— Ona nie jest niczyją żoną! Książę, odrzuciłeś względy najmłodszej córki króla Toikelli. Kiedy król się o tym dowie, wszyscy będziemy mieli kłopoty.
— Córki? Toikella chce, żebym poszedł do łóżka z jego córką?
— To stary othinorski obyczaj — oznajmił Korinaam. — Nie wolno odrzucić zaproszenia.
Wstrząśnięty, Harpirias złapał się za głowę. Może Metamorf bawi się jego kosztem? Nie, nie, niemożliwe. Przez jedną króciutką chwilę rozważał, czy Zmiennokształtny nie powinien wezwać dziewczyny z powrotem, ale zmęczenie wzięło górę nad ciężarem obowiązków dyplomaty. Musi się przespać. Istnieje przecież granica, poza którą traktat przestaje być sprawą najważniejszą. Nie pójdzie spać ze śmierdzącą barbarzyńską dziewczyną tylko dlatego, że mogłoby to uszczęśliwić króla Othinoru.
Nie, nie, nie. Nie!
Zastanowił się przez chwilę i powiedział Korinaamowi:
— Kiedy wypłynie ta sprawa, powiesz królowi, że świadom jestem wielkiego zaszczytu, którym mnie obdarzył. Niestety, w dniu objęcia urzędu złożyłem ślub czystości i muszę powstrzymać się od cielesnych rozkoszy. Z powodu owego ślubu nie wolno mi dopuścić do siebie kobiety.
— Nie wspominałeś wcześniej o takim ślubie, książę.
— Wspominam o nim teraz. Ślubowałem czystość. Czy to jasne?
— Tak. Owszem.
— Dziękuję. Dobranoc, Korinaamie.
Harpirias obrócił futro włosem do środka i przykrył się nim z głową. Futro śmierdziało, jakby wyprawiano je w urynie stitmoja. Będzie mi trudniej, niż myślałem, powiedział do siebie.
Gdyby jakimś cudem jego najlepszy przyjaciel Tembidat i ukochany kuzyn Vildimur znaleźli się teraz obok niego, z rozkoszą skręciłby im karki.
7
Następny dzień minął Harpiriasowi powoli, w dziwnym rytmie. Kiedy rankiem wyszedł na dwór, prawie wszyscy jeszcze spali, tylko grupka nagich dzieciaków ganiała się u podnóża otaczającej wioskę wysokiej skalnej ściany, a kilka tubylczych kobiet układało paski świeżego mięsa na śniegu, w miejscu, gdzie w głąb doliny wdarł się pojedynczy promień słońca. Najprawdopodobniej suszono je na zimę, która miała nadejść już niedługo.
W końcu, stopniowo, wioska jednak się ożywiła. Dzień okazał się ciepły, niebo było jasne, przejrzyste. Grupa myśliwych zebrała się obok pałacu i powoli, uroczyście ruszyła w stronę skalnej ściany. Kilka starych kobiet wyniosło skóry haigusa, przycupnęło po słonecznej stronie placu i zaczęło czyścić je kościanymi nożami. Kulawy muzyk wyszedł z domu, usiadł na lodzie, krzyżując nogi, po czym na kościanej piszczałce przeszło godzinę wygrywał jedną prostą melodię.
W południe kapłan o wąskiej twarzy — w każdym razie Harpirias nazywał go “kapłanem” — opuścił pałac królewski i skierował się w stronę wielkiego, płaskiego czarnego kamienia, który na placu wystawał kilka cali z lodu, mniej więcej w połowie drogi między wejściem do wąwozu a zabudowaniami wioski; w ręku niósł jaskrawo, lecz niedbale pomalowany gliniany dzbanek. Doszedłszy na miejsce, wyjął z dzbana nasiona lub może orzechy i rozrzucił w cztery strony świata. Najprawdopodobniej złożył ofiarę bogom.
Król wraz ze swym dworem nie pokazywali się przez cały ranek.
— Nieźle się wyśpi — zauważył Korinaam.
— Zazdroszczę mu — odparł Harpirias. — Sam obudziłem się o świcie, na pół zamarznięty, na pół ugotowany. Jak sądzisz, kiedy rozpoczną się negocjacje?
— Być może jutro. Może pojutrze. A może popojutrze.
— Nie wcześniej?
— Królowi nigdy się nie spieszy.
— Ale mnie, owszem. Chcę się stąd wynieść przed nastaniem zimy.
— Oczywiście — odparł Metamorf. — Co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości.
Najwyraźniej nie było wielkich nadziei na szybkie załatwienie sprawy.
Harpirias pomyślał o ośmiu paleontologach — a może dziesięciu, nikt najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, ilu ich było — więzionych gdzieś, zapewne niedaleko stąd. Oni doskonale wiedzieli przecież, jak wyglądała zima w Othinorze. Spędzili rok, mieszkając gdzieś tu, najpewniej w mroźnych jaskiniach, jedząc jakieś papki i kaszki, tudzież kawałki tłustego mięsa, gorzkie korzonki, orzechy. Najpewniej mieli już szczerze dość tego miejsca. Korinaam twierdził jednak, że król nigdy się nie spieszy. Najpewniej wiedział, co mówi.
Harpirias spróbował więc dopasować się do powolnego rytmu życia wioski. Musiał przyznać, że miejsce to było na swój sposób fascynujące. Przed tysiącami, przed setkami tysięcy lat, w tej niemal mitycznej epoce, kiedy jedyną ojczyzną człowieka była Ziemia, a podróże do gwiazd uchodziły za rozpasaną fantazję, z pewnością tak właśnie żyli ludzie pierwotni. Najprostsze codzienne zdarzenia — polowanie i zbieranie żywności, jej przygotowanie i magazynowanie, nie kończąca się pozornie praca nad prostymi narzędziami, nad prymitywną bronią, rytuały i zwyczaje zdradzające istnienie zabawnych przesądów, zabawy dzieci, nagłe, nieoczekiwane wybuchy śmiechu, śpiewu lub wrzaskliwych kłótni kończących się równie szybko, jak się zaczęły — wszystko to sprawiało na Harpiriasie wrażenie, jakby przeniósł się w czasie, powracając do jakiejś odległej epoki najdawniejszych początków ludzkości. Oczywiście wolałby być teraz na Górze Zamkowej, w towarzystwie przyjaciół pić mocne wino z Muldemar i z ożywieniem dyskutować o najnowszych intrygach na dworze Koronala, musiał jednak przyznać, że to, czego doświadczał tutaj, tylko niewielu mogło przeżyć; być może kiedyś, w dalekiej przyszłości, z radosnym uśmiechem powróci do wspomnień z tej podróży?
Król wyszedł ze swego pałacu późnym popołudniem. Harpirias grał właśnie na placu w kostki z Eskenazo Marabaudem i kilkoma innymi Skandarami. Ze zdumieniem przyglądał się władcy, który zatrzymał się, obrócił, przez chwilę przyglądał się im tępo bez śladu zainteresowania, po czym ruszył swoją drogą.
— Jakby nas w ogóle nie dostrzegł — mruknął cicho.
— Bo może rzeczywiście nas nie dostrzegł? — powiedział Eskenazo Marabaud. — Królowie widzą przecież tylko to, co chcą widzieć. Być może dzisiaj nie chciał nas widzieć.
Bardzo trafna uwaga, pomyślał Harpirias. Wczoraj Toikella był wcieleniem grzeczności i serdeczności, dziś potraktował ambasadora i jego żołnierzy jak wędrowne stadko pcheł. Czyżby w ten sposób dawał do zrozumienia gościom z wielkiego świata, że w krainie Othinor wszystko dzieje się w czasie, który on uzna za stosowny?
A może — i była to możliwość znacznie bardziej niebezpieczna — obraził się na jawne, brutalne odrzucenie wdzięków jego córki?
Niezależnie od powodu, w dniu tym nie odbyły się żadne negocjacje, nie doszło nawet do żadnego kontaktu z królem. Przez całe popołudnie członkowie poselstwa oddawali się rozrywkom we własnym gronie. Nikt z nimi nie rozmawiał, a kiedy wędrowali po wiosce, nikt nie zwracał na nich szczególnej uwagi.
Wieczorem trzy Othinorki podały gościom kolację na ciężkich tacach, które niosły przez placyk z widocznym wysiłkiem, składały się na nią: kawał zimnego mięsa, dzban czarnoszarego piwa, które zdążyło tymczasem wypuścić wszystkie bąbelki, góra przeróżnych pieczonych korzeni, innymi słowy: resztki z wczorajszej uczty. Kiepski to był posiłek.
— Moim zdaniem wpadliśmy w tarapaty — powiedział Korinaamowi Harpirias.
— Odrobinę cierpliwości, książę. Przecież to nic niezwykłego. Król po prostu próbuje nas zmiękczyć.