— Zdrajca-ignorant nie stwarza żadnego zagrożenia. To raczej przed zdolnymi trzeba mieć się na baczności.
— Przed tobą również, Brodrig? — roześmiał się Cleon II, ale zaraz wykrzywił mu twarz grymas bólu. — A zatem daruj sobie na razie ten wykład. Co nowego w spawie tego młodego zdobywcy? Mam nadzieję, że nie przyszedłeś tu tylko po to, żeby mi o nim przypomnieć.
— Otrzymaliśmy, panie, następny meldunek od generała Riose'a.
— Ach, tak? O czym?
— Odkrył kraj tych barbarzyńców i zaleca ekspedycję wojskową. Przedstawia liczne i nudne argumenty na rzecz takiego działania. Nie warto nimi teraz zanudzać Waszej Imperatorskiej Mości. Tym bardziej, że zostaną one szczegółowo omówione na posiedzeniu Rady. — Spojrzał z ukosa na Imperatora.
Cleon II zachmurzył się.
— Rady? Czy to sprawa dla nich, Brodrig? Będzie to oznaczać dalsze żądania szerszego zastosowania Karty Praw. Zawsze się na tym kończy.
— Nie można tego uniknąć, panie. Byłoby lepiej, gdyby czcigodny dziad Waszej Wysokości rozprawił się z ostatnią rebelią bez przyznawania Karty Praw. Skoro jednak stało się inaczej, musimy jeszcze przez pewien czas liczyć się z nią.
— Myślę, że masz rację. Zatem musi to przejść przez Radę Lordów. Ale, człowieku, skąd to namaszczenie? To w końcu sprawa mniejszej wagi. Zwycięstwo gdzieś na dalekiej granicy odniesione przy udziale małej liczby wojska nie jest sprawą wagi państwowej.
Brodrig uśmiechnął się lekko. Powiedział chłodno:
— To sprawa romantycznego idioty, ale nawet romantyczny idiota może się stać śmiertelnie niebezpieczną bronią w rękach nieromantycznego rebelianta. Panie, ten człowiek był popularny tutaj i popularny jest tam. Jest młody. Jeśli przyłączy do Imperium jedną czy dwie barbarzyńskie planety, to stanie się zdobywcą. Otóż młody zdobywca, który dowiódł, że jest zdolny wzbudzić entuzjazm pilotów, górników, sprzedawców i innej hołoty, jest zawsze niebezpieczny. Nawet gdyby nie miał ochoty postąpić z tobą, panie, tak, jak twój czcigodny ojciec postąpił z tym uzurpatorem Rickertem, to i tak któryś z lojalnych Panów Imperium nie omieszkałby posłużyć się nim jako swym narzędziem.
Cleon II poruszył szybko ręką i zamarł z bólu. Powoli wracał do siebie, ale uśmiech jego był nikły, a głos przeszedł w szept:
— Jesteś nieocenionym sługą, Brodrig. Wszędzie węszysz niebezpieczeństwo i wystarczy, jeśli zastosuję tylko połowę z zalecanych przez ciebie środków ostrożności, żebym był całkowicie bezpieczny — Przekażemy to Radzie Lordów. Zobaczymy, co powiedzą i podejmiemy odpowiednie kroki. Mam nadzieję, że ten młody człowiek nie rozpoczął jeszcze działań zbrojnych.
— Nie donosi o żadnych działaniach. Ale już prosi o posiłki.
— O posiłki! — Imperator otworzył szeroko oczy ze zdumienia. — Jaką siłą rozporządza?
— Dziesięć liniowców, panie, i pełna obsada statków pomocniczych. Dwa statki wyposażone są w silniki uratowane ze statków starej Wielkiej Floty, a jeden ma baterię dział z tego samego źródła. Pozostałe statki to produkcja ostatnich pięćdziesięciu lat, ale wszystkie są w pełni sprawne.
— Wydawałoby się, że dziesięć statków powinno wystarczyć do każdego rozsądnego przedsięwzięcia. Przecież mój ojciec miał mniej statków, gdy odnosił swoje pierwsze zwycięstwa nad uzurpatorem. Kim są ci barbarzyńcy, z którymi chce walczyć?
Tajny Sekretarz uniósł dumne brwi.
— Określa ich mianem Fundacji.
— Fundacji? A co to takiego?
— Nie ma o nich żadnej wzmianki, panie. Dokładnie przeszukałem archiwa. Są pewne luki w dokumentach odnoszących się do obszaru Galaktyki, który dawniej był Prowincją Anakreona, a dwa wieki temu stał się terenem rozbojów i pogrążył się w barbarzyństwie i anarchii. Jednakże, nie ma w tej prowincji planety, która znana byłaby jako Fundacja. Jest tam jakaś luźna wzmianka o grupie uczonych wysłanej do tej prowincji na krótko przed jej oderwaniem się od Imperium. Mieli oni przygotować jakąś encyklopedię — uśmiechnął się lekko. — Zdaje mi się, że nazywało się to Fundacja Encyklopedyczna.
— No, cóż — Imperator zasępił się — to jest zbyt nikły trop, żeby nim podążać.
— Nie podążam nim, panie. Po nastaniu anarchii w tym regionie nie otrzymano od nich żadnej wieści. Jeśli jeszcze żyją ich potomkowie i jeśli zachowali tę nazwę, to najprawdopodobniej stali się barbarzyńcami.
— A więc chce posiłków — Imperator spojrzał zbolałym wzrokiem na swego sekretarza. — To zastanawiające — chcieć walczyć z dzikusami siłą dziesięciu statków i prosić o wsparcie zanim się zadało pierwszy cios. A jednak przypominam sobie tego Riose'a — był to przystojny chłopiec z porządnej i lojalnej rodziny. Brodrig, są tu jakieś niejasności, których nie mogę rozwikłać. To może być ważniejsze niż się wydaje.
Jego palce poruszały się machinalnie po błyszczącym prześcieradle, które okrywało jego sztywniejące nogi.
— Potrzebuję tam człowieka, który potrafi dobrze patrzeć, umie myśleć i jest lojalny — rzekł. — Brodrig, Sekretarz pokornie pochylił głowę.
— A co ze statkami, panie?
— Jeszcze nie teraz! — Imperator jęknął lekko, wolno zmieniając pozycję. Podniósł drżący palec. — Poczekamy, aż będziemy wiedzieć więcej. Zwołaj posiedzenie Rady Lordów od dziś za tydzień. Będzie to również dobra okazja do wystąpienia o nowe kredyty. Albo je uzyskam, albo polecą głowy.
Złożył obolałą głowę na łagodzącą cierpienie poduszkę otoczoną polem siłowym.
— Idź już, Brodrig, i przyślij tu lekarza. To najgorszy krętacz z tej całej bandy.
Zaczyna się wojna
Z promieniującego punktu oznaczającego Siwennę siły zbrojne Imperium zapuszczały się ostrożnie w czarną, nieznaną otchłań Peryferii. Olbrzymie statki przemierzały rozległe obszary przestrzeni między rozrzuconymi na skraju Galaktyki gwiazdami otaczając przypuszczalne granice strefy wpływów Fundacji.
Ziemie światów pogrążonych od dwóch stuleci w mrokach barbarzyństwa znowu deptały stopy władców Imperium. Pod presją potężnych dział wymierzonych w miasta stołeczne, ich mieszkańcy składali przysięgę na wierność Imperatorowi.
Zakładano bazy wojskowe, w których stacjonowali ludzie w cesarskich mundurach ze znakiem Kosmolotu i Słońca na ramieniu. Na ich widok starcy przypominali sobie snute przez dziadów ich ojców opowieści o czasach, kiedy wszechświat był wielki i bogaty, kiedy nie było wojen i kiedy nad całą Galaktyką panował ten sam Kosmolot i Słońce.
A potem statki odlatywały, aby dalej snuć swą sieć wokół Fundacji. W miarę jak kolejne światy stawały się okami tej sieci, napływały meldunki do Kwatery Głównej, którą Bel Riose założył na skalistej połaci pogrążonej w wiecznych mrokach planety.
Riose rozluźnił się i uśmiechnął do Barra.
— No i co pan o tym sądzi, patrycjuszu?
— Ja? Cóż jest wart mój sąd? Nie jestem żołnierzem.
Obrzucił zmęczonym i niechętnym spojrzeniem zagracone różnorakim sprzętem pomieszczenie wykute w ścianie jaskini. Ta grota napełniona sztucznym powietrzem, światłem i ciepłem, była pojedynczym pęcherzykiem życia zagubionym wśród bezmiernych przestrzeni niegościnnej planety.
— Pomoc, którą mógłbym czy chciałbym panu ofiarować, jest tyle warta, że równie dobrze mógłby mnie pan odesłać z powrotem na Siwennę! — mruknął.
— Jeszcze nie teraz. Jeszcze nie teraz. — Generał obrócił się z krzesłem w stronę umieszczonej w rogu doskonale przeźroczystej kuli, przedstawiającej dawną Prefekturę Anakreona i sąsiadujące z nią sektory. — Później, kiedy będziemy mieć to już za sobą, wróci pan do swoich ksiąg i nie tylko do nich. Dopilnuję, żeby zwrócono panu i pańskim dzieciom posiadłości rodowe.