Выбрать главу

— Błagam… błagam… przyszłam…?

Korinaam ją tego nauczył! — pomyślał nagle Harpirias. Jakie to do niego podobne. Znów potrząsnął głową.

— Nie możesz. Nie wolno ci. Po prostu nie mam zamiaru…

— Proszę!

W jej głosie słyszał straszliwe napięcie. Ledwie trzymała się na nogach.

Po tym, co zobaczył, po prostu nie ośmielił się jej odesłać. Westchnął i skinął dłonią, zapraszając królewską córkę do swego pokoju. Tylko na chwilę, powiedział sobie. Tylko na chwilę, to szaleństwo przecież zaraz się skończy.

Dziewczyna niemal wpadła do lodowatego wnętrza. Cała dygotała. Zapragnął przytulić ją, pocieszyć, ale nie mógł sobie na to pozwolić. Teraz najważniejsze było zachowanie dystansu.

Córka Toikelii najwyraźniej nie miała mu nic więcej do powiedzenia, przynajmniej w zrozumiałym języku. Próbowała pokazać coś na migi: podnosiła ręce wysoko nad głowę, po czym opuszczała je, wyprostowane, wzdłuż boków, kilka razy z rzędu. Harpirias usilnie próbował domyślić się, o co jej chodzi. Coś dużego… czyżby pokazywała mu górę? Czyżby miało to coś wspólnego ze zrzuconymi ze skały zwierzętami?

Zatoczyła dłonią łuk, od głowy do kolan. Brzuch? Dawała mu do zrozumienia, że oczekuje zajścia w ciążę? Być może nie. Znów pokazała górę. I brzuch. Przyglądał się jej, nic nie pojmując. Otwarła usta, wskazała na zęby. Góra. Brzuch. Zęby.

Harpirias potrząsnął głową.

Dziewczyna przerwała na chwilę. Namyślała się, a potem wyciągnęła przed siebie ręce, trzymając je pod kątem do podłogi, jakby chciała podkreślić rozmiar, i na sztywnych nogach zaczęła szybko chodzić po pokoju. Sprawiało to zabawne wrażenie, ale Harpirias nadal nie pojmował, o co właściwie chodzi.

— Zwierzę? Wielkie zwierzę? Hajbarak?

— Nie. Nie!

Jego brak domyślności najwyraźniej mocno ją rozzłościł. Góra. Brzuch. Zęby. Zabawny, szybki krok. Sztywne nogi.

Tym razem pojął wreszcie. Chodząca góra… wielki brzuch… zęby… wielki brzuchaty człowiek o niezwykłych zębach!

— Toikella! — krzyknął Harpirias.

Dziewczyna radośnie skinęła głową — wreszcie się dogadali — po czym znów popadła w zamyślenie. Harpirias czekał. Wreszcie, tak jak poprzednim razem, wskazała górę rzuconych na podłogę futer, poklepała się po piersi i wyciągnęła do niego dłoń. Już chciał powtórzyć, że nie ma zamiaru iść z nią do łóżka, kiedy po raz kolejny odegrała mu Toikellę, wydęła policzki i spojrzała wściekle, co z pewnością oznaczało gniew króla, po czym zaczęła skakać dziko, pokazując, że w ręku trzyma miecz lub może włócznię. Nagle skuliła się, przycisnęła dłonie do brzucha i wywróciła oczami. Została zraniona. Umierała.

— Toikella zabije cię, jeśli się z tobą nie prześpię? — upewnił się Harpirias. — O to ci chodzi, prawda?

Spojrzała na niego bezradnie, nic nie pojmując. Spróbował jeszcze raz, mówił wolniej i głośniej.

— Król… cię… zabić…

Dziewczyna wzruszyła ramionami i jeszcze raz odegrała całą scenkę.

— Zabić nas oboje? — spytał Harpirias. — A może tylko mnie? Kolejne próby nawiązania kontaktu spełzły na niczym.

Gość najwyraźniej wypowiedział już wszystkie cztery czy pięć majipoorskich słów, których się nauczył, on zaś znał zaledwie dwa czy trzy słowa w obcym języku, żadne nie pasowało do sytuacji. W oczach królewskiej córy wyraźnie widział jednak błaganie. Patrzyła na niego rozpaczliwie, od czasu do czasu zerkając na futra. Raz jeszcze zdawała się na jego łaskę.

Harpirias uświadomił sobie, że najprawdopodobniej prawidłowo odczytał tę pantomimę. Ojciec rozkazał jej urodzić następcę tronu. Nie miał zamiaru akceptować odmowy. Jeśli, jak poprzednio, zostanie odesłana, królewska furia zmieni się w żądzę krwi.

Nie wiedział, kto miałby paść ofiarą tej furii — on, ona, oboje? — to jednak nie wydawało się najważniejsze. Wystarczyła mu świadomość, że jeśli nie podda się nieugiętej, ślepej woli króla, dojdzie do zbrodni. Znalazł się między młotem a kowadłem, tkwił w pułapce pomiędzy cynicznymi łgarstwami Korinaama i dynastycznymi oczekiwaniami Toikelli, i nie miał wyboru.

— No, dobrze — powiedział dziewczynie. — Chodź. Zrobię ci książątko, jeśli twój ojciec tak bardzo go pragnie.

Nie spodziewał się, by dziewczyna zrozumiała jego słowa, i rzeczywiście ich nie zrozumiała, gdy jednak ujął ją za przegub i poprowadził w stronę futer, jej oczy rozbłysły i o nieporozumieniu nie mogło już być mowy. Z radosną, rozpromienioną twarzą wydawała się niemal ładna.

Przecież i przedtem wcale nie była odpychająca, pomyślał Harpirias. Nieco zbyt mocno zbudowana, zbyt muskularna jak na mój gust, no i niezbyt czysta, a poza tym szczerby po przednich zębach nie wyglądają najpiękniej, ale mimo wszystko…

Przecież on, Harpirias, nie mógł uchodzić za wzór cnót. Swego czasu spędził przyjemne chwile z niejedną młodą kobietą, której wygląd i maniery pozostawiały wiele do życzenia. Dawno, dawno temu była na przykład rudowłosa tancerka z Bombifale o płonących oczach i wysokim, ochrypłym głosie handlarki ryb, była też smukłonoga, klnąca jak marynarz żonglerka z miasta rozrywek, Morpin Wysokiego, by nie wspomnieć już o pewnej szerokiej w biodrach łowczym, którą spotkał podczas samotnej wyprawy w lasy Normork i która jego, wówczas osiemnastoletniego, nauczyła paru rzeczy, o jakich w tym wieku nie ma się na ogół zielonego pojęcia…

Były i inne. Więcej niż kilka, o wiele więcej niż kilka. Jeśli teraz musi dodać do tej listy ciemną barbarzyńską dziewczynę o niedomytej twarzy… to co? Harpirias powtórzył sobie tylko, że dyplomaci muszą wykazać się przeróżnymi umiejętnościami, a gdyby trwał w starokawalerskim uporze i nie spełnił tego szczególnego żądania Toikelli, jego misja najprawdopodobniej skończyłaby się niepowodzeniem. Spełnienie marzeń króla stało się w ten sposób jego obowiązkiem służbowym. Nie był oczywiście Koronalem, choć Toikella z uporem go za Koronala uważał — jednak krew Koronalów rzeczywiście płynęła w jego żyłach i to musi wystarczyć władcy Othinoru.

Musi mu wystarczyć.

No więc dobrze. Doskonale.

Rozwiązał okrywający gościa biały, futrzany płaszcz. Przytrzymał go, a dziewczyna błyskawicznie się z niego wysunęła.

Pod płaszczem była naga. Ciało miała twarde, umięśnione, piersi niewielkie, ładnie zaokrąglone biodra. Najwyraźniej wysmarowała się czymś od stóp do głów -zastanowił się przez chwilę, czy przypadkiem nie tłuszczem hajbaraka — była więc gładka i przyjemnie śliska w dotyku, a poza tym nie cuchnęła aż tak silnie.

Opadli razem na górę futer. Harpirias szybko wsunął się pod stertę; w lodowej komnacie było zbyt zimno, by pragnął przez dłuższy czas wystawiać nagie ciało na świeże powietrze. Choć dziewczyna najwyraźniej wolałaby pozostać na futrach niż w futrach, zrozumiała jednak intencje gościa i już po chwili znalazła się przy jego boku. Kiedy już zabezpieczyli się przed mrozem i leżeli przytuleni i dobrze okryci, roześmiała się, położyła mu dłoń na piersi, przewróciła go i znalazła się na górze.

— Tak najbardziej ci się podoba? Dobrze. Doskonale. Jak sobie życzysz.

Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko. Oczy błyszczały jej radośnie, jakby była to dla niej swego rodzaju gra. Harpirias zastanawiał się przez chwilę, ile ma lat. Dwadzieścia? Może mniej? Piętnaście?

Nie sposób powiedzieć.

Chciał ją pocałować, ale odwróciła głowę. Najwyraźniej jej lud nie znał tego zwyczaju. Niech będzie, pomyślał. Przebijająca górną wargę kość rzeczywiście sprawiłaby spore kłopoty.