Выбрать главу

Trevize potrząsnął głową.

— Jesteś zadziwiająco elokwentny, przyjacielu, ale to, co mi tu opowiadasz, brzmi jak opis uzależnienia od pseudoderfiny czy jakiegoś innego narkotytku, który szybko doprowadza do ekstazy, ale po zażyciu którego długo żyje się w ciągłym przerażeniu. To nie dla mnie. Nie chcę sprzedać swojej osobowości za krótkotrwałe uczucie rozkoszy.

— Zachowałem swoją osobowość, Golan.

— Ale na jak długo? Jak długo pozostaniesz sobą, jeśli nadal będziesz się temu oddawał? Będziesz błagał o coraz większą dawkę tego narkotyku, aż wreszcie skończy się to uszkodzeniem twego mózgu. Janov, nie możesz pozwalać Bliss, żeby to robiła… Może lepiej będzie, jeśli pomówię z nią o tym.

— Nie! Nie! Wiesz o tym, że nie jesteś wzorem taktu, a nie chcę, żebyś ją uraził. Zapewniam cię, że w tym względzie dba o mnie bardziej, niż możesz sobie wyobrazić. Bardziej niż ja przejmuje się możliwością uszkodzenia mego mózgu. Możesz być tego pewien.

— No dobrze, wobec tego pomówię o tym z tobą. Nie rób tego więcej, Janov. Przez pięćdziesiąt dwa lata miałeś swoje własne przyjemności i rozkosze. Twój mózg przystosował się do tego i znosi to dobrze. Nie wpadaj teraz w jakiś nowy, niezwykły nałóg. Będziesz musiał za to zapłacić — jeśli nie od razu, to po pewnym czasie.

— Tak, Golan — odparł Pelorat cichym głosem, przypatrując się czubkom swoich butów. Potem powiedział: — Przypuśćmy, że spojrzałbyś na to z innego punktu widzenia. Załóżmy, że jesteś jednokomórkowcem…

— Wiem, co chcesz powiedzieć, Janov. Daj temu spokój. Bliss już się raz odwoływała do tej anagii.

— Tak, ale pomyśl przez chwilę. Wyobraźmy sobie organizmy jednokomórkowe o świadomości na takim samym poziomie jak świadomość człowieka i o takiej samej zdolności myślenia i przypuśćmy, że nagle stanęłyby wobec możliwości połączenia się w jeden, wielokomórkowy, organizm. Czy te jednokomórkowe organizmy nie obawiałyby się utraty swojej indywidualnej osobowości? Czy każdej z tych istot nie oburzałaby perspektywa stania się tylko częścią obejmującego je wszystkie organizmu, perspektywa stania się tylko fragmentem większej osobowości? I czy nie byłyby w błędzie? Czy pojedyncza komórka jest w stanie wyobrazić sobie potęgę ludzkiego mózgu?

Trevize gwałtownie potrząsnął głową.

— Nie, Janov, to jest fałszywa analogia. Organizmy jednokomórkowe nie mają ani świadomości, ani zdolności myślenia, a jeśli nawet mają, to jest ona tak minimalna, że można ją uważać za zerową. Dla takiego organizmu utrata osobowości to utrata czegoś, czego nigdy w rzeczywistości nie miał. Natomiast człowiek posiada i świadomość, i zdolność myślenia. Ma do stracenia prawdziwą, rzeczywiście istniejącą świadomość i rzeczywisty, niezależny umysł, a więc analogia ta jest chybiona.

Umilkł. Pelorat też się nie odzywał. W końcu milczenie zaczęło im ciążyć, więc Pelorat spróbował skierować rozmowę na inny temat.

— Dlaczego obserwujesz ekran? — spytał.

— Z przyzwyczajenia — odparł Trevize, uśmiechając się krzywo. — Komputer mówi mi, że nie leci za nami żaden statek gajański ani nie zbliża się do nas flotylla statków sayshellskich. Ale mimo tego, że sensory komputera są setki razy doskonalsze od moich zmysłów i dostrzegają to, czego ja nie jestem w stanie dostrzec, wpatruję się z niepokojem w ekran i oddycham z ulgą, że niczego nie mogę dostrzec. Co więcej, komputer potrafi zarejestrować pewne subtelne właściwości przestrzeni, których ja nie mógłbym w żaden sposób uchwycić swoimi zmysłami. A jednak, wiedząc o tym, nie mogę nie patrzeć.

— Golam jeśli naprawdę jesteśmy przyjaciółmi… — zaczął Pelorat.

— Obiecuję — przerwał mu Trevize — że nie zrobię nic, co mogłoby urazić Bliss, a przynajmniej, że będę się od tego powstrzymywał.

— Tym razem chodzi mi o co innego. Trzymasz przede mną w tajemnicy cel naszej podróży, zupełnie jakbyś mi nie ufał. Możesz mi powiedzieć, dokąd lecimy? Uważasz, że wiesz, gdzie znajduje się Ziemia?

Trevize spojrzał na niego, unosząc w górę brwi.

— Przepraszam. Zazdrośnie strzegę tej tajemnicy, prawda?

— Tak, ale dlaczego?

— No właśnie, dlaczego? — odparł Trevize. Zastanawiam się, stary, czy nie ma to związku z Bliss.

— Z Bliss? A więc nie chcesz, żeby ona o tym się dowiedziała? Słuchaj, jej naprawdę można całkowicie zaufać.

— To nie o to chodzi. No i co z tego, że nie będę jej ufał? Podejrzewam, że jeżeli zechce, to wyczyta w moim mózgu każdą tajemnicę. Wydaje mi się, że powód jest raczej dziecinny. Mam takie uczucie, że całą uwagę poświęcasz tylko jej i że ja dla ciebie praktycznie nie istnieję.

Pelorat zrobił zdumioną minę.

— Ależ to nieprawda!

— Wiem, ale próbuję po prostu głośno przeanalizować swoje uczucia. Przyszedłeś tu pełen obaw o to, czy nadal jesteśmy przyjaciółmi, a ja, myśląc o tym, dochodzę do wniosku, że chyba też mam takie same obawy. Nie przyznawałem się do tego sam przed sobą, ale myślę, że czułem się odsunięty przez ciebie z powodu Bliss. Być może próbowałem się odegrać na tobie, trzymając pewne sprawy w tajemnicy. To dziecinada.

— Golan!

— Przecież powiedziałem, że to dziecinada. Nie słyszałeś? Ale z drugiej strony, czy każdy z nas nie zachowuje się czasem jak dziecko? W każdym razie jesteśmy nadal przyjaciółmi. Wyjaśniliśmy tę sprawę, więc nie będę się już bawił w te dziecinne gierki. Lecimy na Comporellon.

— Na Comporellon? — powtórzył Pelorat, jakby po raz pierwszy słyszał tę nazwę.

— Chyba przypominasz sobie mego byłego przyjaciela, Munna Li Compora? Spotkaliśmy go na Sayshell.

Na twarzy Pelorata pojawił się wyraz olśnienia.

— Oczywiście, że sobie przypominam. Comporellon to świat jego przodków.

— Może. Nie muszę wierzyć we wszystko, co mówił Compor. Ale Comporellon to znany świat, a Compor mówił, że jego przodkowie wiedzieli o istnieniu Ziemi. A więc polecimy tam i sprawdzimy. Może okazać się, że to nas donikąd nie zaprowadzi, ale to jedyny punkt zaczepienia.

Pelorat chrząknął i spytał z powątpiewaniem:

— Jesteś tego pewien?

— W tej sprawie nie można być niczego pewnym. Mamy tylko ten jeden trop i choćby był bardzo nikły, musimy nim podążyć. Nie mamy innego wyboru.

— Zgoda, ale jeśli opieramy się na tym, co nam powiedział Compor, to być może powinniśmy wziąć pod uwagę wszystko, co powiedział. Zdaje mi się, że mówił, i to z naciskiem, że na Ziemi nie istnieje życie, że jej powierzchnia jest radioaktywna. A jeśli jest tak naprawdę, to nie mamy po co lecieć na Comporellon.

8

Siedzieli w trójkę w jadalni, wypełniając sobą całą jej przestrzeń.

— To jest naprawdę smaczne — powiedział z wyraźnym zadowoleniem Pelorat. — Czy to jeszcze z naszych terminuskich zapasów?