— To mu się nie uda!
— Co nie znaczy, że nie będzie próbował. W końcu jest królem.
— Jest barbarzyńcą.
— I królem. W swym przekonaniu równy jest Koronalowi i Pontifexowi razem wziętym. Nie wolno o tym zapomnieć, książę. Będzie z nami rozmawiał, kiedy uzna to za stosowne. Jesteśmy tu dopiero drugi dzień!
— Stracony dzień wprawia mnie w niepokój.
— Jemu na tym właśnie zależy — stwierdził Korinaam. -W ten sposób zdobywa nad nami przewagę. Cierpliwości, książę. Cierpliwości.
Po kolacji miało miejsce jeszcze jedno bardzo dziwne zdarzenie. Kiedy o zmroku Harpirias wyszedł ze swego pokoju zaczerpnąć świeżego powietrza, na szczycie kamiennej ściany, a dokładnie w jej najwyższym punkcie po tej samej stronie, po której stał królewski pałac, dostrzegł światełko. Wyglądało to trochę tak, jakby ktoś zapalił tam ognisko.
Pomyślał, że coś takiego zdarza się tu pewnie każdego wieczora. Wysyłają jakiegoś zwinnego chłopca na szczyt kamiennej ściany, by zapalił pochodnię… ale nie, wcale nie wyglądało to tak zwyczajnie, na placyku bowiem powoli rósł tłumek, ludzie pokazywali sobie światło palcami i rozprawiali z ożywieniem. Jakaś dziewczynka pobiegła do pałacu wezwać Toikellę. Król natychmiast wybiegł na dwór, prawie nagi mimo wieczornego chłodu; patrzył w górę, osłaniając oczy przed coraz silniejszym blaskiem księżyców.
Harpirias uważnie wpatrywał się w miejsce, w którym płonął ogień, i po chwili stało się dla niego jasne, że tuż obok ogniska, tam na górze, widzi drobne ciemne postacie, zmagające się chyba z jakimś ciężarem, który pragnęły przepchnąć przez skalną ścianę na dół, do wioski — z czymś ciemnym, dużym, trudnym do udźwignięcia. Po kilku chwilach jednak im się udało; Harpirias widział, jak to coś spada, dwu-, może trzykrotnie odbijając się od ściany wąwozu, zawisło na moment na występie w kształcie rogu, zsunęło się jednak z niego, by wreszcie z głuchym hukiem wylądować w dolinie, prawie dokładnie przed pałacem.
Było to ciało wielkiego zwierzęcia o grubych łapach, szorstkim futrze i wielkich zakrzywionych zębach, potężnych rozmiarów roślinożercy, być może potomka tej wspaniałej górskiej bestii, która — według mitu Metamorfów — poczęła ich rasę, wylizując pierwszych Piurivarów z bryły lodu.
Zwierzę leżało na ziemi: gigantyczna góra futra, z której sączyła się krew. Król, mówiąc coś do siebie, chodził wokół niego, szturchając je od czasu do czasu lub ciągnąc za kudły. Najwyraźniej coś go mocno niepokoiło. Harpirias zdawał sobie sprawę, że nad cielskiem znęcano się już po śmierci zwierza, że nie tylko poderżnięto mu gardło, lecz poraniono także boki oraz brzuch; cięcia układały się w geometryczne wzory.
Chyba wszyscy mieszkańcy Othinoru zebrali się na placu, by obejrzeć zabitego stwora. Małe postacie znikły ze szczytu, a ognisko najwyraźniej już się dopalało.
Harpirias spojrzał na Korinaama.
— Czy rozumiesz, co to wszystko znaczy? Zmiennokształtny tyko potrząsnął głową.
— Nie rozumiem, książę. Kiedy byłem tu w zeszłym roku, nie widziałem nic podobnego.
— Oni najwyraźniej też nie. — Harpirias wskazał Toikellę, kapłana i kilku dworaków pochylonych nad cielskiem. — Idź do nich. Zorientuj się, o co chodzi, jeśli to możliwe.
Korinaamowi nie udało się jednak zwrócić na siebie uwagi ani króla, ani nikogo innego. Wszyscy udawali, że nie słyszą zadawanych przez niego pytań. Metamorf zwrócił się więc do kilku zwykłych mieszkańców wioski, następnie powrócił z informacjami.
— Nazywają to zwierzę “hajbarak” i uważają za święte. Niewielkie stado żyje w okolicy; tylko królowi wolno na nie polować. Jeśli hajbaraka zabije ktoś inny, popełnia świętokradztwo. Największe kości, z których zbudowano tron, należą do tego zwierzęcia.
— Co właściwie się tu zdarzyło? Jakieś wrogie plemię wypowiedziało im wojnę?
— O ile mi wiadomo, nie ma w tych górach innego plemienia, wrogiego czy przyjaznego.
— O ile wiadomo było tobie czy komukolwiek innemu, Othinorczyków też w tych górach nie było — przynajmniej dopóki ktoś ich przypadkiem nie odkrył. Przecież to zwierzę nie spadło ze skał samo!
— Oczywiście, że nie — odparł Korinaam niecierpliwie. — Może zrzuciła je grupa wyrzutków z tego plemienia, a nie członkowie innego plemienia? Nie mam pojęcia. Pierwszy mężczyzna, z którym rozmawiałem, wydawał się zaszokowany do tego stopnia, że nie potrafił mi nic powiedzieć. Drugi ograniczył się do stwierdzenia, że to święte zwierzę i coś takiego nie powinno się zdarzyć. Nikt ci nie przeszkadza w wyciąganiu własnych wniosków, książę.
Książę nie wyciągał jednak żadnych wniosków, a i nazajutrz Zmiennokształtny nie dowiedział się niczego nowego. Othinorczycy po prostu nie chcieli mówić o minionych wydarzeniach.
Z punktu widzenia Harpiriasa najgorsze było to, że owo wydarzenie znów opóźniło początek negocjacji. Przez kolejne dwa dni król w ogóle nie wychodził z pałacu. Padlinę usunięto przy akompaniamencie uroczystych chóralnych śpiewów, a miejsce, na które spadła, obmyto z krwi do czysta, na placyku zaś ustawiono straże, które dniem i nocą wpatrywały się w ściany kanionu, szukając oznak nowych kłopotów.
Na trzeci dzień rano posłaniec przyniósł wiadomość, że król jest gotów do rozmów.
— Po pierwsze, wyjaśnisz królowi, że nie jestem Koronalem Lordem Ambinole'em. Zaraz na początku negocjacji — zapowiedział Metamorfowi Harpirias, kiedy szli placykiem w kierunku pałacu.
— Nie na początku, książę. Błagam.
— W każdym razie, nim zaczną się właściwe negocjacje.
— Proszę pozwolić mi wybrać odpowiednią chwilę.
— Odpowiednią chwilą była ta, w której zaczęło się to całe zamieszanie.
— Tak. Być może. Lecz przerwanie przemowy władcy wydawało mi się wówczas czymś wyjątkowo niewłaściwym. A teraz…
— Pragnę wyjaśnić to nieporozumienie!
— Oczywiście. Zostanie wyjaśnione, gdy tylko nadejdzie odpowiednia chwila.
— I jeszcze jedno. Od dziś, gdy powiem coś Toikelli, masz dosłownie i dokładnie tłumaczyć moje słowa. Masz także wiernie tłumaczyć mi to, co powiedział król.
— Oczywiście, książę. Oczywiście.
— Wiesz, nie jestem aż tak głupi, jak ci się wydaje, i nauczenie się używanego tu języka nie przekracza moich możliwości intelektualnych. Jeśli odkryję, że nie jesteś absolutnie uczciwym tłumaczem, zabiję cię, Korinaamie, zrozumiałeś?
Brutalne słowa tak zaskoczyły Metamorfa, że przez moment utracił on zdolność utrzymania formy. Kontury jego ciała zamazały się i zadrżały, długie, smukłe członki oraz tułów skurczyły się, grubiejąc przy tym; Korinaam jakby zapadł się w sobie, szukając schronienia w innej postaci. Bladozielona skóra zmieniła kolor na ciemniejszy, szaroniebieski, a twarz zwarła się tak, że oczy i usta stały się niemal niewidoczne. Zmienno-kształtny zadrżał nagle, westchnął i przybrał normalny wygląd.
— “Zabiję”, książę?
— Zabiję. Jak zwierzynę w lesie.
— Nie oszukiwałem cię dotąd, panie. I nie mam zamiaru oszukiwać w przyszłości.
— Nawet o tym nie myśl.
Harpirias ze zdziwieniem stwierdził, że król jest w dobrym — więcej, doskonałym humorze. Dziwne zdarzenie sprzed paru dni jakby nagle poszło w niepamięć. Po chłodzie czy nawet niechęci, z którą potraktował gościa, kiedy jeden jedyny raz spotkali się po uczcie, nie pozostał nawet ślad.
Toikella nie siedział na tronie, lecz dziarskim krokiem przemierzał wielką salę. Jak poprzednio, otaczały go kobiety, a wśród nich, co Harpirias zauważył z lekkim niepokojem, była także księżniczka, której zaloty odrzucił. Król zatrzymywał się od czasu do czasu, by którąś z nich klepnąć mocno, innej zaś szepnąć do ucha — prawdopodobnie jakieś czułe słówko. Kiedy dostrzegł wchodzącego posła, odwrócił się i powitał go radośnie przemową, w której powtarzało się słowo “helmithank” — Harpirias domyślił się z kontekstu, że oznacza ono “panie”, “władco” czy coś podobnego — oraz słowa “Koronal” i “Lord Ambinole”. Wściekły, zerknął na Korinaama. Zawinione przez niego nieporozumienie trwało i stawało się coraz trudniejsze do wyjaśnienia.