Выбрать главу

— Nie wiesz tego. Przypuszczasz, myślisz, ale nie wiesz na pewno. Gaja nie wie tego.

Bliss spuściła oczy. — Musi być tak, jak powiedziałam.

— Musi? Ja nie jestem częścią Gai, więc nie muszę przypuszczać tego, co przypuszcza Gaja. To przykład na to, jak ważna jest niezależność. Ja, człowiek niezależny, izol — jak mówisz — przypuszczam coś zupełnie innego.

— Co przypuszczasz?

— Przede wszystkim jednego jestem pewien. Otóż jest zupełnie niemożliwe, żeby kwitnąca cywilizacja zniszczyła swe wczesne zapiski, świadectwa swej przeszłości. Nie tylko nie uważałaby ich za niepotrzebne nikomu przeżytki, ale traktowałaby je z niezwykłym szacunkiem i robiłaby wszystko, żeby je zachować. Jeśli zapiski z czasów, kiedy Gaja nie była jeszcze jednym organizmem, zostały zniszczone, to na pewno wasi przodkowie nie zrobili tego z własnej woli.

— No to jak to wyjaśnisz?

— Wszystkie wzmianki na temat Ziemi, które znajdowały się w Bibliotece na Trantorze zostały usunięte przez kogoś czy przez coś spoza Drugiej Fundacji. Czy zatem nie mogło być tak, że również tu, na Gai, wszystkie wzmianki dotyczące Ziemi zostały usunięte przez kogoś nie będącego Gają, nie należącego do Gai?

— A skąd wiesz, że te stare zapiski dotyczyły Ziemi?

— Powiedziałaś, że Gaja została założona przynajmniej osiemnaście tysięcy lat temu. W tym czasie nie istniało jeszcze Imperium Galaktyczne, ludzie dopiero kolonizowali Galaktykę, a planetą, od której się to wszystko zaczęło, była Ziemia. Pelorat na pewno to potwierdzi.

Pelorat, zaskoczony niespodziewanym zaproszeniem do rozmowy, chrząknął i powiedział:

— Tak mówią legendy, kochanie. Traktuję te legendy poważnie i, tak jak Golan Trevize, myślę, że pierwotnie rodzaj ludzki zamieszkiwał tylko jedną planetę, właśnie Ziemię. Pierwsi osadnicy pochodzili z Ziemi.

— Jeśli zatem — podjął na nowo Trevize — Gaja została założona w czasach, kiedy podróże przez nadprzestrzeń były jeszcze nowością, to jest bardzo prawdopodobne, że założyli ją przybysze z Ziemi, a przynajmniej z jakiegoś niezbyt starego świata, który został niedługo przedtem skolonizowany przez Ziemian. Z tego względu zapiski z czasów, kiedy zakładano Gaję i z pierwszych kilku tysiącleci po jej założeniu musiały zawierać informacje na temat Ziemi i Ziemian. I zapiski te zaginęły. Coś musi troszczyć się o to, żeby w żadnych źródłach w Galaktyce nie było nawet wzmianki o Ziemi. A jeśli tak, to musi być jakiś powód, dla którego to robi.

— To tylko domysły, Trevize — powiedziała z oburzeniem Bliss. — Nie masz na to żadnego dowodu.

— Ale to przecież Gaja cały czas utrzymuje, że mam szczególny talent wyciągania właściwych wniosków z analizy skąpych danych. A więc jeśli twierdzę, że jest tak a nie inaczej, to nie gadaj mi, że nie mam żadnych dowodów.

Bliss nic na to nie odpowiedziała.

— Tym bardziej więc należy znaleźć Ziemię. Chcę wystartować, jak tylko „Odległa Gwiazda” będzie gotowa do podróży. Nadal chcecie ze mną lecieć?

— Tak — odparła natychmiast Bliss.

— Tak — zawtórował jej Pelorat.

2. Na Comporellon!

5

Siąpił lekki deszczyk. Trevize spojrzał na niebo zaciągnięte szarymi chmurami.

Na głowie miał kapelusz przeciwdeszczowy, który odtrącał krople deszczu i odrzucał je we wszystkich kierunkach, daleko od jego ciała. Pelorat, który stał poza zasięgiem kropel spadających z kapelusza Trevizego, nie miał żadnej osłony.

— Nie rozumiem, Janov, dlaczego mokniesz rzekł Trevize.

— Nie przejmuję się tym, że moknę — odparł Pelorat, z poważną jak zawsze miną. — Nie pada zbyt mocno, a poza tym jest ciepło. Nie ma też właściwie wiatru. A zresztą, jak powiada stare porzekadło: „Jeśli jesteś na Anakreonie, to rób to, co Anakreończycy”. — Tu wskazał na kilku Gajan stojących koło „Odległej Gwiazdy” i przyglądających się jej w milczeniu. Stali w pewnych odległościach od siebie, zupełnie jak drzewa w gajańskim lasku. Żaden z nich nie miał kapelusza.

— Przypuszczam, że mokną dlatego, że moknie reszta Gai — powiedział Trevize. — Drzewa, trawa, ziemia — wszystko moknie, a wszystko to jest w takim stopniu częścią Gai, jak tajanie.

— Myślę, że ma to pewien sens — rzekł Pelorat. — Wkrótce znowu wyjrzy słońce i wszystko szybko wyschnie. Ubrania nie stracą fasonu ani się nie skurczą, a ponieważ nie jest zimno i nie ma tu żadnych niepotrzebnych mikroorganizmów chorobotwórczych, to nikt się nie przeziębi, nie dostanie grypy czy zapalenia płuc. Dlaczego więc mieliby się przejmować tym, że trochę zmokną?

Trevize nie mógł odmówić słuszności temu rozumowaniu, ale nie zamierzał się poddawać. Powiedział:

— Mimo to nie musieli ściągać tu tego deszczu akurat w chwili naszego odlotu. W końcu pada tu tylko wtedy, kiedy tego chcą. Gdyby Gaja sobie tego nie życzyła, to by teraz nie padało. Wygląda to zupełnie tak, jakby chcieli nam okazać swoją pogardę.

— A może — rzekł Pelorat i usta lekko mu drgnęły — Gaja płacze z żalu, że odlatujemy.

— Może — odparł Trevize — ale ja nie odlatuję stąd z żalem.

— A naprawdę — ciągnął swoją myśl Pelorat pada pewnie dlatego, że ziemia w tej okolicy potrzebuje wody i jest to ważniejsze niż twoje pragnienie, żeby świeciło słońce.

Trevize uśmiechnął się.

— Coś mi się wydaje, że naprawdę polubiłeś ten świat. To znaczy niezależnie od faktu, że jego częścią jest Bliss.

— Owszem, polubiłem — odparł nieco zaczepnie Pelorat. — Zawsze prowadziłem spokojne, uporządkowane życie i zastanawiam się, jak żyłoby mi się tutaj, gdzie cały świat troszczy się o to, aby był spokój i porządek… W końcu, kiedy budujemy dom… czy statek, jak ten tutaj, to staramy się, aby był jak najwygodniejszy. Wyposażamy go we wszystko, co nam potrzebne, staramy się, aby temperatura, powietrze, oświetlenie, w ogóle wszystko. co jest dla nas ważne, było dokładnie dostosowane do naszych potrzeb. Gaja jest po prostu spełnieniem marzeń o bezpieczeństwie i wygodzie, rozciągniętych na całą planetę. Co w tym złego?

— To — odparł Travize — że mój dom czy statek jest zaprojektowany i zbudowany tak, aby odpowiadał mnie, a nie, żebym ja odpowiadał jemu. Ja nie jestem zaprojektowany. Gdybym był składnikiem Gai, to nawet gdyby cała planeta była idealnie przystosowana do moich potrzeb, przeszkadzałaby mi świadomość, że ja też jestem przystosowany do jej potrzeb.

Pelorat wydął usta. — Można by na to odpowiedzieć — rzekł — że każda społeczność tak kształtuje swoich członków, aby byli do niej jak najlepiej dostosowani. Tworzą się pewne zwyczaje, które mają sens tylko w danej społeczności, a to ogranicza swobodę jednostki i dostosowuje jej działania do potrzeb tej społeczności.

— W społecznościach, które są mi znane, jednostka zawsze może się zbuntować. Zdarzają się ekscentrycy i przestępcy.

— Chcesz, żeby istnieli ekscentrycy i przestępcy?

— A dlaczego nie? Ty i ja jesteśmy przecież ekscentrykami. Na pewno nie jesteśmy typowymi mieszkańcami Terminusa. A jeśli chodzi o przestępców, to jest to kwestia definicji. Poza tym, jeśli istnienie przestępców jest ceną, którą musimy zapłacić za istnienie buntowników, heretyków i geniuszy, to ja zgadzam się ją zapłacić. Więcej — domagam się, abyśmy zapłacili tę cenę.

— Czy istnienie przestępców to jedyna możliwa cena? Nie można mieć geniuszy bez przestępców?