— Dziękuję — rzekł Barr z lekką ironią — ale nie podzielam pańskiej wiary w szczęśliwe zakończenie tej sprawy.
Riose zaśmiał się szorstko:
— Niech pan nie zaczyna znowu swojego krakania. Bardziej przemawia do mnie ta mapa niż pana katastroficzne przepowiednie — pogładził czule jej niewidzialną, wypukłą powierzchnię. — Zna się pan na mapach o rzucie radialnym? Tak? No więc, proszę, niech pan sam zobaczy. Te złote gwiazdki oznaczają ziemię Imperium. Czerwonymi oznaczone są terytoria podlegające Fundacji, a różowymi te, które znajdują się prawdopodobnie w strefie jej wpływów gospodarczych. Teraz niech pan uważa… Riose nacisnął okrągły guzik i powoli obszar pokryty wyraźnymi białymi punktami zmienił barwę na ciemny błękit. Czerwone i różowe gwiazdki wyglądały teraz tak, jak gdyby nakryto je kubkiem.
— Te niebieskie gwiazdki to miejsca zajęte przez moje wojska — rzekł Riose z cichą satysfakcją — które stale się posuwają. Nigdzie nie napotkaliśmy oporu. Barbarzyńcy siedzą cicho. I co szczególnie ważne, nie wystąpiły przeciwko nam siły Fundacji. Śpią spokojnie.
— Chyba rozprasza pan swoje siły — zauważył Barr.
— W rzeczywistości — powiedział Riose — wbrew pozorom, nie robię, tego. Obsadzam wojskiem i umacniam kluczowe punkty, których jest stosunkowo mało, ale które zostały starannie wybrane. Skutek jest taki, że liczba żołnierzy jest mała, ale efekt strategiczny wielki. Daje to wiele korzyści, więcej niż mogłoby się wydawać komuś, kto nie jest obeznany z zasadami taktyki kosmicznej, ale na przykład jasne jest dla każdego, że mogę wyprowadzić atak z dowolnego punktu kuli otaczającej Fundację i że kiedy zakończę okrążenie, Fundacja nie będzie mogła uderzyć ani na moje flanki, ani na tyły. W stosunku do nich nie będę miał żadnej flanki ani tyłów.
Tę strategię uprzedniego zamknięcia przeciwnika próbowano stosować już wcześniej, mianowicie podczas wypraw Lorisa VI, jakieś dwa tysiące lat temu, ale zawsze robiono to niedoskonale, zawsze przeciwnik zorientował się w porę i usiłował przeszkodzić w zakończeniu operacji. Tym razem jest inaczej. — idealny, podręcznikowy przypadek? — spytał Barr obojętnym tonem.
Riose zirytował się:
— Pan nadal myśli, że moje wojska przegrają?
— Muszą przegrać.
— Niech pan zrozumie, że nie było przypadku w historii wojen, żeby, otoczywszy przeciwnika, strona nacierająca w końcu nie wygrała, chyba że na zewnątrz pozostała flota wystarczająco silna, aby przerwać okrążenie.
— Jeśli pan tak mówi…
— A pan nadal myśli swoje.
— Tak.
Riose wzruszył ramionami.
— Trudno.
Zapanowało przygnębiające milczenie. Po dłuższej chwili Barr spytał cicho:
— Czy otrzymał pan odpowiedź z Imperium? Riose odwrócił się, wyjął papierosa ze skrytki w ścianie i powoli zapalił.
— Ma pan na myśli moją prośbę o posiłki? — rzekł. — Tak, otrzymałem. Ale tylko odpowiedź.
— Bez statków.
— Bez. Spodziewałem się tego. Szczerze mówiąc, nie powinienem się był dać zasugerować pańskimi teoriami i od razu prosić o posiłki. Stawia mnie to w złym świetle.
— Doprawdy?
— Z pewnością. Statki są w cenie. Wojny domowe ostatnich dwustu lat kosztowały Wielką Flotę więcej niż połowę jej statków, a to, co zostało, jest raczej w kiepskim stanie. Widzi pan, te statki, które dzisiaj budujemy, są niewiele warte. Nie sądzę, żeby znalazł się teraz w Galaktyce ktoś, kto potrafiłby zbudować silnik hiperatomowy pierwszej klasy.
— Wiedziałem o tym — powiedział Siweńczyk. Patrzył na Riose'a nie widzącym wzrokiem, jakby zastanawiał się nad czymś. — Ale nie wiedziałem, że pan o tym wie… A więc Jego Wysokość Imperator nie może przysłać żadnych statków. Psychohistoria mogła to przewidzieć. Szczerze mówiąc, prawdopodobnie przewidziała. Rzekłbym, że martwa ręka Hariego Seldona wygrywa pierwszą rundę.
— Mam dosyć statków — odparł ostro Riose. — Pański Seldon niczego nie wygrywa. Gdyby sytuacja stała się poważna, znalazłoby się więcej statków. Na razie Imperator nie zna jeszcze całej sprawy.
— Naprawdę? O czym mu pan nie doniósł?
— Oczywiście o pańskich teoriach — Riose roześmiał się sardonicznie. — Pozostając z całym szacunkiem dla pana osoby, muszę powiedzieć, że ta historia jest zupełnie nieprawdopodobna. Jeśli rozwój wypadków da mi jakąś podstawę do tego, jeśli będę miał na to jakiś dowód, to wtedy, ale tylko wtedy, dojdę do wniosku, że mamy do czynienia ze śmiertelnym niebezpieczeństwem.
A w dodatku — rzekł na koniec niedbale — ta historia, nie poparta faktami, ma posmak obrazy majestatu, co raczej nie byłoby przyjemne dla Imperatora.
Stary patrycjusz uśmiechnął się.
— Chce pan powiedzieć, że wiadomość o tym, iż może zostać zrzucony ze swego wyniosłego tronu przez bandę obdartych barbarzyńców gdzieś z krańca wszechświata wyda mu się tak fantastyczna, że ani w nią nie uwierzy, ani jej nie doceni. Zatem nie spodziewa się pan od niego niczego.
— Jeśli nie liczyć specjalnego wysłannika.
— A po co tu specjalny wysłannik?
— To stary zwyczaj. Bezpośredni przedstawiciel korony uczestniczy w każdej kampanii wojennej prowadzonej pod sztandarem Imperium.
— Naprawdę? Dlaczego?
— To symbol. Ma to znaczyć, że Imperator osobiście dowodzi wojskiem podczas kampanii. Od pewnego czasu ma to też jeszcze inne znaczenie — utrzymanie generałów w wierności Imperatorowi. W tym względzie nie zawsze spełnia swoje zadanie.
— Będzie to dla pana niewygodne, generale. To znaczy, narzucona władza.
— Nie wątpię w to — Riose lekko poczerwieniał — ale nic na to nie można poradzić…
Odbiornik obok ręki generała rozgrzał się i w jego otworze pojawiła się z lekkim zgrzytem cylindryczna przesyłka. Riose otworzył ją.
— Znakomicie! To jest to!
Ducem — Barr uniósł pytająco brwi w górę.
— Wie pan o tym, że schwytaliśmy jednego z tych handlarzy? Żywcem, i to wraz z nienaruszonym statkiem.
— Słyszałem, jak ktoś o tym mówił.
— Właśnie sprowadzono go tutaj i za chwilę go ujrzymy. Proszę zostać na miejscu, patrycjuszu. Chcę, żeby pan był obecny przy przesłuchaniu. To był główny powód, dla którego wezwałem pana dzisiaj. Może pan uchwyci jakąś ważną informację, która mogłaby umknąć mojej uwadze.
Rozległ się sygnał przy drzwiach i generał otworzył je naciśnięciem stopy. W progu stanął potężny, brodaty mężczyzna, ubrany w krótką kurtkę z miękkiego skóropodobnego plastiku, z kapturem odrzuconym na plecy. Ręce miał wolne i nic w jego zachowaniu nie wskazywało, żeby przejął się faktem, iż otaczają go uzbrojeni ludzie.
Wszedł do pokoju swobodnym krokiem i obrzucił wnętrze taksującym spojrzeniem. Pozdrowił generała niedbałym machnięciem ręki i lekkim skinięciem głowy.
— Nazwisko? — rzucił szorstko Riose.
— Lathan Devers. — Handlarz zatknął kciuki za szeroki, jaskrawy pas. — Ty tu jesteś szefem?
— Jesteś handlarzem z Fundacji?
— Zgadza się. Słuchaj, jeśli jesteś szefem, to lepiej powiedz swoim ludziom, żeby zwolnili mój ładunek.
Generał uniósł głowę i zmierzył jeńca zimnym wzrokiem.
— Odpowiadaj na pytania. Nie gadaj bez zezwolenia.