— To sama Fundacja oświadczyła panu, że zmierza do panowania nad Galaktyką?
— Oświadczyła! — Riose znowu wybuchnął. — To nie była sprawa oświadczenia. Osoby oficjalne nic nie mówiły. Rozmawiali wyłącznie o interesach. Ale rozmawiałem ze zwykłymi ludźmi. Poznałem wyobrażenia prostego ludu o jego oczywistym przeznaczeniu i niewzruszoną wiarę w czekającą go wielką przyszłość. To jest rzecz, której nie można ukryć, ten powszechny optymizm. Zresztą nie starają się nawet tego ukrywać.
Siweńczyk rzekł z cichą satysfakcją:
— Raczy pan zauważyć, że jak dotąd wszystko zdaje się dokładnie zgadzać z obrazem wypadków zrekonstruowanym przeze mnie w oparciu o te mizerne dane, które udało mi się zebrać.
— Przynosi to niewątpliwie zaszczyt pańskiej zdolności myślenia analitycznego — odparł Riose z sarkazmem. — Jest to także, z ich strony, szczera, choć pyszałkowata ocena niebezpieczeństwa grożącego posiadłościom Jego Wysokości Imperatora.
Barr wzruszył ramionami, okazując brak zainteresowania i Riose pochylił się nagle, chwycił go za ramiona i spojrzał mu w oczy.
— No, patrycjuszu, dość tego! Nie chcę być barbarzyńcą. Jeśli o mnie chodzi, to wrogi stosunek Siweńczyków do Imperium jest mi nienawistnym ciężarem i zrobiłbym wszystko, co w mojej mocy, żeby wymazać złe wspomnienia. Niestety, polem mojego działania jest armia i nie mogę się mieszać do spraw cywilnych. Spowodowałoby to moje odwołanie i od razu przekreśliło całą moją użyteczność. Rozumie pan? Wiem, że tak. A więc, jeśli o nas dwóch chodzi, uznajmy, że zemścił się pan już za okrucieństwa sprzed czterdziestu lat na ich sprawcy, i zapomnijmy o tym. Potrzebuję pańskiej pomocy. Otwarcie to przyznaję.
W głosie generała brzmiała szczera prośba, ale Ducem Barr pokręcił przecząco głową. Gest był łagodny, lecz stanowczy.
Riose nie ustępował. Powiedział błagalnie:
— Nie rozumie mnie pan, patrycjuszu, i wątpię, czy potrafię pana przekonać. Nie podejmuję się dyskusji z panem. To pan jest uczonym, nie ja. Ale jedno powiem. Bez względu na to, co pan myśli o Imperium, nie może pan nie uznać jego zasług. Jego siły zbrojne dopuszczają się niekiedy zbrodni, ale ogólnie biorąc strzegą pokoju i cywilizacji. To flota wojenna Imperium zaprowadziła Pax Imperium, który zapanował w całej Galaktyce na dwa tysiące lat. Niech pan porówna te dwa tysiąclecia pokoju pod znakiem Słońca i Kosmolotu Imperium z dwoma tysiącleciami anarchii, która je poprzedziła. Niech pan pomyśli o wojnach i zniszczeniach tej dawnej epoki i powie mi, czy — przy wszystkich jego wadach — Imperium nie jest warte zachowania.
Niech pan pomyśli — mówił gwałtownie — w co zamieniły się obrzeża Galaktyki w naszych czasach, kiedy odrywają się od Imperium i zdobywają niezależność odległe światy, i niech pan spyta swego sumienia, czy dla drobnej zemsty zgodziłby się pan na zdegradowanie Siwenny z roli prowincji pozostającej pod ochroną potężnej floty wojennej do pozycji barbarzyńskiego świata w barbarzyńskiej Galaktyce, całkowicie pogrążonej, wraz z jej cząstkową wolnością, w powszechnej nędzy i nikczemności.
— Czy jest aż tak źle? — spytał Siweńczyk. — Już teraz?
— Nie — przyznał Riose. — My sami bylibyśmy bez wątpienia bezpieczni, nawet gdybyśmy mieli żyć czterokrotnie dłużej. Ale ja walczę dla Imperium, dla niego i dla tradycji wojskowej, co ma pewne znaczenie dla mnie osobiście i czego nie potrafię panu wytłumaczyć. To jest tradycja instytucji, której służę.
— Zaczyna pan mówić jak mistyk, a mnie jest zawsze trudno zrozumieć mistycyzm innego człowieka.
— To nieważne. Pojmuje pan chyba, jakie niebezpieczeństwo grozi nam ze strony tej Fundacji.
— To przecież ja wskazałem panu na to, co nazywa pan niebezpieczeństwem, zanim jeszcze wytknął pan nos poza Siwennę.
— A zatem zdaje pan sobie sprawę z tego, że trzeba to zdusić w zarodku, bo w przeciwnym razie trzeba będzie być może pogodzić się z przegraną. Pan wiedział o tej Fundacji, zanim ktokolwiek o niej usłyszał. Pan wie o niej. więcej niż ktokolwiek inny w Imperium. Prawdopodobnie wie pan również jak najskuteczniej ich zaatakować, i prawdopodobnie może mnie pan ostrzec przed ich przeciwdziałaniem. No, proszę, zostańmy przyjaciółmi.
Ducem Barr wstał. Powiedział stanowczym tonem:
— Pomoc, której mógłbym panu udzielić, jest niewiele warta. A więc, wobec pana stanowczego żądania, obiecuję ją panu.
— To ja ocenię jej znaczenie.
— Mówię poważnie. Nawet cała potęga Imperium nie zdoła zniszczyć tego lilipuciego świata.
— A dlaczegóż to? — w oczach Bel Riose'a pojawił się gniewny błysk. — Nie, proszę zostać na miejscu. Powiem panu, kiedy będzie pan mógł odejść. Dlaczego? Jeśli sądzi pan, że nie doceniam wroga, którego odkryłem, to jest pan w błędzie. Patrycjuszu — rzekł z wahaniem — wracając, straciłem statek. Nie mam żadnego dowodu, że wpadł w ręce ludzi z Fundacji, ale do tej pory nie odnaleziono go, a gdyby był to zwykły wypadek, jego wrak znaleziono by na pewno gdzieś na tym szlaku, którym wracałem. Nie jest to poważna strata, nawet mniej bolesna niż ukąszenie pchły, ale może to znaczyć, że Fundacja podjęła już wrogie działania,. Taka popędliwość i takie nieliczenie się z konsekwencjami może oznaczać, że posiadają jakąś tajną broń, o której nic nie wiem. Czy może mi pan pomóc i odpowiedzieć na konkretne pytanie? Jaki mają potencjał militarny?
— Nie mam żadnego pojęcia.
— A zatem niech mi pan to wyjaśni, używając własnych terminów. Dlaczego powiedział pan, że Imperium nie może pokonać tak słabego przeciwnika?
Siweńczyk ponownie usiadł i odwrócił wzrok od wpatrującego się weń uważnie Riose'a. Powiedział ciężko:
— Ponieważ wierzę w zasady psychohistorii. To dziwna nauka. Osiągnęła pełnię rozwoju i matematyczną precyzję za sprawą jednego człowieka, Hari Seldona, i z nim odeszła, gdyż od tamtej pory nikt nie był w stanie poradzić sobie z jej zawiłymi wzorami. Ale w tym krótkim okresie dowiodła, że jest najpotężniejszym instrumentem, jaki kiedykolwiek wynaleziono dla badań nad ludzkością. Nie kryjąc, że nie jest w stanie przewidzieć zachowań poszczególnych jednostek, sformułowała ścisłe prawa pozwalające przewidzieć i ukierunkować na drodze analizy matematycznej i ekstrapolacji masowe działania grup ludzi.
— A więc…
— Tej właśnie psychohistorii użył w całej rozciągłości Seldon i jego zespół do ustanowienia Fundacji. Miejsce, czas, warunki — wszystko to składa się matematycznie, a więc nieuchronnie, na pomyślność i rozwój Ogólnego Imperium. Głos Riose'a drżał z oburzenia:
— Chce pan powiedzieć, że ta jego sztuka przewiduje, że ja napadnę na Fundację i przegram taką i taką bitwę z takiego i takiego powodu?! Próbuje mi pan wmówić, że jestem głupim robotem podążającym ślepo ku zagładzie wcześniej ustaloną drogą?
— Nie — odparł ostro stary patrycjusz. — Powiedziałem już, że ta nauka nie zajmuje się indywidualnymi działaniami. Zostało przewidziane tylko szersze tło wydarzeń.
— A więc trzyma nas mocno w garści Bogini Historycznej Konieczności?
— Psychohistorycznej Konieczności — poprawił go spokojnie Barr.
— A jeśli skorzystam ze swej prerogatywy — z wolnej woli? Jeśli zdecyduję się uderzyć w przyszłym roku albo postanowię nie atakować w ogóle? Jak giętka jest ta Bogini? Jak zaradna? Barr wzruszył ramionami.
— Może pan zaatakować teraz lub nigdy, jednym statkiem lub wszystkimi siłami Imperium, może pan użyć presji ekonomicznej, wypowiedzieć otwarcie wojnę lub uderzyć podstępem. Niech pan robi, co pan zapragnie, korzystając w najwyższym stopniu z wolnej woli. I tak pan przegra.