprawił się - któremu wbija się w piętę ostre narzędzie.
- Co też ci przyszło do głowy? - Wstała i narzuciła podomkę. Oparta o parapet starała się przeniknąć wzrokiem skryty w czerni ogród. — Obudziłeś mnie - skłamała bez przekonania. - I jeszcze chcesz mi wmówić, że to najlepsza pora, żeby rozpamiętywać jakąś makabrę? Daję słowo, rewelacyjna metoda. No dobrze - podjęła jego myśl. - Pewnie chodzi ci po głowie jakiś nowy obrzydliwy tekst.
- Powiedzmy, że tak - rzekł, by jej nie spłoszyć.
- Załóżmy, powiedzmy - przedrzeźniała go. - Miałeś na myśli nóż?
- Nóż, gwóźdź, dłuto, skalpel - wyliczał pospiesznie. - Tego typu ostry przedmiot.
- Jeśli taki „zabieg” przeprowadza się bez znieczulenia, to...
- Załóżmy, że mój „chirurg” nie ma chloroformu.
Obróciła się w stronę okna i, gryząc kolejny kęs, dodała pełna powagi:
- Gdybym cię nie znała, powiedziałabym, że jesteś nawiedzony.
- Boisz się odpowiedzieć? - nalegał.
- Mam ci opisać ból? Najtrudniejsze do wyobrażenia cierpienie? Czy to jakiś specjalistyczny test? O co ci, Jakubie, chodzi? - zarzuciła go pytaniami, kładąc ogryzek na talerzyk.
Chciał powiedzieć jej prawdę, lecz potwierdzenie, które od niej uzyskał, przeniosło go znowu myślami tam, gdzie w leśnej gęstwinie, z dala od ludzkiego wzroku, oglądał nadjedzone przez leśne zwierzęta ciało. Był bezradny jak Anna i może naprawdę nawiedzony, gdy chował do kieszeni niewielki pakunek.
- Mam wolne popołudnie - usłyszał wybity z makabrycznych rozmyślań. - Dlatego chciałam cię prosić, Jakubie, byśmy jutro...
- Wiem, wiem - nie dał jej skończyć. - Obiecałem ci wyjście do teatru. Dotrzymam słowa. Kupię bilety i, choćby nie wiem co, będziemy się śmiać z szalonych pomysłów Shawa.
Był kwadrans po dziewiątej, gdy Jakub Stern pojawił się w salonie. Jego niespodziewane wejście zaskoczyło Annę. Przynajmniej tak zareagowała. Okryta różową podomką piła wystudzoną mokkę, ze skupieniem korygując poranny makijaż.
- Prędzej bym się śmierci spodziewała! - krzyknęła, odstawiając filiżankę na spodeczek. - Fiu, fiu! Aleś się, Kuba, odsztyftował.
- Myślałem, Aniu, że śpisz.
- Po takiej upojnej nocy? - zakpiła. - Kiedy zadajesz mi makabryczne pytania i dla świętego spokoju obiecujesz teatr?
Makijaż przywrócił jej pewność siebie. Ostentacyjnie wstała z krzesła, by przyjrzeć się mężowi.
- Widzę, Kuba, że nie próżnujesz! - Zlustrowała jego bawełnianą koszulę z krótkim rękawem i granatowe spodnie z żaglowego płótna. - Ogoliłeś się nawet! Pachniesz Ihnatowiczem jak żigolo. Czyżbyś czytał moje gazety?
Przełknął ten sarkastyczny dowcip.
- Pan redaktor wychodzi?
- Tak, mam nagłą sprawę na mieście.
- Właśnie teraz? Gdy chciałam z tobą poważnie porozmawiać? - Wróciła na swoje miejsce, by nabrać brzegiem gąbki pudru z pudemiczki.
- Jestem już spóźniony.
- Cóż to za tajemnicza sprawa, która wyciąga cię z łóżka? - dopytywała się.
- Wybieram się do Hillela i do redakcji - powiedział.
- Masz ci los! - rzuciła wściekle. - Ten okropny Żyd całkiem cię przekabacił. Wpierw przyssał się do obłąkanej rosyjskiej hrabiny, a teraz do ciebie.
- Zabraniam ci tak o nim mówić. To mój przyjaciel.
- Przyjaciel izraelita? - wycedziła kpiącym tonem. - Nie opowiadałbyś bzdur!
- A żebyś wiedziała. - Starał się opanować. - Zawdzięczam mu życie. W czasie obrony wyniósł mnie spod...