Gościnni gospodarze oddali im do dyspozycji dwanaście pokoików w niskim lodowym budynku leżącym po przeciwnej stronie wioski. Skandarzy musieli spać po kilku w jednym pomieszczeniu, choć stworzeniom tych rozmiarów z pewnością nie było wygodnie. Czterej Gahyrogowie, najchętniej trzymający się razem, zajęli dwa pokoiki, tylko Korinaam i Harpirias mogli cieszyć się luksusem własnej kwatery.
Ta Harpiriasa okazała się prostokątną, pozbawioną okien celą, oświetloną wyłącznie płomykami kościanych lamp, w których palił się gęsty, ciemny i śmierdzący olej, ten sam co w sali tronowej. Powietrze, mimo płomieni nieruchome, było ciężkie, a przy tym zimne… bardzo zimne. Spanie w tym miejscu będzie przypominało spanie w niewielkiej chłodni, nawet w czterech ścianach oddech chmurą wypływał mu z ust. Wokół dostrzegał tylko lód: lodowa podłoga i sufit, lodowe ściany. Za łóżko służyły rzucone w kąt skóry, tworzyły jedyny widoczny tu mebel.
— Czy to ci wystarczy, książę? — spytał Korinaam. Harpirias przyglądał się swej kwaterze ze zmarszczonymi brwiami.
— A jeśli powiem, że nie?
— Król będzie bardzo zawstydzony.
— Ach, tego byśmy z pewnością nie chcieli! Mimo wszystko lepiej będzie mi tu niż na dworze.
Chociaż niewiele lepiej, dodał w myśli.
— Oczywiście — zgodził się poważnie Zmiennokształtny i pozostawił go w spokoju, by mógł zaznać odpoczynku wśród szorstkich, śmierdzących futer.
Wieczorna uczta odbyła się oczywiście w wielkiej sali królewskiego pałacu. Na prawie całej podłodze rozciągnięto pozszywane ze sobą skóry białych stitmojów, miękkie i nieskazitelnie czyste, a więc wydobywane z ukrycia tylko przy szczególnie uroczystych okazjach. Masywne stoły z grubych, surowych desek, wsparte na krzyżakach z kości podobnych do tych, jakich użyto do budowy tronu, uginały się pod ciężarem różnego rodzaju talerzy, półmisków, misek i waz po brzegi wypełnionych jedzeniem. Kilkanaście smukłych kinkietów z długich kości, umieszczonych na ścianach w podporach o kształcie ramienia, wypełniało salę dymem i słabym światłem.
Przed posiłkiem odbyły się tańce. Król, który siedział na tronie umieszczonym wysoko na platformie, wstał i klasnął w dłonie. Na ten sygnał kilkunastu muzyków zagrało na prostych, choć niecodziennego kształtu instrumentach: bębnach, piszczałkach, gongach i jakiś dziwnych instrumentach strunowych; rozległa się przedziwna, wrzaskliwa, polirytmiczna muzyka, tak przeraźliwie głośna, że przez moment Harpirias oczekiwał, iż nie zniosą tego ściany i sufit runie im na głowy.
Pierwsze zatańczyły kobiety z królewskiego haremu. Grupa nagich tłustych bab o wielkich piersiach, ubranych w przepaski biodrowe i mokasyny z czarnego futra ustawiła się w jednej linii i zaczęła podskakiwać dziko, kopiąc oraz szaleńczo wymachując ramionami — niezdarnie, a jednocześnie komicznie i wzruszająco. Harpirias z wysiłkiem utrzymywał poważny wyraz twarzy, póki nagle nie zdał sobie sprawy, że ten taniec ma być śmieszny; kręcąc się i zderzając, tancerki chichotały, w powietrzu rozbrzmiewało wesołe “u-ha!” patrzących, a najgłośniej i najgrubszym głosem ze wszystkich pokrzykiwał sam król.
Nagle sam Toikella zszedł z tronu i wstąpił między pląsające kobiety. Rzeczywiście, był postacią imponującą — dwukrotnie wyższy od najwyższej z nich, jego wygolona głowa górowała nad tancerzami jak jakiś szczyt. Szeroką pierś miał nagą, jak podczas audiencji, z okazji uczty przywdział jednak płaszcz z czarnego haigusa, związany pod szyją i luźno opadający na plecy. Haigusów nie pozbawiano rogów i teraz wśród skór błyszczały czerwone wściekłe ślepka, a trzy rzędy rogów ostrych jak igły kołysały się niebezpiecznie blisko muskularnych barków władcy.
— Eyya! — krzyknął król. — Halga! Shifta skepta gartha blin! Poruszał się pomiędzy kobietami, przestępując z nogi na nogę, wyrzucając ręce wysoko nad głowę, wrzeszcząc i wyjąc, kobiety zaś wirowały wokół niego, już nie komiczne, lecz w przedziwny sposób dostojne, kiedy tak swój taneczny krok dostosowały do pląsów władcy. Był to widok imponujący i — choć niedorzeczny — także w jakiś sposób przerażający. W całym swym życiu Harpirias nie widział niczego podobnego.
Lecz oto król chyba go wzywa, gdyż się pochylił, spojrzał mu prosto w oczy i pokiwał palcami.
Czy to możliwe? Czy gesty te stanowią wezwanie?
Tak. Było to wezwanie. Harpirias spojrzał pytająco na Korinaama; Metamorf skinął głową.
— Zaprasza cię do tańca — powiedział. — To niespotykany honor. Zaproszenie oznacza, że traktuje cię niemal jak równego sobie.
— Niemal jak równego sobie. Rozumiem.
— Powinieneś zatańczyć.
— Bez wątpienia. Oczywiście, zatańczę.
Harpirias wahał się jeszcze przez chwilę, uważniej niż dotąd obserwując kroki tancerzy, nasiąkając dziwnym, rwanym rytmem muzyki. Następnie zszedł między tancerki.
Kobiety usunęły się w cień. Pozostał sam na sam z królem, który górował nad nim niczym tytan.
Po nagim, lśniącym ciele Toikelli pot spływał strumieniami. Władca uśmiechał się szeroko — dopiero teraz Harpirias dostrzegł, że w przednie zęby wprawione ma drogie kamienie: rubin, szmaragd i jakiś trzeci, ciemniejszy — i trzykrotnie klasnął w dłonie. Najwyraźniej był to umówiony sygnał, ponieważ muzycy, którzy wcześniej zaprzestali łomotu, pisków i w ogóle czynienia hałasu, zagrali teraz zupełnie inną muzykę — powolną, melodyjną, spokojną; mroczną melodię, dziwną i niesamowitą.
Król, z głową wtuloną w ramiona, trzymając na wysokości oczu obrócone do siebie dłonie i przedziwnie wyginając palce, z nieprawdopodobną lekkością ruszył wokół Harpiriasa; stąpał tak, jakby płynął w powietrzu. Mógł to być taniec myśliwego tropiącego zwierzynę.
Harpirias, nie mając pojęcia, co powinien teraz zrobić, przez chwilę stał w miejscu, obserwując Toikellę jak kogoś wpadającego w trans. Po chwili sam jednak zatańczył, niemal wbrew woli. Wygiął palce, uniósł i opuścił ręce, a w końcu, naśladując nieprawdopodobnie lekki krok króla, zaczął zataczać koło, tyle że w przeciwnym kierunku.
Przez dłuższy czas tropili się wzajemnie, zataczając krąg za kręgiem: Toikella wielki jak góra i jego gość — drobny i niewysoki, muzyka grała coraz szybciej i głośniej, błyskawicznie zbliżając się rytmem do dzikiego tańca kobiet. Harpirias przyspieszył, a wciąż uśmiechnięty król także poruszał się coraz żwawiej. Harpirias wybuchnął śmiechem. Teraz już nie można było tańczyć lekkim, delikatnym krokiem. Podskoczył. Przykucnął, tupnął, klasnął w ręce.
— Eyya! — krzyknął król. — Hałga!
— Eyya! — odpowiedział Harpirias. — Halga!
— Shifta skepta gartha blin!
— Shifta skepta!
— Gartha blin!
— Shifta skepta gartha blin!
Harpirias odrzucił głowę, gwałtownym gestem wyprostował ręce, podciągnął niemal do piersi najpierw jedno kolano, potem drugie. Wył i ryczał. Tupał i klaskał. Dostrzegł, że inni też ruszają w tan, najpierw niektóre kobiety, później strojnie ubrany mężczyzna o wymalowanej twarzy, który rozmawiał z Korinaamem przy wjeździe do doliny, a za nim inni mężczyźni, także barwnie umalowani, prawdopodobnie najlepsi wojownicy plemienia. W końcu do tańca dołączyło nawet paru Skandarów, tylko Ghayrogowie i Korinaam pozostali na miejscu. Wszyscy krążyli tak w koło niczym banda szaleńców, czas jakby zatrzymał się w miejscu, aż wreszcie muzyka urwała się w pół tonu, jakby muzykanci w jednej sekundzie padli rażeni gromem, w sali słychać już było wyłącznie śmiech i ciężkie oddechy.
Król stojący w tej chwili tuż przy Harpiriasie obrócił się w jego kierunku. W oczach wielkoluda błyszczał absolutny, dziecinny zachwyt. Wielką łapą przyciągnął swego gościa i przytulił do piersi, jakby zamierzał go zmiażdżyć; trzymał go przez dłuższy czas w tym iście niedźwiedzim uścisku, pozwalając mu bez przeszkód wdychać duszący smród potu, zwierzęcego tłuszczu i farb; w końcu go jednak puścił, uśmiechnął się jeszcze szerzej i klepnął się po czole w czymś w rodzaju salutu. Harpirias również uśmiechnął się szeroko i odpowiedział mu podobnym salutem, czuł się teraz, jakby znów był sobą, jakby nie przeżył tych ponurych miesięcy wygnania. Taniec odprężył i uradował wszystkich. Toikella też wywarł na nim sympatyczne wrażenie — był najwyraźniej dobrodusznym, pogodnym starym tyranem. I chyba on też spodobał się Toikelli.