— Okay, nie ma się co denerwować. — Mario, spłoszony, rozejrzał się niepewnie po garażu. — A przy okazji, jak już jesteśmy u mnie, to może pan przypadkiem potrzebuje trawkę? Marihuana, haszysz, kokaina czysta, kokaina z morfiną. Niech pan tylko powie co i wszystko jest do dyspozycji.
— A masz może telefon? Bobym chętnie zadzwonił na policję. Skutek był natychmiastowy. Wepchnął mnie do samochodu i odjechaliśmy nie wyjmując nawet wiertarki z licznika. Łomotnęła kilka razy o podwozie, zanim ją zgubiliśmy. Carole spojrzała na mnie zaskoczona, ale potrząsnąłem głową dając jej do zrozumienia, żeby nie zadawała żadnych pytań. Jedno wiedziałem na pewno: jeżeli Mario zacznie się choćby w najmniejszym stopniu domyślać, jaki interes wiedzie nas do Głupiego Julia, rzuci się na nas jak głodny rekin wpuszczony luzem do basenu.
Pierwszy odcinek drogi na zachód od stoków Alp Graickich trudno byłoby nazwać przyjemnym. Okazało się, że w samochodzie nie ma ogrzewania i z powodów im tylko znanych moje sutki zareagowały na zimno nieznośnym bólem. Zrobiły się tak twarde, że za każdym razem, kiedy podskakiwaliśmy na wybojach, mało mi nie przedziurawiły koszuli, Carole siedziała odległa, spowita w swoje piórka jak wyniosły ptak. Nawet Mario nie miał nic do powiedzenia, żadnej występnej propozycji. Prowadził samochód w pełnej koncentracji zadumie, dokonując od czasu do czasu gwałtownych skrętów, żeby przejechać wałęsającego się psa. Kiedy po dwóch godzinach dobiliśmy do Paesinoperduto, w dwie godziny od startu, czułem się jak starzec.
— No, to jesteśmy na miejscu — oznajmił Mario, który nagle odzyskał głos. — Mam dobry pomysł.
— Mianowicie? — spytałem podejrzliwie.
— Gospodarstwo Głupiego Julia znajduje się o jakieś dwa kilometry na północ stąd, ale droga jest tam bardzo kiepska. Pan i si-gnora możecie tutaj zostać i napić się kawy, a ja pojadę po Julia i go tu przywiozę.
Potrząsnąłem głową.
— Nic z tych rzeczy, Mario. To ty zostaniesz tutaj i poczekasz, a panna Colvin i ja sami tam pojedziemy.
— To niemożliwe, signor. Pan nie jest objęty ubezpieczeniem samochodu jako kierowca.
— Ten samochód sam nie jest objęty żadnym ubezpieczeniem — skontrowałem.
— A zresztą pan nie zna drogi.
— Z tej odległości bez trudu trafię na zasadach telepatycznych.
— Czy pan sobie wyobraża, że pozwolę komuś obcemu odjechać samochodem mojej matki?
— Zobaczymy. — Rozejrzałem się po pustym rynku, na którym się zatrzymaliśmy. — Założę się, że znajdę w ten sposób również miejscowy komisariat.
— Niech pan uważa na hamulce — powiedział Mario zrezygnowany, wysiadając i przytrzymując mi drzwi, kiedy siadałem za kierownicą. — Ściągają na lewo.
— Dzięki. — Zwolniłem sprzęgło i skierowałem samochód w stronę jedynego północnego wyjazdu z rynku.
— Niezłe przedstawienie — powiedziała Carole, kiedy zostawiliśmy za sobą skupisko ruder. — Czy musiałeś być taki brutalny w stosunku do tego biednego chłopaka?
— Jeżeli ten biedny.chłopak nie należy do mafii — zapewniłem ją — to tylko dlatego, że go z niej haniebnie wylali.
Jechaliśmy, coraz gorszą drogą, prowadzącą do oblanych słońcem, usianych głazami wzgórz, które mignęły mi w mojej telepatycznej wizji poprzedniego dnia wieczorem. W pewnym miejscu — jak gdyby wiodąc do wspaniałej niegdyś posiadłości — droga mijała resztki czegoś, co przed wiekami mogło być masywnym kamiennym murem. Z lekka zdziwiony, że jakiś średniowieczny możnowładca chciał wyrzucać pieniądze, żeby osiedlić się w tak nieciekawej okolicy, zbliżałem się ze wzrastającym uczuciem niepokoju. Wyraźnie wyczuwałem bogato odzianych jeźdźców przyjeżdżających i odjeżdżających. Kiedy zobaczyłem, że droga rozgałęzia się odchodząc w prawo do odosobnionej wiejskiej chaty przytulonej do zbocza góry, natychmiast się zorientowałem, że jesteśmy na miejscu. Samochód podskakiwał gwałtownie na wybojach kamienistej drogi, ale byłem zbyt podniecony, żeby się przejmować moimi nieszczęsnymi sutkami, które szorowały boleśnie o koszulę.
— Czy to tu? — W głosie Carole brzmiało powątpiewanie. — Nic wygląda mi to na miejsce, gdzie można by znaleźć autentycznego da Vinci.
— Mnie też nie, ale możesz mi wierzyć, że jakieś kilkaset lat temu działy się tu wielkie rzeczy. — Zatrzymałem samochód, który mało nie rozleciał się na kawałki. — Da Vinci znaczną część życia spędził w Mediolanie i mógł łatwo zjawiać się tu osobiście, kiedy tylko chciał.
— W tej ruderze? — powiedziała Carole z pogardą patrząc na chatę.
— Ta jest nie dość stara. Nie, tutaj w okolicy muszą być jakieś groty i Julio prawdopodobnie w jednej z nich znalazł ten twój obraz.- Moje serce zabiło żywiej, bo znów mignęła mi drewniana machina. Tym razem zauważyłem coś więcej: całą serię malowideł ułożonych w koło. — Czuję, że tam mogło być znacznie więcej obrazów.
Carole dotknęła mojego ramienia dłonią w rękawiczce.
— Uważasz, że tu jest jakiś podziemny magazyn?
— Nie sądzę, żeby był… — urwałem, bo z chaty wyszedł niemło-dy mężczyzna i zaczął się do nas zbliżać. Był ubrany w drogi na oko garnitur z szarego tenisu, ale cały efekt psuła wystrzępiona koszula bez kołnierzyka i brudne tenisówki. Dubeltówka an jego ramieniu potwierdziła moją opinię, że odznacza się kiepskim gustem, jeśli chodzi o dodatki.
Opuściłem okno i emanując przyjazne uczucia wykrzyknąłem:
— Cześć, Julio! Jak się masz! Co słychać?
— Czego chcesz? — zapytał. — Wynoś się.
— Chciałbym z tobą porozmawiać. Julio uniósł dubeltówkę.
— Ja nie chcę z tobą rozmawiać.
— Tylko kilka minut, Julio.
— Pan posłucha, dla mnie strzelić to tyle co splunąc. — Popatrzył na mnie groźnie przez okienko. — Jeśli chodzi o ciebie, to nawet łatwiej.
Urażony, postanowiłem zacząć bardziej stanowczo.
— Chodzi mi o Monę Lisę, którą sprzedałeś signorowi Colvinowi, Julio. Interesuje mnie, skąd ją wziąłeś, i radzę ci dobrze, żebyś mi powiedział.
— Nic nie powiem.
— No, Julio — wysiadłem z samochodu i stanąłem nad nim — gdzie jest ta grota? Juliowi opadła szczęka.
— A skąd pan wie o grocie?
— Mam swoje sposoby. — Specjalnie mówiłem z głuchym pogłosem wiedząc o tym, że wieśniacy odczuwają lęk przed ludźmi obdarzonymi szóstym zmysłem.
Julio spojrzał na mnie spłoszony.
— Rozumiem — powiedział ściszonym głosem. — Pan jest psychopata.
— Telepata — warknąłem. — Spróbuj to zapamiętać, dobrze? No, gdzie jest grota?
— Będzie dla mnie z tego kłopot?
— Nie będzie żadnego kłopotu, jak długo będziesz grzeczny, a może nawet dostaniesz jeszcze jakieś pieniądze. Grota jest gdzieś tam, prawda? — Wiedziony potężnym impulsem ruszyłem pod górę w kierunku kępy ciemnozielonych drzew. Julio truchtał koło mnie, a Carole, która po raz pierwszy nie miała nic do powiedzenia, wysiadła z samochodu i poszła za nami.
— Znalazłem ją jakieś trzy, cztery lata temu, ale już długo nic nie ruszałem — powiedział Julio lekko zdyszany, próbując dotrzymać mi kroku. — Nikomu nic nie mówiłem, żeby nie było szumu, ale potem myślę tak: dlaczego mam sobie nie kupić ładnego miejskiego ubrania? Dlaczego tylko Chytry Mario ma mieć ładne miejskie ciuchy? Ale ja wziąłem tylko jeden obraz na sprzedaż, tylko jeden.
— A ile ich jest w grocie?
— Pięćdziesiąt. Może sześćdziesiąt. Parsknąłem śmiechem.
— To głupio, że wybrałeś właśnie tak znany obraz jak Mona Lisa.