Выбрать главу

Na razie jednak nic nie można było poradzić. Król, śmiejąc się donośnie, objął Harpiriasa w niedźwiedzim uścisku i przez dłuższą chwilę ryczał mu do ucha coś niezrozumiałego. Po jakimś czasie posłowi udało się mniej lub bardziej taktownie wywinąć z potężnych rąk Toikelli i spojrzeć na Metamorfa.

— Co powiedział?

— Wita was ponownie na swym dworze.

— Mówił więcej. Z pewnością. Kontur ciała Korinaama zadrżał lekko.

— Chcę dokładnego tłumaczenia — rozkazał Harpirias. — Albo… — i palcem szybko przeciągnął po gardle.

Zmiennokształtny przewrócił oczami.

— Mówił też, że zastanawia się, z jakich ludzi składa się plemię Majipoorzan, skoro pozwalają rządzić władcy, który jest babą.

— Co?

— Prosiłeś o dokładny przekład, panie.

— Tak. Oczywiście. Tylko o co mu chodzi z tą “babą”? Mówi o mnie, prawda? Nie o prawdziwym Koronalu Ambinole'u? Z jakiego powodu nabrał przekonania, że ma do czynienia z “babą”?

— Mam wrażenie — powiedział ostrożnie Metamorf — że chodzi mu o oddalenie jego córki.

— Ach! Ach! No, tak… więc… więc przede wszystkim powiedz mu, że nie jestem królem Majipooru, lecz tylko królewskim ambasadorem. Potem podziękuj mu za to, że wysłał mi swą piękną córkę. Następnie wyjaśnij, że nie jestem babą, co udowodnię z łatwością, jeśli zechce zaprosić mnie na polowania do swego parku myśliwskiego. W końcu przypomnij mu także, że ślubowałem czystość, by kobiece ramiona nie przeszkadzały mi w rozmyślaniu o ważkich sprawach.

Korinaam powiedział coś do króla, krótko — zdaniem Harpiriasa o wiele za krótko, biorąc pod uwagę, co miał powiedzieć. Toikella zarżał, radośniej nawet niż poprzednio, i odpowiedział kilkoma prostymi słowami.

— No i…?

— Król twierdzi, że powinieneś uwolnić się od takiego głupiego, szkodliwego ślubu.

— Pojmuję jego stanowisko. Na razie jednak nadal mam zamiar żyć w czystości.

Korinaam przetłumaczył. Król mówił coś przez chwilę.

— Podziwia twoją determinację, książę — wyjaśnił Metamorf. — Twierdzi także, że ślub czystości to dla niego coś równie dziwnego jak śnieg padający w górę. On sam ma jedenaście żon i co noc kocha się przynajmniej z trzema. Ponad setka mieszkańców wioski to jego dzieci.

— Gratuluję mu zarówno wigoru, jak i płodności. — Oczy Harpiriasa zwęziły się nagle. — Jak zareagował na informację, że nie jestem Koronalem?

Ciało Korinaama tym razem drżało dłużej.

— Nie powiedziałem mu tego, książę.

— Jeśli dobrze pamiętam, kazałem ci tłumaczyć wszystko dokładnie. Pod karą śmierci, Korinaamie!

— Tak. No właśnie. Doskonale to rozumiem, książę. Jak mam ci jednak wytłumaczyć, że nie jest to informacja, którą mogę rzucić, tak ot sobie, podczas rozmowy o innych sprawach? Król spodziewał się, że Koronal odwiedzi go osobiście. Wierzy, że ty jesteś Koronalem. Jeśli poinformuję go, że się myli, negocjację skończą się, nim się w ogóle zaczęły.

— Korinaamie…! Metamorf uniósł rękę.

— Raz jeszcze proszę cię, książę — powiedział z naciskiem -byś pozwolił mi wybrać chwilę odpowiednią do wyjaśnienia tej sprawy i wstrzymał się na razie z wydaniem rozkazu… rzucaniem gróźb — dodał po przerwie.

Harpirias na chwilę przymknął oczy. Musi znaleźć jakiś sposób na kontrolowanie rozmów z Toikellą albo zginie.

— Powiedz królowi — powiedział stanowczo, choć pan Othinoru przemawiał właśnie grzmiącym głosem — że pragnę porozmawiać z nim o zakładnikach, w szczególności zaś proszę o pozwolenie natychmiastowego odwiedzenia ich; mam zamiar osobiście przekonać się, w jakim są stanie.

— Mój dobry książę…

— Tłumacz!

— Błagani…

Harpirias znów przesunął palcem po gardle. Korinaam spojrzał na niego kwaśno, po czym powiedział coś Toikelli.

8

Dyskusja króla z Korinaamem trwała jakiś czas. Harpirias rozpaczliwie wytężał słuch, próbując zapamiętać najczęściej powtarzające się słowa, których znaczenie mógłby poznać później. Zmiennokształtny absolutnie nie zasługiwał na zaufanie, więc jak najszybciej sam musi poznać podstawy języka Othinoru.

W rozmowie pojawiło się w każdym razie nowe słowo, brzmiące trochę jak “goszmar”. Powtarzało się często; miał nadzieję, że oznacza ono “zakładnik” i że Korinaam przynajmniej raz zrobił dokładnie to, co mu kazano. “Goszmar, goszmar, goszmar…” — powtarzało się podczas długiej, nużącej wymiany zdań, aż w końcu Metamorf oznajmił:

— Nie było to łatwe. Mówiłem, panie, że Toikella nienawidzi poganiania… no, ale w końcu pozwolił ci spotkać się z zakładnikami dziś po południu, kiedy jego ludzie przynoszą im jedzenie.

— Doskonale. Gdzie ich trzyma?

— W lodowej jaskini w zboczu góry, po północnej stronie wioski. Twierdzi, że wspinaczka jest wyjątkowo męcząca i trudna.

— Zwłaszcza dla takiego jak ja królika-baby, prawda? Powiedz mu, że z przyjemnością zażyję trochę ruchu.

— Już mu to rzekłem, książę.

— Doprawdy? Bardzo jesteś łaskawy, Korinaamie.

Jak się okazało, określenie “wyjątkowo męcząca” nie oddawało trudów wspinaczki. Choć młody i niewątpliwie bardzo silny, Harpirias dotarł podczas niej aż do kresu sił. Ścieżka, wąska, kamienista, szaleńczymi zygzakami pięła się powoli po skalistym zboczu. Groźne ostre głazy sterczały co parę jardów, prawie całkiem ukryte w śniegu; ktoś nieuważny mógł potknąć się w niskiej, wąskiej, lecz głębokiej grocie. Woda z jakiegoś źródła pokryła ściany cienką warstwą lodu, w migocącym płomieniu pochodni błyszczał przepięknie, niemal na granatowo.

Na widok światła, z wnętrza ruszyły w ich kierunku jakieś niewyraźne postaci, mrugały nieprzytomnie oczami i mamrotały coś pod nosem.

Harpirias oznajmił uroczyście:

— Jestem ambasadorem Jego Wysokości Lorda Ambinole'a, przysłanym, by was uwolnić. Nazywam się Harpirias, książę Harpirias z Muldemar.

— Dzięki niech będą Bogini! Który rok mamy? Zdumiało go to pytanie.

— Który rok? No… trzynasty pontyfikatu Taghina Gawada. Macie wrażenie, że byliście tu… jak długo?

— Całe lata! Całe lata!

Harpirias znieruchomiał, gapiąc się nieprzytomnie na mężczyznę, z którym rozmawiał: wysokiego, przeraźliwie chudego, bladego jak kartka papieru, z kępkami długich, sztywnych, siwiejących włosów wyrastających z łysiejącej czaszki i rozczochraną brodą zasłaniającą niemal całą twarz. Wśród włosów świeciły małe oczka szaleńca. Mężczyzna miał na sobie podarte szmaty, które w żadnej mierze nie mogły go chronić przed chłodem panującym w jaskini.

— Uwięziono was zaledwie przed rokiem. No, może nieco dawniej, ale niewiele. Na wyżynie jest środek lata. Lato roku trzynastego.

— Zaledwie rok… — powtórzył zdumiony chudzielec. — A wydaje się, że minęło całe życie! Jestem Sahdnor Hesz — przedstawił się po chwili. Harpirias słyszał już wcześniej to nazwisko. Dowódca pechowej wyprawy paleontologicznej.