Othinorczycy być może byli dzikusami, niewątpliwie jednak mieli jakie takie pojęcie o genetyce. Martwiły ich konsekwencje rozmnażania się wewnątrz niewielkiej grupy społecznej. Jako małe plemię, w którym wszyscy spokrewnieni byli ze wszystkimi, przez stulecia żyli w odosobnieniu, niemal w całkowicie niedostępnej górskiej kryjówce i prawdopodobnie już doświadczali negatywnych skutków ograniczenia puli genów. Pojawienie się dziewięciu paleontologów zdecydowali się uznać za dar niebios — całkiem nowy materiał genetyczny. Przez cały czas niewoli więźniom podsuwano więc kobiety celem zapłodnienia. Zdaniem paleontologów pierwsze ich dzieci już się urodziły, a dalsze urodzą się w bliższej i dalszej przyszłości.
Harpirias słuchał tego wszystkiego niemal nieprzytomny z gniewu i bardzo zaniepokojony. Nareszcie w pełni zrozumiał, dlaczego w noc uczty córka Toikelli czekała na niego w kwaterze.
— I działo się tak od samego początku? — zapytał.
— Oczywiście, od samego początku — odparł Sahdnor Hesz.
— Co parę dni wraz z żywnością ci ludzie przyprowadzają nam kilka kobiet i zostawiają je na noc. Najwyraźniej oczekują, że je… obsłużymy.
— Czy widziałeś te ich kobiety, panie? — wykrzyknął Vinin Salal. — Czy wiesz, jak śmierdzą? To więcej niż fizyczna i moralna tortura, to wręcz zbrodnia przeciw estetyce!
Harpirias usłyszał parsknięcie Korinaama. Obrzucił Metamorfa wściekłym spojrzeniem, sam nie potrafił jednak ukryć pewnego rodzaju rozbawienia. W normalnej sytuacji zapewne niewielu spośród tych poważnych, zapalonych uczonych interesowało się kobietami bardziej niż on, powiedzmy, kopalnymi szczątkami dawno wymarłych gatunków zwierząt. Żeby tego rodzaju ludzi użyć jako byków rozpłodowych! Oburzające… ale miał wrażenie, że jest w tym także coś komicznego. Jeśli zaś chodzi o poczucie piękna… cóż, paleontologom sporo brakowało do ideału męskiej urody, a miesiące niewoli sprawiły, że nie powinni wspominać o brzydkim zapachu jakichkolwiek ciał.
Nic nie szkodzi, pomyślał jednak Harpirias. Więźniów nie wolno traktować w ten sposób. Rozumiał ich złość i gorycz. Patrzył teraz na nich z większą sympatią niż poprzednio.
— To, co wam zrobiono, jest obrzydliwe — powiedział cicho.
— Po prostu złe.
— Pierwszej nocy, oczywiście, trzymaliśmy się od nich z daleka — tłumaczył Vinin Salal. — Nie przyszło nam nawet do głowy, by tknąć je choćby paluszkiem. Jednak rankiem doniosły strażnikom o tym, co się zdarzyło — czy raczej nie zdarzyło — i nie dostaliśmy jedzenia. Następnego dnia przyniesiono nam żywność, zjawiły się także dwie nowe kobiety. Odbyła się mała pantomima, podczas której pokazano nam wyraźnie: kobiety -żywność, żywność — kobiety. Bardzo szybko zrozumieliśmy, czego od nas oczekują.
— Ciągnęliśmy losy — odezwał się jakiś głos z najdalszego kąta. — Wypadło na dwóch z nas. No i tak to się odbywa od tamtej pory.
— Dlaczego jednak jesteście tacy pewni, że chodzi o… hodowlę? — spytał Harpirias. — Może Othinorczycy pragną… hmm… osłodzić wam niewolę?
Salvinor Hesz uśmiechnął się ponuro.
— Gdyby tylko o to chodziło! Nie, wiemy, że jest inaczej. Przez tak długi czas poznaliśmy trochę ich język. Nowe kobiety, kiedy się pojawiają, mówią o ciąży. Mówią: “Mnie też dajcie dziecko! Nie odsyłajcie mnie pustej! Król będzie wściekły, jeśli nie pocznę!” Nie ma żadnych wątpliwości, one są niemal zdesperowane!
— Wkrótce sami się przekonacie — stwierdził Vinin Salal. -Król i was zechce w to wciągnąć. Zwłaszcza ciebie, książę, z twoją błękitną krwią. Zapamiętaj moje słowa. Król zechce… ach… osłodzić wam pobyt w swej wiosce, dokładnie tak jak to miało miejsce z nami. I co wtedy zrobicie?
Harpirias uśmiechnął się.
— Nie jestem jego więźniem — oświadczył. — A wkrótce i wy przestaniecie nimi być.
9
Tego wieczora, niedługo po tym, jak Harpirias powrócił do wioski po rozmowie z uwięzionymi naukowcami, w okolicznościach niemal identycznych jak poprzednio, ze skalnej ściany zrzucono drugiego zmasakrowanego hajbaraka. O zmierzchu na jednym ze szczytów otaczających wioskę gór, choć w innym miejscu niż poprzednio, pojawiły się drobne, poruszające się we wściekłym tańcu postacie, wyraźnie widoczne na tle szybko ciemniejącego nieba. Zmasakrowane cielsko wielkiego zwierza spadło, kilkakrotnie obijając się o skały, i runęło obok pałacu niedaleko miejsca, w którym wylądowało poprzednie.
Odgłosy zamieszania wywabiły Harpiriasa z kwatery. Na dworze zastał króla kipiącego strasznym gniewem, wymachiwał pięściami w kierunku szczytu i wydawał gniewne komendy wojownikom. Po raz kolejny ciało bestii usunięto z pola widzenia, po raz kolejny placyk poddano rytualnemu oczyszczeniu. Do późna w nocy ciągnęły się chóralne śpiewy.
Rankiem następnego dnia odbyła się kolejna tura negocjacji, którą trudno było uznać za udaną. Korinaam zdradzał niepokój jeszcze przed jej rozpoczęciem.
— Okaż mu dziś cierpliwość, książę — ostrzegł Harpiriasa, kiedy wchodzili do pałacu. — Będzie wściekły. Nie wolno sprowokować go nawet gestem. Pozwolę sobie zasugerować, byś po prostu wyraził gniew z powodu śmierci świętego hajbaraka i natychmiast poprosił o odłożenie sesji.
— Tracimy czas, Korinaamie. Muszę spytać go o tę obrzydliwą sprawę zmuszania więźniów do spania z kobietami plemienia.
— Zrób to innego dnia, książę. Proszę. Bardzo proszę.
— To już nie twoja sprawa — orzekł Harpirias.
Okazało się jednak, że nie ma wielkich szans na narzucenie tematu rozmowy. Król sprawiał wrażenie głęboko wstrząśniętego. Ponury, zatopiony w myślach, zapewne także niecierpliwy, powitał ich zaledwie krótkim warknięciem i niedbałym gestem ręki.
Harpirias rozkazał Zmiennokształtnemu rozpocząć od oznajmienia, że chciałby poruszyć pewne kwestie dotyczące sposobu traktowania zakładników. Uznał, że w przypadku tego żądania ryzyko jest do przyjęcia. Korinaam sprawiał wrażenie, jakby był innego zdania, niemniej jednak — o ile można to było ocenić — raz przynajmniej wykonał wydany mu rozkaz.
Toikella, skulony na imponującym tronie, nie odpowiedział. Chrząknął tylko i wzruszył ramionami.
— Powiedz, że chodzi mi o kobiety, które są do nich wysyłane — mówił dalej Harpirias. — Niepokoi mnie, że coś takiego w ogóle się odbyło. Czuję się zmuszony złożyć stanowczy protest przeciwko takim praktykom.
— Książę, błagam uniżenie…
— Powiedz mu! Powiedz mu dokładnie to, co ci rzekłem. Korinaam z rezygnacją skinął głową. Obrócił się i krótko przemówił do króla.
Tym razem odpowiedź dostali natychmiast — i to gwałtowną. Twarz Toikelli zrobiła się nagle krwistoczerwona. Król bił pięściami w poręcze tronu, charcząc nieludzko. Kiedy odzyskał panowanie nad sobą, nieco spokojniej powiedział coś Metamorfowi; mówił jednak uroczyście, ponuro, bez wątpienia aż gotował się z gniewu. Wściekłość ogarniała go stopniowo w trakcie tyrady.
— No i widzisz, książę? — spytał z wyższością Korinaam.
— Co on mówi?
— Ogólnie — że nie jest zainteresowany w poruszaniu w negocjacjach tego tematu. Że temat ów negocjacjom nie podlega, a poza tym jego zdaniem nie masz kwalifikacji do omawiania go. Nawiasem mówiąc, używał pogardliwego słowa.
— Pogardliwego?
— Stosowanego wtedy, gdy podaje się w wątpliwość męskość przeciwnika.
Teraz gniew ogarnął też Harpiriasa.
— To on nadal czepia się tego ślubu? Dobrze, przekaż mu…
— Zaraz! — przerwał Korinaam. Król mówił nadal.