Выбрать главу

— Ależ skąd — odparł Trevize. — Już dawno się skończyły. To jest z zapasów, które zrobiliśmy na Sayshell, przed odlotem na Gaję. Niespotykany smak, prawda? To jakaś roślina morska, ale dość chrupka. A to z kolei… kiedy to kupowałem, byłem przekonany, że to kapusta, ale ma zupełnie inny smak.

Bliss słuchała, ale sama nic nie mówiła. Jadła mało, jakby nie miała apetytu.

— Musisz jeść, kochanie — rzekł łagodnie Pelorat.

— Wiem o tym, Pel. Jem.

— Mamy produkty gajańskie — powiedział Trevize z lekką irytacją, której nie potrafił stłumić.

— Wiem — odparła Bliss — ale wolę je zostawić na później. Nie wiemy, ile czasu przyjdzie nam spędzić w przestrzeni i w końcu będę musiała się przyzwyczaić do jedzenia tego, co jedzą izole.

— Czy to źle? A może Gaja musi zjadać samą siebie?

Bliss westchnęła. — Prawdę mówiąc, jest u nas takie powiedzenie: „Kiedy Gaja zjada samą siebie, to nie ma z tego ani straty, ani zyksu”. To nic innego jak przenoszenie się świadomości z góry w dół i z dołu w górę. Wszystko, co jem na Gai, jest Gają i kiedy w moim organizmie pokarm ulega przemianie i staje się mną, to nadal jest Gają. Zresztą dzięki temu to, co zjadam, ma możliwość bardziej intensywnego udziału w zbiorowej świadomości, choć, oczywiście, pewne części pokarmu nie zostają wchłonięte przez mój organizm, są wydalane i w związku z tym ich pozycja na skali świadomości wydatnie spada.

Ugryzła spory kęs, żuła przez chwilę energicznie, połknęła i ciągnęła dalej:

— To jest ciągła cyrkulacja na ogromną skalę. Rośliny rosną i są zjadane przez zwierzęta. Zwierzęta jedzą i same są zjadane. Każdy organizm, który umiera, jest stopniowo wchłaniany przez bakterie gnilne, komórki żyjące w glebie i tak dalej, i służąc powstawaniu innych organizmów pozostaje Gają. W tym ciągłym krążeniu świadomości ma udział nawet materia nieorganiczna, a wszystko, co uczestniczy w tym procesie, ma co jakiś czas szansę na udział w warstwie bardziej intensywnej świadomości.

— To wszystko — rzekł Trevize — można powiedzieć o każdym świecie. Każdy atom mojego ciała ma długą historię. Zanim stał się częścią mnie, mógł być częścią wielu stworzeń, wliczając w to ludzi, mógł też przez długie okresy czasu być częścią morza albo bryły węgla, częścią skały albo wiatru.

— Ale na Gai — powiedziała Bliss — wszystkie atomy są co jakiś czas częścią wyższej, planetarnej świadomości, o której nie masz absolutnie pojęcia.

— No dobrze — rzekł Trevize. — Co się zatem dzieje z tymi warzywami z Sayshell, które jesz w tej chwili? Czy one też stają się częścią Gai?

— Tak… choć powoli. A to, co wydalam, tak samo powoli przestaje być częścią Gai. W końcu to, co opuszcza moje ciało, traci kontakt z Gają. Nie ma nawet tego, już nie tak bezpośredniego kontaktu, który ja, dzięki wyższemu poziomowi mojej świadomości, mogę z nią utrzymywać w nadprzestrzeni. To właśnie dzięki temu nadprzestrzennemu kontaktowi produkty, które nie pochodzą z Gai, stają się powoli Gają, kiedy je spożywam.

— A co stanie się z zapasami, które zabraliśmy z Gai? Czy powoli przestaną być Gają? Jeśli tak, to lepiej jedz je, dopóki możesz.

— Tym nie muszę się przejmować — powiedziała Bliss. — Te zapasy, które zabraliśmy z Gai, zostały tak przygotowane, że jeszcze przez długi czas pozostaną jej częścią.

— A co się stanie, jeśli my je zjemy? — spytał nagle Pelorat. — A w ogóle, czy coś się z nami działo, kiedy jedliśmy wasze produkty na Gai? Czy my też z wolna stajemy się Gają?

Bliss potrząsnęła przecząco głową, a na jej twarzy pojawił się wyraz zmieszania.

— To, co zjedliście, jest dla nas stracone. Przynajmniej ta część, która uległa przemianie materii w waszych tkankach. To, co wydaliliście, pozostało Gają albo powoli stało się na powrót Gają, tak że w ostatecznym rachunku równowaga została zachowana, ale w rezultacie waszego pobytu na naszym świecie duża liczba atomów składających się na Gaję przestała być Gają.

— A to dlaczego? — spytał z zaciekawieniem Trevize.

— Dlatego, że nie znieślibyście przemiany, nawet częściowej. Byliście naszymi gośćmi, którzy w pewnym sensie znaleźli się u nas przymusowo, tak że musieliśmy chronić was przed niebezpieczeństwem, nawet za cenę utraty małych części Gai. Była to cena, na którą przystaliśmy dobrowolnie, choć bynajmniej nie z radością.

— Przykro nam z tego powodu — rzekł Trevize — ale czy jesteś pewna, że żywność nie pochodząca z Gai, a przynajmniej pewne jej rodzaje, nie zaszkodzi dla odmiany tobie?

— Nie — odparła Bliss. — To, co jest jadalne dla was, jest jadalne i dla mnie, tyle tylko że powstaje dodatkowy problem przyswojenia tego, co spożywam, przez Gaję, jak też przez tkanki mego ciała. Stwarza to pewną barierę psychologiczną i dlatego jem tak mało i tak wolno, ale z czasem to przezwyciężę.

— A nie boisz się jakiejś infekcji? — spytał przerażonym głosem Pelorat. — Nie rozumiem, jak to się stało, że nie pomyślałem o tym wcześniej. Przecież na każdym świecie, na którym się znajdziesz, mogą żyć jakieś mikroorganizmy, na które nie jesteś uodporniona! Możesz umrzeć z powodu zwykłej infekcji. Golam musimy wracać.

— Nie wpadaj w panikę, Pel — rzekła z uśmiechem Bliss. — Mikroorganizmy, które dostaną się do mojego organizmu z pożywieniem czy jakąś inną drogą, też zostaną zasymilowane przez Gaję. Jeśli będzie wyglądało na to, że mi szkodzą, to zostaną zasymilowane jeszcze szybciej, a kiedy już staną się Gają, nie zrobią mi nic złego.

Obiad dobiegł końca. Pelorat łyknął podgrzanego soku wieloowocowego z korzeniami.

— No — rzekł oblizując wargi — myślę, że pora zmienić temat. Wygląda na to, że moim jedynym zajęciem na tym statku jest zmienianie tematów. Ciekawe, jaka jest tego przyczyna?

— Taka, że Bliss i ja mamy odmienne zdania na każdy temat i za żadną cenę nie odstąpimy od swoich poglądów — rzekł poważnie Trevize. — W tobie nadzieja, Janov, że nie popadniemy w obłęd… A więc o czym chciałbyś mówić?

— Przejrzałem swoje materiały na temat Comporellona i okazuje się, że cały tamten sektor obfituje w stare legendy. Mieszkańcy tamtejszych światów utrzymują, że zostały one założone w bardzo dawnych czasach, w pierwszych tysiącleciach po wynalezieniu metody podróży w nadprzestrzeń. Comporellon twierdzi nawet, że zna nazwisko swego legendarnego założyciela. Miał nim być niejaki Benbally, choć nie podają, skąd pochodził. Według nich pierwotnie ich świat nazywał się światem Benbally’ego.

— A ile, twoim zdaniem, jest w tym prawdy?

— Jest pewnie ziarnko prawdy, ale jak stwierdzić, co jest tym ziarnkiem?

— Nigdy nie słyszałem o żadnym Benballym. A ty? Spotkałeś się z tym nazwiskiem w jakimś rzetelnym źródle historycznym?

— Nie, ale sam wiesz, że w okresie późnego Imperium usilnie starano się wymazać z historii wszystko to, co działo się w czasach przedimperialnych. W ostatnich, niespokojnych stuleciach istnienia Imperium jego władcom bardzo zależało na stłumieniu lokalnego patriotyzmu, gdyż uważali, zresztą słusznie, że niszczy on wewnętrzną spójność Imperium. Dlatego też w prawie każdym sektorze Galaktyki prawdziwa historia, mająca oparcie w źródłach i operująca ścisłą chronologią, zaczyna się dopiero w momencie, kiedy stają się tam silne wpływy Trantora i dany sektor zawiera przymierze z Imperium albo zostaje przez nie zaanektowany.

— Nigdy bym nie pomyślał, że historię jest tak łatwo wymazać — rzekł Trevize.

— No, nie jest to takie łatwe — odparł Pelorat — ale silny i zdecydowany rząd może dużo zrobić, żeby przestano się nią interesować. Kiedy to zainteresowanie dostatecznie osłabnie, to materiały ulegają rozproszeniu, wiedza o dawnych czasach degeneruje się i może przetrwać tylko w opowieściach ludowych. A takie opowieści mają to do siebie, że są bardzo przesadzone i każdy sektor jest w nich zawsze starszy i potężniejszy, niż był naprawdę. I bez względu na to, jak nieprawdopodobna jest taka legenda i jakie nonsensy zawiera, mieszkańcy danego sektora uważają za swój patriotyczny obowiązek święcie w nią wierzyć. Mógłbym ci przytoczyć opowieści z wszystkich kątów Galaktyki, mówiące o tym, że światy, na których powstały, zostały założone przez ludzi przybyłych tam bezpośrednio z Ziemi, choć nie zawsze jest to nazwa, którą określają planetę przodków.