Pelorat, z opuszczoną w dół brodą i skrzywioną miną, znosił to samo upokorzenie ze strony drugiego Comporellianina.
Trzeci podszedł do Bliss, ale ta nie czekała, aż zacznie ją obmacywać. Ona przynajmniej jakoś zorientowała się, czego może się spodziewać, gdyż zrzuciła kurtkę i przez chwilę stała tam w swym cienkim ubraniu, wystawiona na lodowate podmuchy wiatru. Powiedziała tonem równie lodowatym jak ten wiatr:
— Widzi pan, że nie mam broni.
Rzeczywiście, każdy mógł to dostrzec. Comporelianin potrząsnął kurtką, jak gdyby chciał się zorientować po jej wadze, czy nie zawiera jakiejś broni — może faktycznie byłby w stanie to stwierdzić — i odszedł.
Bliss założyła kurtkę, ciasno się nią owijając i przez chwilę Trevize podziwiał jej zachowanie. Wiedział, jak źle znosi zimno, a mimo to, stojąc tam tylko w cienkiej bluzce i spodniach, nie tylko się nie skuliła, ale nawet nie zadrżała (potem pomyślał, że nie wiadomo, czy przypadkiem — w nagłej potrzebie — nie może uzyskać ciepła od reszty Ciai).
Jeden z Comporellian skinął ręką i trójka przybyszów ruszyła za nim. Pozostali dwaj Comporellianie ustawili się z tyłu. Nieliczni przechodnie nie zwracali uwagi na ten pochód. Albo byli przyzwyczajeni do takich widoków, albo — co bardziej prawdopodobne — myśleli tylko o tym, aby jak najszybciej znaleźć się w jakimś wnętrzu.
Trevize zorientował się teraz, że to. co uważał za ruchome schody, było ruchomą rampą. Zwiozła ich ona w dół, po czym cała szóstka przeszła przez drzwi, niemal tak skomplikowane jak luk wejściowy statku kosmicznego, chociaż bez wątpienia urządzenie to miało zapobiegać wydostawaniu się na zewnątrz raczej ciepła niż powietrza.
I od razu po wejściu znaleźli się w wielkiej sali.
5. Walka o statek
17
W pierwszej chwili Trevize miał wrażenie, że znalazł się w dekoracjach do hiperdramatu, a konkretnie do historycznego romansu, którego akcja rozgrywa się w czasach Imperium. Był taki specjalny zestaw dekoracji, z paroma wymiennymi elementami (z tego, co wiedział Trevize, mógł istnieć tylko w jednym egzemplarzu, z którego korzystali wszyscy producenci), który przedstawiał potężne, zajmujące całą powierzchnię planety, miasto Trantor w szczycie rozkwitu.
Były tam wielkie przestrzenie, przez które przelewał się tłum pędzących dokądś przechodniów i drogi przeznaczone dla ruchu pędzących po nich małych pojazdów.
Trevize podniósł głowę, przekonany, że ujrzy taksówki powietrzne znikające w sklepionych, ciemnych tunelach, ale tego przynajmniej elementu brakowało w obecnej scenerii. Zresztą, kiedy minęło początkowe zdumienie, stwierdził, że sala była o wiele mniejsza od tych, jakich można się było spodziewać na Trantorze. Był to tylko jeden budynek, a nie część kompleksu rozciągającego się tysiące mil w każdym kierunku.
Kolory też były inne. Hiperfilmy zawsze przedstawiały Trantor jako niesamowicie barwny, wręcz pstrokaty świat, a ubiory jego mieszkańców, jeśli faktycznie tak wyglądały, były zupełnie niepraktyczne i niefunkcjonalne. W rzeczywistości jednak wszystkie te krzykliwe barwy, falbanki, koronki i fintyluszki miały znaczenie symboliczne i podkreślały dekadencję (w czasach Trevizego była to oficjalna opinia) Imperium, a szczególnie Trantora.
Jeśli istotnie między tymi zjawiskami istniała taka zależność, to Comporellon był zupełnym przeciwieństwem dekadencji, gdyż uboga gama kolorów, na którą Pelorat zwrócił uwagę w porcie, widoczna była również w tej sali.
Ściany były w różnych odcieniach szarości, sufit biały, a ubiory ludzi w czarnej, szarej i białej tonacji. Sporadycznie można było spostrzec osoby odziane w jednolitą czerń, częściej całe ubrane na szaro, ale ani jednej całej w bieli. Natomiast fasony ubrań były przeróżne, jak gdyby ludzie, pozbawieni możliwości swobodnego wyboru koloru, chcieli w ten sposób zaakcentować swój indywidualny gust.
Twarze były bez wyrazu albo ponure. Kobiety nosiły włosy krótko obcięte, mężczyźni dłuższe, ale zaczesane do tyłu i splecione w krótkie warkoczyki. Ludzie mijali się, nie spoglądając w ogóle na siebie. Każdy wydawał się zaaferowany, jak gdyby myślał tylko o tym, żeby załatwić jak najszybciej swoją sprawę, i o niczym więcej. Kobiety wyglądały prawie identycznie jak mężczyźni, jedynie długość włosów, szerokość bioder i lekkie wypukłości na poziomie piersi świadczyły o ich płci.
Trevizego, Pelorata i Bliss wprowadzono do windy, która zwiozła ich pięć pięter w dół. Tam kazano im wysiąść i zaprowadzono ich przed drzwi z tabliczką, na której małe białe litery na czarnym tle układały się w napis „Muza Lizalor, Min. Kom.”
Comporellianin, który szedł przodem, dotknął napisu, który po chwili zaświecił czerwonym światłem. Drzwi otworzyły się i weszli do środka.
Pokój był duży i raczej pusty. Być może wielkość pokoju, której nie ograniczało skąpe umeblowanie, miała świadczyć o władzy urzędującej w niej osoby.
Pod ścianą, naprzeciw drzwi, stało dwóch wartowników. Twarze mieli bez wyrazu, a oczy utkwione w przybyszów. Środek pokoju zajmowało potężne biurko. Za biurkiem siedział ktoś, przypuszczalnie Mitza Lizalor, o potężnym ciele, gładkiej twarzy i ciemnych oczach. Na blacie biurka spoczywały silne ręce o długich, kwadratowo zakończonych palcach.
MinKom (Minister Komunikacji, jak domyślił się Trevize) ubrany był w ciemnopopielaty żakiet o szerokich, oślepiająco białych klapach. Pod klapami biegły ukośnie, krzyżujące się na piersi dwa białe pasy. Trevize zauważył, że aczkolwiek żakiet skrojony był tak, aby zamaskować piersi, to białe X zwracało na nie uwagę.
Minister był bez wątpienia kobietą. Nawet jeśli pominąć jej wydatny biust, wskazywały na to krótko obcięte włosy i chociaż nie miała makijażu, rysy jej twarzy też dobitnie o tym świadczyły.
Również głos, głęboki kontralt, należał niewątpliwie do kobiety.
— Dzień dobry — powiedziała. — Nieczęsto mamy zaszczyt przyjmować tu gości z Terminusa… A także nie zapowiedziane przez stacje graniczne kobiety. — Przenosiła wzrok z jednego na drugiego, aż wreszcie zatrzymała spojrzenie na Trevizem, który stał sztywno wyprostowany, ze zmarszczonym czołem. — Jak również członków Rady.
— Jestem radnym z Fundacji — powiedział Trevize, starając się, aby jego głos zabrzmiał jak najsilniej. — Radny Golan Trevize w misji specjalnej.
— W misji specjalnej? — minister uniosła brwi.
— W misji specjalnej — powtórzył Trevize. Dlaczego zostaliśmy potraktowani jak przestępcy? Dlaczego zostaliśmy zatrzymani przez uzbrojonych agentów i przyprowadzeni tu jak więźniowie? Rada Fundacji nie będzie zadowolona, kiedy się o tym dowie. Mam nadzieję, że pani rozumie.
— A poza tym — powiedziała Bliss głosem, który w porównaniu z głosem pani minister zabrzmiał dość piskliwie — czy mamy tu tak stać bez końca?
Minister przez dłuższą chwilę przypatrywała się chłodno Bliss, a potem podniosła rękę i powiedziała:
— Trzy krzesła! Natychmiast!
Otworzyły się drzwi i wbiegło truchcikiem, niosąc trzy krzesła, trzech Comporellian ubranych według miejscowej, ponurej mody.
— No — powiedziała minister z lodowatym uśmiechem — teraz lepiej?
Trevize bynajmniej tak nie uważał. Krzesła były bez poduszek, zimne w dotyku, o płaskim siedzeniu i oparciu, zupełnie nie dostosowane do kształtu ciała. — Dlaczego się tu znaleźliśmy? — spytał.