Выбрать главу

Stary dobry Rumbo jednak natychmiast znalazł się przy furgonie, warcząc za plecami kierowcy. Był wspaniały! Mężczyzna odwrócił się z przerażeniem w oczach, rąbnął głową w dach, stracił równowagę i przewrócił się na tace z kruchą zawartością. Pośliznął się i zwalił na podłogę ciężarówki, nurzając łokcie w kremie i lukrze.

Wyminąłem jego sterczące w górę stopy i zeskoczyłem z pomostu, natychmiast zrywając się do ucieczki. Rumbo wstrzymał się jeszcze chwilę, by porwać ostatnie ciasteczko, po czym rzucił się za mną. Kiedy zatrzymaliśmy się mniej więcej sto mil dalej, oblizywał się z zadowoleniem. Wydyszałem podziękowania, a Rumbo uśmiechnął się z wyższością.

„Czasami, kurduplu, jesteś równie głupi jak inne szczeniaki. Może nawet jeszcze głupszy. Sądzę jednak, że na nauczenie psa niezbędnych sztuczek zawsze potrzeba trochę czasu.”

Nie wiadomo, dlaczego wydało mu się to bardzo śmieszne. Powtarzał to później przez resztę dnia.

Inną sztuczką Rumba była taktyka dywersji – wykorzystywanie mnie w charakterze przynęty. Podbiegałem do dźwigającej siatki z zakupami niczego nie podejrzewającej gospodyni i roztaczałem przed nią moje wdzięki szczenięcia, by postawiła swoje brzemię na ziemi i zaczęła się ze mną bawić. Czasami już wtedy dostawałem jakiś kąsek. Było to łatwiejsze, jeśli kobieta z zakupami miała przy sobie dzieci, zmuszały ją bowiem do zajęcia się mną. Jeśli nie miała na to ochoty, musiała odciągać ode mnie dzieciaki siłą. Kiedy cała uwaga kobiety skupiała się na mnie, liżącym ją po twarzy lub przewracającym się przed nią na grzbiet, by mnie pogłaskała, Rumbo plądrował nie strzeżone siatki. Zmykał, gdy trafił na coś pysznego, zdając się na mój własny spryt. Wówczas przepraszałem kobietę i oddalałem się statecznie. Często nasze niecne zamiary były odkrywane, zanim je zrealizowaliśmy, nie psuło nam to jednak zabawy.

Inną wspaniałą zabawą było odbieranie słodyczy dzieciom. Matki krzyczały, a dzieciaki płakały, gdy uciekaliśmy z naszym łupem. Niespodziewane rajdy na dzieci gromadzące się wokół sprzedawców lodów zawsze kończyły się sukcesem, a dzwonki ich wózków wskazywały nam nieomylnie, gdzie się znajdują. Na nieszczęście zbliżanie się zimy zmusiło nas do zakończenia tego rodzaju działalności, parki bowiem opustoszały, a i sprzedawcy lodów zapadli w zimowy sen.

Rumbo uwielbiał dokuczać psom. Wszystkie inne zwierzęta traktował jak pośledniejsze od siebie. Gardził zwłaszcza psią głupotą; przedstawicieli tego gatunku traktował jako bardziej upośledzone na umyśle od wszystkich innych stworzeń. Nie wiem, dlaczego żywił takie przekonanie; być może dlatego, że było mu za nie wstyd, za to, że nie były obdarzone jego inteligencją, jego godnością. Tak, mimo iż był łotrzykiem, Rumbo zachowywał się z wielką godnością. Na przykład nigdy nie błagał, nie dopraszał się; kradł jedzenie i prosił o nie, ale nigdy się przy tym nie poniżał. Czasami parodiował psy dopraszające się o jedzenie albo czułość, czynił to zawsze z cynizmu i dla zabawy. Nauczył mnie, że istoty żywe wykorzystują siebie nawzajem; aby istnieć w całym tego słowa znaczeniu, trzeba korzystać z życia. W jego opinii psy same uczyniły się niewolnikami człowieka. Rumbo nie był własnością Szefa, tylko pracował dla niego, strzegąc złomowiska, za co zarabiał na swoje utrzymanie, choć było ono zaiste psie. Szef to rozumiał i ich stosunek opierał się na wzajemnym szacunku. Nie byłem pewny, czy Szef był obdarzony uczuciami wyższymi, zachowywałem jednak swoje zdanie dla siebie, ponieważ byłem jedynie podopiecznym mojego mistrza i nauczyciela – Rumba.

W każdym razie Rumbo nie przepuszczał żadnej okazji, by uświadomić innym psom ich głupotę. Najdotkliwiej szydził z pudli, niemiłosiernie wyśmiewając ich przystrzygane loki. Zaśmiewał się też do rozpuku z biednych jamników. Nie dbał, kto padał ofiarą jego złośliwości, alzatczyk czy chihuahua. Przypominam sobie, że kiedyś pogrążył się w głębokim zamyśleniu, gdy spotkaliśmy dobermana.

Często wpadaliśmy wspólnie albo oddzielnie w nie byle jakie opały. Inne psy wyczuwały, że się różnimy od nich i dochodziło na tym tle do bijatyk. Cierpiałem, bo byłem tylko szczeniakiem, niewątpliwie mnie to jednak zahartowało. Nauczyłem się o wiele szybciej biegać.

Rumbo z łatwością mógłby zostać przywódcą psiej zgrai, był bowiem równocześnie silny i inteligentny, co w psim świecie jest pożądanym połączeniem. Lecz przede wszystkim był samotnikiem, podążał własnymi ścieżkami i nie zawracał sobie głowy myślami o innych. Do dziś nie wiem, dlaczego mnie przygarnął. Mogę jedynie podejrzewać, że stało się tak, ponieważ byliśmy podobni do siebie i różniliśmy się od innych psów.

Był również Romeem. Rumbo kochał damy. i nieważne były rozmiary i rasy, nie odgrywały one dla niego żadnej roli. Znikał na całe dnie. Wracał wyczerpany, ale z zadowolonym uśmieszkiem na pysku. Kiedy pytałem go, gdzie się podziewał, odpowiadał, że zrozumiem, kiedy dorosnę.

Zawsze wiedziałem, kiedy zniknie, ponieważ powietrze wypełniała wówczas dziwnie podniecająca woń. Rumbo prężył się, węszył i nagle wypadał ze złomowiska, a ja daremnie usiłowałem za nim nadążyć. Oczywiście był to zapach suki w rui, gdzieś w sąsiedztwie lub kilka mil dalej. Byłem wtedy za młody, by zdawać sobie sprawę z takich rzeczy. Czekałem więc cierpliwie na jego powrót, krzywiąc się i gniewając, że mnie zostawił. Po powrocie przez kilka dni o wiele łatwiej współżyło się z Rumbem.

Inną naszą wspaniałą rozrywką było łapanie szczurów. Boże, jakże on nienawidził szczurów! Zadbał o to, by nigdy nie było ich wiele na złomowisku, ale co jakiś czas dwa czy trzy przeprowadzały na jego terenie rekonesans, szukając świeżego źródła pożywienia. Rumbo zawsze wyczuwał ich pojawienie się jakimś szóstym zmysłem. Jeżył sierść i pogardliwie krzywił wargi, obnażając żółte, ustawione w wachlarzyk zęby, warczał gardłowo i groźnie. Bałem się wtedy śmiertelnie. Następnie powoli zaczynał się czołgać, szperając wokół starych wraków. Zbliżając się do swoich ofiar jak łowca podchodzący zwierzynę, zapominał o mojej obecności. Z początku trzymałem się na uboczu, ponieważ te kreatury swoim wyglądem napawały mnie przerażeniem. Mój lęk na ich widok przechodził w pogardę i odrazę, a w końcu zamieniał się w nienawiść i gniew, który pomógł mi przemóc strach. Zaczęliśmy wspólnie gromić szczury.

Zważ, że niektóre z nich były bardzo dzielne, mimo iż tak obrzydliwe. Ich pogarda dla strachu mogła wynikać po trosze z widoku pozornie bezbronnego szczeniaka, przez co w pierwszych miesiącach towarzyszenia Rumbowi ciągle groziło mi niebezpieczeństwo. Tylko dzięki niemu znajduję się jeszcze w jednym kawałku. (Naturalnie Rumbo szybko sobie uświadomił, jak wspaniałą przynętą na szczury rozporządza; nie minęło wiele czasu, nim za moją wypływającą z jego podpuszczenia zgodą zacząłem odgrywać tę rolę.) W miarę upływu czasu moje ciało stało się bardziej żylaste – myślę, że mimo łupieżczego trybu życia można było mnie nazwać chudzielcem. Nogi mi się wydłużyły, szczęki i zęby stały się silniejsze. Szczury przestały traktować mnie jak potencjalne pożywienie i zaczęły wykazywać wobec mnie większy szacunek.

Nigdy nie zjadaliśmy szczurów. Rozrywaliśmy je na strzępy, łamaliśmy im kości. Nie smakowało nam ich mięso bez względu na to, jak bardzo byliśmy głodni.

Rumbo uwielbiał się z nimi drażnić, gdy zagnaliśmy je w kąt. Szczury syczały i przeklinały go, groziły mu, szczerzyły okrutne ząbki, Rumbo jednak uśmiechał się tylko drapieżnie i drażnił je dalej. Przysuwał się powoli, nie spuszczając z nich oczu. Szczury kuliły się, sprężały do skoku, nerwowo przebierając tylnymi łapami. Kiedy rzucały się do ataku, Rumbo wykańczał je. Wpadali na siebie w powietrzu; walka, która się wywiązywała, rozgrywała się zbyt błyskawicznie, by oko mogło ją prześledzić. Wynik był nieuchronnie taki sam: ostry pisk, ciałko ze sterczącą sierścią wylatujące w górę, a potem skoki Rumba po przeciwniku z przetrąconym karkiem, lądującym w agonalnych podrygach na ziemi. Ja tymczasem radziłem sobie z kompanami przeciwnika. Wkrótce nauczyłem się robić to równie zręcznie – lecz nigdy z równą rozkoszą – co Rumbo.