— Ale tyle pracy…
— Prawdopodobnie korzystał z pomocy całej szkoły artystów. A poza tym tak wielkie przedsięwzięcie tłumaczy długie okresy nieproduktywne w karierze Leonarda. Kiedy powinien był trudzić się nad statuą Sforzy, siedział tutaj i pracował nad lewym…
— Nie bądź wulgarny — przerwała mi Carole. Odwróciła się do obracającej się w dalszym ciągu machiny. — Jak myślisz, ile to może być warte?
— Kto wie? Powiedzmy, że w grę wchodzi sześćdziesiąt obrazów. Gdyby zostały nielegalnie wywiezione z Włoch, mogłyby przynieść milion dolarów od sztuki. Może dziesięć milionów. Może miliard, zwłaszcza ten, na którym…
— Wiedziałem, że to będzie szczęśliwy dzień — odezwał się spoza moich pleców znajomy głos.
Odwróciłem się i zobaczyłem, że w drzwiach stoi Chytry Mario, trzymając dubeltówkę, którą Julio porzucił na zewnątrz, wycelowaną w mój brzuch.
— Czego chcesz? — zapytałem, a następnie uświadamiając sobie retoryczność tego pytania, dodałem: — Dlaczego we mnie celujesz?
— A dlaczego pan ukradł samochód mojej matki? — Mario wydał jeden ze swoich najmniej przyjemnych chichotów. — I dlaczego groził mi pan policją?
— Nie powinieneś przywiązywać zbytniej wagi do tego, co mówię.
— Nie mogę, signor, zwłaszcza kiedy słyszę rzeczy w rodzaju,,sześćdziesiąt milionów dolarów”.
— Ale popatrz! — Ruszyłem do przodu, Mario jednak zatrzymał mnie unosząc strzelbę.
— Co?
— Głupio się zachowujemy, przecież tego łupu starczy dla wszystkich. To znaczy z sześćdziesięciu milionów możesz mieć piętnaście.
— Ja wolę całe sześćdziesiąt.
— Ale chyba za czterdzieści pięć nie zabijesz człowieka, co? — Spojrzałem w polerowane kamyki, które Mariowi zastępowały oczy, i zdrętwiałem.
— Wy troje pod ścianę — zakomenderował.
Kiedy ruszyliśmy w stronę ściany, Carole przytuliła się do mnie. Głupi Julio też usiłował się do mnie przykleić, ale go odsunąłem — została mi być może ostatnia minuta życia, miałem więc prawo być wybredny.
— Teraz jest dużo lepiej — powiedział Mario. — Teraz sam sobie obejrzę towar.
Ruszył w kierunku machiny, która w dalszym ciągu obracała się na dobrze nasmarowanym łożysku. Trzymając nas cały czas na muszce, wszedł do budki i popatrzył przez otwory. Widziałem, jak zesztywniał pod wpływem szoku. Co chwila spoglądając do tyłu, na nas, raz jeszcze zafascynowany popatrzył przez otwory. Kiedy wreszcie wyszedł z budki, był blady jak papier. Podszedł do nas bezgłośnie poruszając ustami, a ja w oczekiwaniu na eksplozję bólu przytuliłem do siebie mocno Carole.
Mario jak gdyby nas nie widział. Zdjął z haka latarnię i sztywnym ruchem cisnął ją w sam środek machiny. Rozległ się brzęk tłuczonego szkła, a zaraz potem suchą drewnianą konstrukcję zaczęły lizać płomienie.
— Ty durniu! — wrzasnąłem. — Co robisz?
— Zaraz zobaczysz, co robię. — Trzymając mnie cały czas na muszce pozbierał pozostałe lampy i cisnął je w ślad za pierwszą.
Krawędź koła zaczęła się gwałtownie palić, a ja widziałem, jak malowidła, moje sześćdziesiąt Mona Lis, zajmują się powoli, marszczą i obracają w bezwartościowy popiół.
— Jesteś szalony! — usiłowałem przekrzyczeć trzask płomieni. — Nie zdajesz sobie sprawy, co zrobiłeś.
— Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, co zrobiłem, signor — odpowiedział spokojnie Mario. — Zniszczyłem pornograficzne świństwo.
— Ty?! — zaskrzeczałem jak wariat. — Najgorszy łobuz, jakiego znam. Ograbiłeś mnie z pieniędzy, jak tylko się spotkaliśmy, okradasz swoją biedną starą matkę, usiłowałeś sprzedać mi kobietę, chciałeś kupić ode mnie Carole jako handlarz żywym towarem, jesteś handlarzem narkotyków i jeszcze przed chwilą zamierzałeś nas wszystkich zamordować. Nie potrafisz się ruszyć samochodem, żeby nie przejechać kota czy psa.
— To może i prawda, signor, co pan mówi — rzekł Mario z dziwną godnością — ale to nie znaczy, że nie jestem patriotą. Ze nie kocham mojej wspaniałej Italii.
— A co ma z tym wszystkim wspólnego patriotyzm?
— Wielki Leonardo jest najwspanialszym ze wszystkich artystów świata. To chluba mojego kraju — niech pan mi powie, signor, co by sobie świat pomyślał o Italii, gdyby się dowiedział, że nieśmiertelny Leonardo tak się prostytuował? Co by powiedział o narodzie, którego najszlachetniejszy artysta marnował swoje boskie talenty na… — głos odmówił Mariowi posłuszeństwa — …na jakieś średniowieczne filmy porno.
Potrząsnąłem głową. Mruganiem usiłowałem powstrzymać łzy, kiedy urządzenie załamało się do środka w kaskadach topazowych iskier. W miarę jak płomień pochłaniał resztki olejnych malowideł, pomieszczenie wypełniało się dymem.
Mario wskazał drzwi.
— W porządku. Możemy iść.
— A już nie zamierzasz nas zastrzelić?
— Nie potrzeba. Nawet gdybyście byli na tyle stuknięci, żeby o tym opowiadać, i tak nikt wam nie uwierzy.
— Chyba masz rację. — Spojrzałem na Maria ze zdziwieniem. — Ale powiedz mi, czy ci nie żal, że właśnie straciłeś sześćdziesiąt milionów dolarów?
Mario wzruszył ramionami.
— Raz się zyskuje, raz się traci. Nawiasem mówiąc, jeżeli chcecie wrócić do Mediolanu samochodem mojej matki, to w związku z tymi wszystkimi kłopotami, na jakie mnie naraziliście, będziecie musieli coś niecoś dopłacić…
Carole patrzyła na mnie w zadumie, kiedy sączyliśmy po kolacji drinka.
— Ze dwa razy okazałeś dzisiaj wielką odwagę, zwłaszcza z tą dubeltówką wycelowaną w ciebie.
— To nic wielkiego. Z tego, co wiem, Głupi Julio nie miał w niej nabojów. — Uśmiechnąłem się do Carole poprzez płomienie świec. — Bał się nawet kupić bateryjki do latarki.
— Nie. Byłeś naprawdę dzielny. Podziwiałam cię. — Carole znów zamilkła.
Zachowywała się tak przez cały czas trwania posiłku, nawet i wtedy, kiedy jej uświadomiłem, że dzięki obrazowi, który ma w Los Angeles, będzie bardzo bogata. Domyślałem się, że wypadki dnia wyczerpały ją nerwowo i że to była reakcja.
— To jest chyba zupełnie niemożliwe — powiedziała cicho. Ścisnąłem ją za rękę.
— Spróbuj o tym wszystkim zapomnieć. Najważniejsze, że wyszliśmy z tej groty cali…
— Ale ja mówię o Mona Lisie — przerwała mi. — O tej sztuczce z… hmm… z jej przyległościami. Czy myślisz, że ja bym coś takiego potrafiła?
Łyknąłem cały koniak na raz.
— Oczywiście.
— Jesteś specjalistą w tych sprawach?
— Cóż, widziałem kilka razy Bajeczną Fifi Lafleur, a jeżeli ona mogła to zrobić, to i ty najprawdopodobniej możesz.
— To chodźmy do mojego pokoju i spróbujmy — powiedziała Carole zmysłowym szeptem.
Podniosłem do ust pusty już kieliszek i mało nie rozbiłem go o zęby.
— Żartujesz — powiedziałem niezbyt błyskotliwie.
— Tak myślisz?
Spojrzałem na Carole i coś, co dostrzegłem w jej oczach, powiedziało mi, że nie żartuje. Ponieważ jestem dżentelmenem, nie będę mówił nic o tym, jak upłynęła nam noc, powiem tylko jedno: za każdym razem, kiedy patrzę na Monę Lisę, a szczególnie na jej słynny uśmiech, nie mogę nie odpowiedzieć jej uśmiechem.