— Nie można mieć geniuszy i świętych bez ludzi znacznie odbiegających od normy, a nie przypuszczam, żeby takie odchylenia możliwe były tylko w jedną stronę. Musi istnieć w tym względzie pewna symetria… W każdym razie potrzebuję lepszego uzasadnienia dla swojej decyzji o wyborze Gai jako modelu dla dalszego rozwoju ludzkiej cywilizacji, niż to, które mi proponujesz. Fakt, że Gaja jest planetarną wersją wygodnego domu, nie jest wystarczającym powodem.
— Ależ, przyjacielu, nie miałem najmniejszego zamiaru przekonywać cię, że powinieneś być zadowolony ze swojej decyzji. Po prostu dzieliłem się z tobą swoimi uwa…
Przerwał. Zbliżała się do nich Bliss. Jej mokra sukienka przylegała ściśle do ciała, podkreślając dość wydatne biodra. Już z daleka kiwała do nich głową.
— Przepraszam, że musieliście na mnie czekać powiedziała trochę zdyszanym głosem. — Rozmowa z Domem zajęła mi więcej czasu, niż się spodziewałam.
— Przecież wiesz wszystko, o czym wie on powiedział Trevize.
— Czasami są różnice w interpretacji. W końcu nie jesteśmy wszyscy tacy sami, więc rozmawiamy ze sobą i dyskutujemy. Posłuchaj — powiedziała nieco szorstko — masz przecież dwie ręce. Każda z nich to część ciebie samego. Obie wyglądają identycznie, z tym tylko, że każda z nich wydaje się lustrzanym odbiciem drugiej. Ale przecież nie używasz obu dokładnie tak samo, prawda? Pewne rzeczy robisz przeważnie prawą ręką, inne przeważnie lewą. To różnice w interpretacji, żeby tak powiedzieć.
— Zagięła cię — stwierdził Pelorat z wyraźną satysfakcją.
Trevize skinął głową.
— To efektowne porównanie, tyle że — obawiam się — niewłaściwe. W każdym razie znaczy to, że możemy chyba wsiadać już na statek, co? Pada deszcz.
— Tak, tak. Nasi ludzie już go opuścili. Wszystko jest w doskonałym stanie. — Spojrzała nagle ze zdziwieniem na Trevizego i powiedziała: — Jesteś suchy! Nie pada na ciebie.
— Faktycznie — odparł Trevize. — Unikam wilgoci.
— Ale to przecież bardzo przyjemne — wymoczyć się od czasu do czasu.
— Oczywiście. Ale wtedy, kiedy chcę tego ja, a nie deszcz.
Bliss wzruszyła ramionami.
— No cóż, to twoja sprawa. Bagaże mamy już załadowane, więc wsiadajmy.
Podeszli do „Odległej Gwiazdy”. Deszcz padał coraz słabiej, ale trawa była nadal bardzo mokra. Trevize złapał się na tym, że stąpa ostrożnie, aby nie zamoczyć nóg, gdy tymczasem Bliss zrzuciła buty, wzięła je w rękę i kroczyła boso.
— To wspaniałe uczucie — powiedziała, widząc spojrzenie, jakim Trevize obrzucił jej stopy.
— Dobrze — odparł z roztargnieniem. Nagle rozejrzał się i rzekł z irytacją:
— A po co sterczą tu ci Gajanie?
— Odnotowują w pamięci to wydarzenie — powiedziała Bliss. — Gaja uważa, że jest ono niezwykle doniosłe. Jesteś dla nas bardzo ważny, Trevize. Zważ, że jeśli w rezultacie tej podróży zmienisz zdanie i podejmiesz decyzję niekorzystną dla nas, to nie tylko nigdy nie staniemy się Galaxią, ale na zawsze przestaniemy być Gają.
— A więc moja decyzja oznacza dla Gai, dla całego świata, życie albo śmierć.
— Tak myślimy.
Trevize nagle przystanął i zdjął kapelusz. Tu i ówdzie zaczynał przeświecać poprzez chmury błękit nieba.
— Ale w tej chwili moja decyzja jest korzystna dla was. Jeśli mnie zabijecie, to nie będę już mógł jej zmienić.
— Golan, coś ty… — mruknął Pelorat. Był wstrząśnięty. — Jak możesz mówić takie straszne rzeczy!
— To typowe dla izola — powiedziała spokojnie Bliss. — Słuchaj, Trevize, musisz zrozumieć, że nie interesuje nas ani twoja osoba, ani nawet to, po czyjej stronie się opowiadasz, ale tylko prawda, tylko fakty. Jesteś dla nas ważny tylko jako swego rodzaju instrument, który umożliwia nam poznanie prawdy, a twój głos za czy przeciw nam tylko jako reakcja tego instrumentu na fakty, jako wskazanie nam tej prawdy. To jest wszystko, czego chcemy od ciebie. Gdybyśmy cię zabili, aby nie dopuścić do zmiany twej decyzji, to tym samym ukrylibyśmy przed sobą prawdę.
— A jeśli powiem wam, że ta prawda jest dla was niekorzystna, że przyszłością Galaktyki nie jest wcale Gaja, to czy chętnie zgodzicie się umrzeć?
— Może niezbyt chętnie, ale to i tak na jedno by wyszło.
Trevize potrząsnął głową. — Już to jedno twierdzenie wystarczyłoby, żeby mnie przekonać, że wasza cywilizacja jest przerażająca i że powinna zginąć. — Przeniósł wzrok na cierpliwie przyglądających się im (i prawdopodobnie słyszących wszystko) Gajan i powiedział: — Dlaczego oni się tak porozstawiali? Czy nie wystarczy, żeby to wydarzenie obserwowała tylko jedna osoba? Przecież i tak cała reszta planety będzie mogła korzystać z tego, co zostanie w jej pamięci! Przecież jeśli zechcecie, to możecie pamięć o tym przechować w milionie innych miejsc.
— Każdy z nich patrzy na to z innego punktu widzenia — odparła Bliss — i każdy taki widok odnotowany jest w innym umyśle. Kiedy przestudiuje się potem wszystkie obserwacje, to okaże się, że to, co ma teraz miejsce, jest o wiele bardziej zrozumiałe, niż gdyby zostało zaobserwowane przez każdego z nich z osobna.
— Mówiąc innymi słowy, całość jest większa niż suma wszystkich elementów, tak?
— Dokładnie tak. Zrozumiałeś wreszcie podstawową zasadę istnienia Gai. Jako jednostka ludzka składasz się z pięćdziesięciu bilionów komórek, ale jako organizm wielokomórkowy jesteś o wiele ważniejszy niż suma wszystkich komórek tworzących twój organizm. Chyba się z tym zgodzisz?
— Tak — odparł Trevize. — Z tym się zgodzę.
Wszedł na statek i odwrócił się na chwilę, aby raz jeszcze spojrzeć na Gaję. Powietrze po deszczu było bardziej czyste i rześkie. Miał przed sobą cichy, urodzajny, pełen zieleni świat — oazę spokoju pośród pełnej zamętu Galaktyki.
Patrzył na Gaję i miał nadzieję, że nigdy już jej nie zobaczy.
6
Kiedy zamknęła się za nimi pokrywa luku, Trevize poczuł się tak, jakby wyzwolił się od gniotącej mu piersi zmory. No, może zmora to za mocne określenie, ale w każdym razie było to coś nienormalnego, co utrudniało mu swobodne oddychanie.
Zdawał sobie doskonale sprawę, że w osobie Bliss został z nim jakiś element tej nienormalności. Dopóki była ona na statku, dopóty była tam też Gaja. Jednak mimo to on również był przeświadczony, że jej obecność na statku jest konieczna. Znowu zaczęła działać „czarna skrzynka”. Miał nadzieję, że nigdy nie dojdzie do tego, że zacznie jej zbytnio ufać.
Rozejrzał się z zadowoleniem po statku. Od chwili kiedy Harla Branno, burmistrz Fundacji, zmusiła go, aby udał się w przestrzeń w charakterze żywego piorunochronu i ściągnął na siebie grom ze strony tych, którzy jej zdaniem zagrażali Fundacji, był to jego statek. Wykonał już wprawdzie zadanie, ale nie miał zamiaru zwrócić statku. „Odległa Gwiazda” była nadal jego statkiem.
Należała do niego zaledwie od kilku miesięcy, ale wydawała mu się domem. Swój prawdziwy dom na Terminusie pamiętał jak przez mgłę.
Terminus! Położony na skraju Galaktyki, był jednak centrum Fundacji, której przeznaczeniem, zgodnie z Planem Seldona, było utworzenie za pół tysiąca lat drugiego, potężniejszego niż pierwsze, imperium galaktycznego. I oto on, Trevize, udaremnił ten plan. Swoją własną decyzją sprowadził rolę Fundacji do zera, umożliwiając powstanie społeczeństwa zupełnie nowego rodzaju, stwarzając warunki do uformowania się zupełnie nowej formy życia, do przerażającej rewolucji — największej ze wszystkich, które miały miejsce od czasu wykształcenia się organizmów wielokomórkowych.