Mówił mu ktoś kiedyś, że dawno temu, w owym złotym wieku, kiedy to Imperium obejmowało obszar całej Galaktyki, w dziewięciu domach na dziesięć były takie urządzenia i takie rzędy książek.
Teraz jednak trzeba było strzec granic, książki były zajęciem odpowiednim dla starców. A zresztą połowa z opowieści o dawnych czasach to bajki. Nawet więcej niż połowa.
Ducem Barr wniósł herbatę i Riose usiadł. Barr podniósł filiżankę.
— Na zdrowie.
— Dziękuję. Na zdrowie. Ducem Barr rzekł z namysłem:
— Powiadają, że jest pan młody. Ile pan ma lat? Trzydzieści pięć?
— Prawie. Trzydzieści cztery.
— W takim razie — rzekł Barr z lekkim naciskiem — muszę poinformować pana, że niestety nie mam ani lubczyku, ani napoju czy też filtrów miłości. Nie jestem również w stanie zapewnić panu względów żadnej młodej damy.
— W tych sprawach nie potrzebuję żadnych sztucznych środków. — Duma, wyraźnie wyczuwalna w głosie generała sąsiadowała ze szczerym zdziwieniem. — Często styka się pan z takimi prośbami?
— Dość często. Ludzie mają niestety skłonność do mylenia nauki z magią, a życie miłosne wydaje się być tą sferą, która szczególnie wymaga stosowania sztuczek magicznych.
— To chyba zupełnie naturalne. Ale ja myślę inaczej. Traktuję naukę jako środek na rozwiązywanie trudnych zagadnień i nic więcej.
Siweńczyk stwierdził ponuro:
— Może jest pan w błędzie, tak jak tamci.
— To się okaże.
Generał wstawił swą filiżankę w świecący koszyczek, w którym napełniła się ponownie. Przyjął od Barra pastylkę z aromatem i wrzucił ją do filiżanki. Wpadła z lekkim pluskiem.
— Niech mi pan powie, patrycjuszu — rzekł — kim są magowie? Ci prawdziwi.
Barr wydawał się zaskoczony dawno nie używanym tytułem. — Nie ma żadnych magów — powiedział.
— Ale ludzie o nich mówią. Siwenna pełna jest takich opowieści. Darzy się ich kultem. Jest pewien związek między tym zjawiskiem i tymi spośród pana rodaków, którzy marzą o dawnych czasach i plotą bzdury o czymś, co nazywają wolnością i autonomią. Mogłoby się w końcu okazać, że jest to niebezpieczne dla Państwa.
Starzec potrząsnął głową.
— Dlaczego mnie pan o to pyta? Obawia się pan powstania pod moim przywództwem?
Riose wzruszył ramionami.
— Skądże! Nic podobnego. Chociaż nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdybym tak pomyślał. Pana ojciec był banitą, pan, swego czasu, patriotą, a nawet szowinistą. Jestem tu gościem, więc niegrzecznie z mojej strony jest wspominać o tym, ale wymagają tego sprawy, w których tu przybyłem. Wątpię jednak, by istniał tu w tej chwili jakiś spisek. Trzy pokolenia temu wybito Siweńczykom z głowy takie myśli.
Starzec odparł z trudem:
— Będę równie niedelikatnym gospodarzem, jak pan gościem. Chciałbym przypomnieć panu, że kiedyś pewien wicekról myślał dokładnie tak jak pan i uważał, że Siweńczycy pogodzili się ze swym losem. To właśnie z polecenia tego wicekróla mój ojciec stał się nędznym wygnańcem, moi bracia męczennikami, a moja siostra samobójczynią. Ale ów wicekról poniósł straszną śmierć z rąk tych samych pogardzanych Siweńczyków.
— Owszem. Ale ja też mógłbym o tym coś powiedzieć. Trzy lata temu tajemnicza śmierć wicekróla przestała być dla mnie — zagadką. Do jego osobistej ochrony należał pewien młody żołnierz, którego poczynania były dość interesujące. Tym żołnierzem był pan, ale myślę, że możemy sobie darować szczegóły.
Barr odrzekł spokojnie:
— Owszem. Co pan proponuje?
— Żeby odpowiedział pan na moje — pytania.
— Groźby na nic się nie zdadzą. Jestem co prawda stary, ale nie aż tak bardzo, żebym przesadnie dbał o życie.
— Drogi panie, żyjemy w ciężkich czasach — rzekł znacząco Riose — a pan ma dzieci i przyjaciół. Ma pan kraj, o którym wyrażał się pan w przeszłości z miłością i niezbyt rozsądnie. Otóż, jeśli zdecyduję się użyć siły, to na pewno nie uderzę bezpośrednio w pana.
Barr spytał chłodno:
— Czego pan chce?
Riose uniósł do góry pustą filiżankę.
— Proszę posłuchać, patrycjuszu. Żyjemy w czasach, kiedy za żołnierzy, którym się powiodło, uważa się tych, których zadaniem jest przewodzenie paradom urządzanym w czasie świąt na terenie pałacu Imperatora i eskortowanie luksusowych statków wycieczkowych wiozących Jego Wysokość na letnie planety. Ja… ja jestem przegrany. Jestem przegrany w wieku trzydziestu czterech lat i takim już pozostanę. A jest tak dlatego, że chciałbym walczyć.
Właśnie dlatego wysłano mnie tutaj. Na dworze sprawiam za dużo kłopotów. Nie stosuję się do etykiety, obrażam fircyków i lordów admirałów, ale jestem zbyt dobrym dowódcą, żeby zesłać mnie na jakąś bezludną planetę gdzieś w otchłani kosmosu. No więc zdecydowano się na Siwennę. To świat pogranicza, niespokojna i słabo zaludniona prowincja. Daleko stąd do stolicy Imperium, wystarczająco daleko aby dwór mógł spać spokojnie.
Zgnuśnieję tutaj. Nie ma powstań, które trzeba by zdusić, a wicekrólowie pogranicza ostatnio nie zdradzają ochoty do buntu, przynajmniej od czasu jak nieodżałowanej pamięci nieboszczyk ojciec Jego Wysokości Imperatora dał wszystkim odstraszający przykład rozprawiając się z Mountelem Paramay.
— Silny Imperator — mruknął Barr.
— Tak, oby tacy rodzili się częściej. On jest moim panem, radzę o tym pamiętać. Strzegę tu jego interesów.
Barr wzruszył ramionami:
— Jaki to ma związek z przedmiotem naszej rozmowy?
— Wyjaśnię to w kilku słowach. Magowie, o których mówiłem, pochodzą z zewnątrz — z przestrzeni leżącej za strażnicami granicznymi, gdzie gwiazdy z rzadka są rozsiane…
— Gdzie gwiazdy z rzadka są rozsiane — wyrecytował Barr — i gdzie przestrzeni chłód przenika.
To poezja? — zmarszczył brwi Riose. W tej chwili wiersz wydawał mu się zupełnie nie na miejscu. — W każdym razie oni są z Peryferii, z jedynego sektora przestrzeni, w którym wolno mi walczyć ku chwale Imperatora.
— Służąc w ten sposób interesom Jego Wysokości Imperatora i zaspokajając wewnętrzną potrzebę walki.
— Właśnie. Ale muszę wiedzieć, z czym walczę, i właśnie w tym pan może mi pomóc.
— Skąd pan to wie?
Riose nadgryzł trzymane w ręku ciasteczko.
— Stąd, że od trzech lat zbieram wszystkie plotki, wszystkie legendy, a nawet luźne uwagi dotyczące magów i że wszyscy zgadzają się tylko co do dwu nie związanych z sobą faktów, co dowodzi, że muszą one być prawdziwe. Po pierwsze, magowie pochodzą ze skraju Galaktyki naprzeciw Siwenny, po drugie — pana ojciec spotkał kiedyś żywego, autentycznego maga i rozmawiał z nim.
Wiekowy Siweńczyk patrzył bez mrugnięcia okiem, a Riose mówił dalej:
— Lepiej będzie, jeśli powie mi pan, co pan wie… Barr rzekł z namysłem:
— Byłoby interesujące powiedzieć panu o kilku rzeczach. Byłby to mój prywatny eksperyment psychohistoryczny.
— Jaki?
— Psychohistoryczny — starzec uśmiechnął się cierpko, a potem rzekł szorstko: — Lepiej niech pan sobie naleje herbaty. Mam zamiar wygłosić krótką mowę.
Oparł się o miękkie poduszki fotela. Ściany jarzyły się różowo-białym światłem, w którego łagodnym blasku nawet ostry profil żołnierza nabrał pewnej miękkości.