— Czy pan zasnął? — spytała Carole władczym gestem stukając w biurko.
— Też coś! — ofuknąłem ją i wskazałem na ręce Mony Lisy. — Czy nic pani w tych rękach nie razi?
— Pan by to zrobił lepiej, tak?
— Chodzi mi o to, że na obrazie z Luwru ona jak gdyby jedną rękę wsunęła w drugą, a tu one się nie dotykają.
— Możliwe. Mówiłam panu, że się zupełnie nie znam na sztuce.
— To by mogło wyjaśnić istnienie dwóch Mona Lis. — Zacząłem się zapalać do mojej teorii. — Może namalował tę, a potem sobie pomyślał, że lepiej by wyglądała z rękami spoczywającymi jedna na drugiej.
— Jeśli by tak było — zauważyła logicznie Carole — to dlaczego nie miałby po prostu przemalować rąk?
— Hmm… no rzeczywiście… tak. — Przeklinałem siebie za wy-koncypowanie takiej idiotycznej teorii. — Ma pani rację.
— No, trzeba jechać. — Wstała i zaczęła pakować obraz w szary papier.
— Dokąd?
— Do Włoch oczywiście. — Przez jej piękną twarz przemknął cień zniecierpliwienia. — Zaangażowałam pana, żeby mi pan odpowiedział na pytanie, czy ten obraz stanowi moją legalną własność, i jest dla mnie oczywiste, że siedząc tutaj w Los Angeles nie będzie pan w stanie tego zrobić.
Otworzyłem usta, żeby zaprotestować, ale uświadomiłem sobie, że apodyktyczna panna Colvin ma całkowitą rację, że potrzebna mi jest część pieniędzy, które tak bezspornie ona posiada i że krótki pobyt nad Morzem Śródziemnym zrobiłby mi dobrze. Ciekawość też stanowiła w tym wszystkim czynnik niebagatelny, zarówno jeśli chodziło o sam obraz, jak i inny element mojej wizji telepatycznej, o którym jej jeszcze nie wspomniałem, a mianowicie czarną pieczarę z jej tajemniczą kolistą machiną.
— No więc? — spytała prowokacyjnie Carole. — Zamierzał pan coś powiedzieć.
— Ja? Nie. Chętnie pożegnam się z tym miastem na kilka dni. Jak się wymawia po włosku arriyederci?
Złapaliśmy południową rakietę podorbitalną do Rzymu, poszczęściło nam się też z lokalnym połączeniem lotniczym i późnym popołudniem zameldowaliśmy się w hotelu Marco Polo w Mediolanie.
Zgłodniałem w podróży, więc nie żałowałem sobie, kiedy zasiedliśmy z Carole w dyskretnym kącie restauracji hotelowej. Kieliszek koniaku i dobre cygaro wpłynęły na moją życzliwszą ocenę występów kabaretowych, chociaż większość wykonawców musiała używać nowoczesnych „migdałkowych” mikrofonów, żeby ich w ogóle było słychać. Może to kwestia wieku, ale twierdzę, że piosenkarzom z prawdziwego zdarzenia w zupełności wystarczają tradycyjne mikrofony mocowane do zębów trzonowych. W każdym razie biorąc pod uwagę, jak fatalnie zaczął się dzień, nie było tak źle. Mnie otaczała aura powodzenia, a Carole wyglądała nieprawdopodobnie kobieco w czymś zwiewnym i złocistym. No i do tego jeszcze zarabiałem pieniądze.
— Kiedy pan ma zamiar zacząć pracować na to swoje honorarium? — spytała mierżąc mnie surowym wzrokiem poprzez delikatną palisadę płomieni świec.
.- Już zacząłem — zapewniłem ją, lekko urażony jej stosunkiem do mnie. — To jest hotel, w którym zatrzymał się pani ojciec, kiedy przyjechał do Mediolanu, i niewykluczone, że tu nawiązywał swoje kontakty. Jeśli tak było, to prędzej czy później złapię jakiś trop.
— Wolałabym, żeby to było prędzej, dobrze?
— Na talent samorodny człowiek nie ma wpływu. — Czując, że muszę trochę popracować nad stosunkami z klientem mówiłem stosując efekt pogłosu. — Właśnie w tej chwili, kiedy tu siedzimy, nieuchwytne falujące sieci mojej świadomości rozwijają się coraz bardziej…
— No i co?
— Chwileczkę — powiedziałem. Zupełnie nieoczekiwanie nieuchwytne falujące sieci mojej świadomości pochwyciły rybę w postaci przechodzącego właśnie kelnera od win. Był to szczupły, smagły młody człowiek o sprytnych ciemnych oczach i moje telepatyczne zdolności powiedziały mi z miejsca, że jego najświeższa przeszłość jest w jakiś niezwykły sposób powiązana z ojcem Carole. Natychmiast spróbowałem skojarzyć go z Mona Lisa. Nie uzyskałem pozytywnej odpowiedzi na poziomie intuicyjnym, a mimo to byłem coraz bardziej pewien, że z kelnerem warto porozmawiać. W ten sposób właśnie działa postrzeganie pozazmysłowe.
Carole poszła za moim wzrokiem i potrząsnęła głową.
— Mam wrażenie, że dosyć pan już wypił.
— Bzdura. Mógłbym przejść po desce. — Wstałem od stołu i poszedłem za kelnerem przez podwójne drzwi i dalej korytarzem, który najprawdopodobniej prowadził do piwnic. Spojrzał za siebie, kiedy usłyszał moje kroki, a następnie odwrócił się taksując mnie wzrokiem jak hodowca bydła oglądający młodego byczka.
— Przepraszam bardzo — zacząłem — czy mogę zająć panu chwilę czasu?
— Nie mam chwili czasu — odpowiedział. — A poza tym nie znam angielskiego.
— Aha… — Patrzyłem na niego speszony przez kilka sekund, aż dotarło do mnie jasno i wyraźnie: wyjąłem pieniądze, które mi dała Carole na pokrycie wydatków, wziąłem z tego dziesiątkę i wetknąłem mu ją do kieszeni białej kurtki. — Starczy na lingwafonowy kurs języka?
— Ach, zaczynam sobie przypominać… — Jego uśmiech był wymuszony, przebiegły. — Chce pan kobietę? O jaką panu chodzi?
— Nie, nie potrzebuję kobiety.
Zrobił jeszcze bardziej chytrą minę.
— To znaczy…?
— To znaczy, że towarzyszy mi już wspaniała kobieta.
— Ach, pan chce sprzedać kobietę? Może mi pan wierzyć, signor, trafił pan pod właściwy adres, mam dobre kontakty, jeśli chodzi o handel żywym towarem.
— Ale ja nie chcę również sprzedać kobiety.
— Jest pan pewien? Jeżeli tylko ma białą skórę, może pan za nią dostać dwa tysiące. Nie szkodzi nawet — powiedział wielkodusznie robiąc dłońmi koło piersi charakterystyczny gest — jeśli nie ma tego i owego. Wystarczy nieskazitelnie biała skóra…
Zniecierpliwiło mnie to.
— Nie chcę od ciebie nic więcej, Mario,, poza pewnymi informacjami.
Błysk chciwości w oczach kelnera ustąpił szybko wyrazowi czujności.
— Skąd pan zna moje imię?
— Mam swoje sposoby — zapewniłem go tajemniczo. Prawdę powiedziawszy sam nie miałem pojęcia, czy jego imię dotarło do mnie drogą pozazmysłową, czy też było to po prostu jedyne włoskie imię, jakie mi w tej chwili przyszło do głowy.
— Psychopata — powiedział. — Pan jest po prostu psychopata. Złapałem go za klapy i uniosłem.
— Posłuchaj, Mario, jeszcze jedno niegrzeczne słowo i…
— Pan mnie źle zrozumiał, signor — bełkotał Mario i z ulgą stwierdziłem, że mam do czynienia z jeszcze większym tchórzem, niż sam jestem. — Miałem na myśli tych, co to wszystko wiedzą, zanim im się coś powie.
— Taki facet nazywa się telepata. — Puściłem jego klapy. — Spróbuj to 'zapamiętać.
— Oczywiście, signor. — Cofnął się, żeby między nami przepuścić innego kelnera z butelką wina. — No, niech pan mówi, jaką informację chce pan kupić, to ja panu podam cenę. Mam ceny bardzo przystępne.
— Ale ja ci już zapłaciłem.