Oczywiście, pomyślał Harpirias, zostaniemy serdecznymi przyjaciółmi, on i ja. Posiedzimy sobie do nocy, popijemy w pałacu to, co się tutaj pija, i opowiemy sobie nawzajem historię naszego życia. Przyjaciele, oczywiście, przyjaciele. Najlepsi przyjaciele.
Nadszedł wreszcie czas na ucztę.
Król usługiwał mu osobiście. Najwyraźniej był to zaszczyt ogromny, lecz jednocześnie mocno kłopotliwy, dyplomatyczna uprzejmość nakazywała bowiem Harpiriasowi jeść wszystko, co przed nim postawiono, choć sam dokonywałby chyba bardziej rygorystycznego wyboru, gdyż i wygląd, i zapach pojawiających się przed nim dań sugerowały, że są one po prostu niejadalne. Podano przede wszystkim mięsa: gotowane, pieczone, smażone na rożnach, pokryte gęstymi, bardzo ostrymi sosami, także kilka rodzajów zup — a przynajmniej Harpirias miał nadzieję, że to zupy, a nie nic mniej apetycznego — oraz góry pieczonych orzechów, warzywne puree w dużym wyborze i poskręcane, spalone na węgiel korzenie. Ulubionym trunkiem Othinorczyków okazało się gorzkie, słonawe szaroczarne piwo, wypuszczające w naczyniach obrzydliwe, wielkie bąble.
Harpirias jadł, co mógł przełknąć, kawałek tego, drobny kęs czegoś innego, popijając dania haustami piwa. Mieszkańcy Othinoru lubili chyba wyłącznie mięsa półsurowe i tłuste, a w dodatku niemal każde miało specyficzny posmak dziczyzny, który z trudem znosił nawet tak doświadczony myśliwy jak on. Wszystkie sosy były wyjątkowo ostre, a większość warzyw sprawiała wrażenie nadgniłych bądź sfermentowanych. Trzeba jednak przyznać, że Harpirias się starał. Rozumiał, jakim wyrzeczeniem była ta uczta dla Othinorczyków, żyjących przecież na ziemi przez większą część roku pokrytej śniegiem, nie znających rolnictwa, wyrywających najnędzniejszą żywność z zaciśniętych garści Matki Natury.
Król nakładał mu coraz to nowe porcje. Harpirias śmiał się, protestował, każde danie dzielił na jak najmniejsze części i pozwalał służbie usuwać je, gdy tylko władca zerkał w inną stronę.
Uczta ciągnęła się w nieskończoność.
Na salę wkroczyli trzej klowni, dali długie przedstawienie składające się z niezrozumiałych żartów oraz parodii żonglerki. Król śmiał się do łez. Kobiety znowu tańczyły, a po nich w wir tańca rzucili się mężczyźni. Harpirias poczuł senność, lecz walczył z nią bohatersko. Popijał bulgocące piwo, dochodząc do wniosku, że po pewnym czasie można je prawie polubić. Wreszcie uświadomił sobie, że goście wyślizgują się z sali po dwóch, trzech, że zapanowała niezwykła wręcz cisza. Władca objął kilka kobiet i pociągnął je na futra.
— Idziemy, książę — powiedział cicho Korinaam. — Zabawa się skończyła.
— Czy powinienem pożegnać się z królem.
— Podejrzewam, że nie zwróciłby na was uwagi. — Rzeczywiście, Toikella sprawiał wrażenie bardzo zajętego. Spod futer dobiegały wilgotne, mlaszczące dźwięki. — Sądzę, że możemy po prostu wyjść — dodał Metamorf.
Razem przeszli po lodzie do swych kwater, znajdujących się po przeciwnej stronie wioski. Zrobiło się późno i ciemno. Powietrze letniej nocy było rześkie, czyste, lecz Harpirias wyczuwał w nim chłód nadchodzącej zimy. Gwiazdy prawie nie migotały; maleńkie, nieruchome punkty światła wydawały się też wyjątkowo jaskrawe.
— Doskonale sobie poradziłeś, książę — pochwalił go Korinaam, kiedy wchodzili do budynku. — Nasza misja zaczęła się wielce obiecująco.
Harpirias przytaknął mu zmęczonym skinieniem. Czuł zawroty głowy. Był zbyt podniecony, za wiele wypił piwa, do którego nie był przyzwyczajony, za wiele zjadł niejadalnych potraw, za długo oddychał dusznym, zadymionym powietrzem. Odsunął skórzaną zasłonę i wszedł do swego pokoju. W środku było nawet cieplej niż w sali tronowej, a płonące bez przerwy lampy tak kopciły, że zakrztusił się pierwszym oddechem, skulił się i zaczai kaszleć.
A poza tym ktoś tu na niego czekał. Kobieta.
Czego chcesz? — spytał Harpirias.
Kobieta wstała i zrobiła krok w jego kierunku. Uśmiechnęła się, z przodu brakowało jej kilku zębów. Rozpoznał w niej jedną z tych, które widział u stóp tronu Toikelli — najmłodszą i najmniej brzydką z nich wszystkich, względnie szczupłą dziewczynę o prostych, czarnych włosach przyciętych równo na wysokości uszu. Na stopach miała mokasyny, na biodrach przepaskę z czarnego futra — strój tancerek. Prostym, bezpretensjonalnym gestem zrzuciła teraz opaskę i kopnęła ją na bok. Zachęcającym gestem wskazała na futra, dłonią poklepała się po piersi, a potem wyciągnęła do niego ręce.
— Nie! — Harpirias cofnął się. — Nie dziś, dziękuję. Jestem bardzo, bardzo zmęczony. Marzę wyłącznie o tym, by zasnąć.
Dziewczyna energicznie skinęła głową. Zachichotała. Ponownie wskazała futra.
Harpirias stał jak wrośnięty w ziemię.
— Nie rozumiesz słowa z tego, co powiedziałem, prawda. Nie, oczywiście. Jakim cudem miałabyś cokolwiek rozumieć?
Przez moment zdecydowany był się poddać. Od tak dawna żył w czystości, że już do niej przywykł, co należało oczywiście zmienić przy pierwszej sposobności, lecz przecież nie tu, nie teraz i nie z nią. Dziewczyna wprawdzie wcale nie wydawała mu się odpychająca — miała miłe rysy, błyszczące, kpiące oczy, przyzwoitą figurą i ładne piersi — ale jej dusza była przecież barbarzyńska, a ciało niedomyte. On z kolei rzeczywiście czuł paraliżujące zmęczenie, za to ani śladu podniecenia.
Harpirias przypuszczał, że jej decyzję winien odczytać jako swego rodzaju komplement. Tylko… co powie król, gdy dowie się, że ambasador cywilizowanego świata pozwolił sobie spędzić noc z jedną z kobiet z jego haremu?
— Przykro mi — powiedział łagodnie. — Może innym razem. — Podniósł porzuconą przepaskę, wcisnął ją w ręce gościa, po czym delikatnie — miał również nadzieję, że nie prowokująco -położył jej dłoń na karku i skierował w stronę wyjścia. Nie pchał, ale zrobił wszystko, by zrozumiała, że właśnie została wyproszona za drzwi.
Dziewczyna obejrzała się i przez dłuższą chwilę patrzyła mu w oczy. Smutnie? Gniewnie? Kpiąco? Nie potrafił powiedzieć.
W końcu wyszła.
Z żalem potrząsając głową, Harpirias zrobił, co mógł, by się jakoś oczyścić i przygotować do snu. Miał właśnie wleźć między dwa z leżących na podłodze futer, kiedy z korytarza dobiegł go cichy głos Metamorfa.
— Czy możemy porozmawiać, książę?
Harpirias ziewnął. To wszystko zrobiło się nagle okropnie irytujące. Nie podnosząc skórzanej zasłony, spytał:
— O co chodzi, Korinaamie?
— Jest u mnie dziewczyna, którą… wyrzuciłeś.
— Serdeczne gratulacje. Zażyj z nią jak najwięcej przyjemności.
— Nie zrozumiałeś mnie, książę. Przyszła, by spytać, co złego zrobiła i dlaczego się wam nie spodobała. Zdumieliście ją i obraziliście.
— Naprawdę? Och, jaka szkoda! Nie chciałem przecież urazić jej uczuć, tylko nie mam po prostu ochoty na towarzystwo… ani jej, ani niczyje. Poza tym jestem przekonany, że sypianie z królewskimi żonami pociąga za sobą duże ryzyko.