Za Heszem stała reszta naukowców, podobnie jak on chudych i odzianych w szmaty. Harpirias policzył ich szybko: sześciu, siedmiu, ośmiu. Tak, ośmiu. Czyżby jednego brakowało?
— To cała wasza grupa?
— Tak, cała.
— Nikt nie wie dokładnie, ilu z was wzięło udział w wyprawie. Niektóre dokumenty mówią, że ośmiu, niektóre — że dziewięciu.
— Było nas dziewięciu — wyjaśnił Salvinor Hesz. — Dwóch zrezygnowało — szczęściarze! — a jeden dołączył w ostatniej chwili.
— To znaczy ja — wtrącił wyjątkowo wysoki i bardzo chudy mężczyzna głosem tak grobowo bezdźwięcznym, jakby wydobywał się z samego dna Wielkiego Morza. — Miałem szczęście dołączyć do ekspedycji, gdy wyruszała już z Ni-moya. Co za okazja do badań, do zrobienia wielkiej kariery! -Wyciągnął drżącą dłoń. — Nazywam się Vinin Salal. Jak długo będą nas tu jeszcze trzymać?
— Dopiero przybyłem do wioski — wyjaśnił Harpirias. — Nim zostaniecie uwolnieni, trzeba wynegocjować z tutejszym władcą osobny traktat. Mam jednak nadzieję, że uda się tego dokonać przed końcem lata. Dokonam tego przed końcem lata — poprawił się. Obejrzał naukowców i zdumiał się, jacy wszyscy są wychudzeni, sama skóra i kości. — Na Panią, oni was głodzili, prawda? Zapłacą mi za to. Powiedzcie, jak jesteście traktowani?
— Jedzenie dostajemy dwa razy dziennie — wyjaśnił Hesz bez gniewu, wskazując na worki, które Othinorczycy rzucili pod ścianą jaskini i które więźniowie przyjęli bez entuzjazmu. — Suszone mięso, orzechy, korzenie — dostawaliśmy to, czym oni się żywią. Nie sposób polubić ich kuchni, ale nie, nie głodzili nas.
— Tak, codziennie rano i po południu — wtrącił ktoś. — Zawsze nam je przynoszą. Czasami słyszymy, jak na dworze szaleje wichura, ale zawsze ktoś się pojawia, niezależnie od pogody. Na tym ich jedzeniu nie można utyć, wiesz przecież, książę… ale nie można powiedzieć, żeby nas głodzili.
— Nie — wtrącił jeszcze ktoś. — Nie głodzili nas.
— Nie. Nie głodzili.
— Wcale nie.
— W rzeczywistości traktowali nas całkiem dobrze.
— Przyzwoici ludzie. Bardzo zacofani, oczywiście, ale biorąc pod uwagę okoliczności, wcale nie okrutni.
Harpiriasa zdumiało to, jak łagodnie, niemal dobrotliwie więźniowie wypowiadali się o swych dzikich ciemiężycielach. A przecież sprawiali wrażenie chodzących szkieletów! Przeszło rok przebywali w ciemnej lodowej jaskini, z dala od domów, od bliskich, z dala od umiłowanej nauki, umierając na raty i ciągle jeszcze żyjąc wyłącznie dzięki obrzydliwym resztkom jedzenia, którym dzielili się z nimi Othinorczycy. Dlaczego się nie złościli? Nie miotali klątw na głowy prześladowców? Czyżby odcięcie od świata do tego stopnia złamało ich wolę, że wdzięczni byli nawet za odpadki, które dostawali z łaski barbarzyńców, co skazali ich na niewolę?
Słyszał, że więźniowe po miesiącach… może latach… zaczynają kochać tych, którzy ich uwięzili, ale trudno mu było to zrozumieć.
— Nie macie żadnych pretensji do Othinorczyków? — spytał. — No… oczywiście oprócz pretensji o to, że zmusili was do pozostania w wiosce wbrew waszej woli?
Odpowiedziała mu cisza. Najwyraźniej więźniowie nie potrafili już jasno myśleć. Nieszczęście osłabiło z pewnością zarówno ich ciała, jak i umysły, pomyślał Harpirias. Głód, chłód, brak kontaktu ze światem…
— No… zabrali nam nasze okazy — powiedział nagle Salvinor Hesz. — Szczątki. Bardzo nas to przygnębiło. Musicie spróbować je od nich wydostać.
— Szczątki? Więc znaleźliście szkielety smoków lądowych?
— Och tak, oczywiście, oczywiście! Co za odkrycie! Bardzo wyraźne pokrewieństwo ze smokami morskimi… niewątpliwe pokrewieństwo ewolucyjne!
— Doprawdy?
— Udało nam się wydobyć kły zaskakujących rozmiarów, żebra, kręgi i wielkie fragmenty samego kręgosłupa… -Twarz Hesza rozjaśniła się, niemal błyszczała podnieceniem, widocznym mimo gęstej brody. — Bez wątpienia należały one do największego stworzenia, jakie kiedykolwiek zamieszkiwało tę planetę. Bez wątpienia! Z pewnością także są to szczątki przodka smoków morskich… może to jakaś przejściowa forma ewolucyjna… wymagająca oczywiście długoletnich studiów. Kości uszu wskazują na przykład, że zwierzęta te słyszały zarówno w powietrzu, jak i pod wodą. Zapiszemy nieznany rozdział w badaniach rozwoju życia na Majipoorze! A tam, na zboczu, jest do odkrycia więcej, znacznie więcej! Odsłoniliśmy zaledwie pierwszą warstwę i właśnie zaczynaliśmy kopać głębiej, kiedy Othinorczycy nas odkryli i wzięli do niewoli.
— A także skonfiskowali wykopaliska. Dano nam do zrozumienia, że wszystko zakopano z powrotem.
— I to właśnie jest najgorsze! — odezwał się jakiś głos z głębi jaskini. — Dokonać wielkiego odkrycia… takiego odkrycia… i nie móc dostarczyć dowodów cywilizowanemu światu. Nie możemy opuścić Othinoru bez szczątków! Będziesz nalegał na ich zwrot, prawda, książę?
— Zobaczymy, co da się zrobić, ale… tak.
— Musimy dostać także pozwolenie na kontynuowanie prac. Musicie dać im do zrozumienia, że nasze wykopaliska mają wyłącznie cel naukowy, że dla nich wydobyte przez nas okazy nie mają najmniejszej wartości! I że plemienni bogowie… jeśli ci ludzie wierzą w ogóle w jakichś bogów… nie obrażą się z powodu naszych prac. Bo chyba dlatego nas uwięzili. Prawda, książę?
— No…
— Z pewnością w grę wchodziły kwestie religijne, czyż nie tak? Złamaliśmy jakieś ich tabu?
— Nie wiem, po prostu nie wiem. Przypominam wam, dopiero tu przybyłem, a właściwe negocjacje nawet się jeszcze nie zaczęły. W każdym razie zażądali od nas traktatu gwarantującego im, że na zawsze wyrzekniemy się prób wywierania jakiegokolwiek wpływu na ich życie. Istnieje szansa, że uda mi się odzyskać te wasze kości, nie jestem jednak pewien, czy ci ludzi zgodzą się na jakiekolwiek dalsze prace na swoich terenach.
Naukowcy zaprotestowali głośnym chórem.
— Poczekajcie! — Harpirias podniósł dłonie gestem nakazującym ciszę. — Posłuchajcie mnie. Zrobię, co tylko możliwe, lecz moim celem jest przede wszystkim wynegocjowanie dla was wolności, a i to zapewne nie będzie najłatwiejsze. Jeśli uda mi się w jakiś sposób odzyskać owoce waszych wysiłków i zyskać dla was obietnice na przyszłość, będzie to coś w rodzaju premii. — Spojrzał na nich groźnie. — Zrozumieliście?
Nikt mu nie odpowiedział.
Harpirias zdecydował się uznać milczenie za oznakę zgody.
— No to doskonale. A teraz mówcie, czy oprócz skonfiskowania szczątków wyrządzono wam jeszcze jakąś krzywdę, o której powinienem wiedzieć?
— No… — zaczai jeden z paleontologów i zawahał się — …jest jeszcze sprawa kobiet.
Harpirias usłyszał, jak koledzy próbują go uciszyć, widział, jak wymieniają między sobą zażenowane spojrzenia.
— Kobiet? — Rozejrzał się dookoła, zdziwiony. — Jak to, kobiet?
— To wyjątkowo zawstydzające — wtrącił Salvinor Hesz.
— Muszę wiedzieć, o co chodzi z tymi kobietami!
— Przyprowadzają nam swoje kobiety — powiedział ktoś cichutko po chwili ciszy, która wydawała się trwać wieczność.
— Do zapłodnienia — dodał ktoś inny.
— I to jest najgorsze — wtrącił trzeci. — Najgorsze.
— Co za wstyd!
— Wstrętne!
— Obrzydliwe!
Teraz, kiedy już zdecydowali się mówić, robili to naraz. Do Harpiriasa docierały strzępki zdań i okrzyki, z których w końcu udało mu się złożyć całą historię.