Выбрать главу

Wewnątrz kolejnej chaty stały jedna na drugiej prymitywne drewniane skrzynie pachnące kadzidłem i kurzem. Po podniesieniu wieka pierwszej z brzegu okazało się, że w środku umieszczono wyschnięte ludzkie czaszki — stare, pożółkłe, zaczynające się kruszyć.

Zapytał o nie Ivlę.

— To bardzo święte miejsce — wyjaśniła. — Nie wolno ci tam wrócić.

Czyje to były czaszki? Poprzednich władców? Martwych kapłanów? Pokonanych wrogów? Harpirias uświadomił sobie, że prawdopodobnie nigdy się tego nie dowie. Lecz… jakie właściwie to miało znaczenie? Nie przybył tu przecież, by prowadzić badania antropologiczne ludu Othinoru, lecz po to, by wyrwać z niewoli garstkę pechowych paleontologów, czego być może nie uda mu się już dokonać, gdyż w trzecim dniu nieobecności Korinaama znów spadł śnieg. Harpirias był niemal całkiem pewien, że Zmiennokształtny zginął gdzieś wysoko w górach, że śnieg przysypał jego nieruchome ciało, które najprawdopodobniej nigdy nie zostanie znalezione.

Całkiem możliwe, rozmyślał, że dożyję mych dni w tej żałosnej lodowej wiosce na krańcu świata, na diecie z przypieczonych korzeni i pół surowych kawałków mięsa. A może czaszki w skrzyni to resztki dostojnych posłów, którzy przybyli tu kiedyś w najlepszej wierze… i może jego czaszka znajdzie się kiedyś wśród nich?

Godziny strasznie się wlokły. Czuł się w wiosce jak więzień, jak ci biedni naukowcy w jaskini. Nocą, spoczywając w ramionach lvii, modlił się o dodający odwagi sen; gdyby tylko błogosławiona Pani Wyspy, której duch przemierzał nocą świat, niosąc ulgę i pociechę potrzebującym, pocieszyła przesłaniem i jego, ulżyła duszy.

Lecz Harpirias nie doznał pocieszenia. Bardzo możliwe, że lodowe królestwo Othinoru leżało nawet poza zasięgiem błogosławionej Pani.

14

Czwartego dnia po zniknięciu Korinaama Harpirias drzemał wieczorem, samotny w swej kwaterze, kiedy dotarła do niego wiadomość, że tłumacz powrócił.

— Natychmiast go do mnie przyprowadź — rozkazał Eskenazo Marabautowi.

Wycieczka w wysokie góry najwyraźniej osłabiła Korinaama. Metamorf sprawiał wrażenie zmordowanego, ubranie miał brudne i podarte, cienkie usta zaciskał mocno, a podpuchnięte powieki zasłaniały oczy, tak że te stały się niemal niewidoczne. Wyglądał na zdenerwowanego, był spięty, jakby zamierzał zmienić kształt i uciec. Przez moment Harpirias widział go oczami wyobraźni zmieniającego się błyskawicznie w długą, wijącą wstęgę i wyślizgującego się z pokoju, podczas gdy on bezradnie próbuje go złapać.

— Czy mam zostać? — spytał Skandar. Być może im obu pojawił się w myślach podobny obraz.

Harpirias skinął głową.

— Gdzie byłeś? — spytał chłodno. Korinaam nie odpowiedział od razu.

— Przeprowadzałem niewielki rekonesans — wykrztusił w końcu.

— Nie przypominam sobie, bym wydawał ci taki rozkaz. Gdzie przeprowadzałeś ten swój… niewielki rekonesans?

— Tu, i tam.

— A dokładniej?

— To prywatna sprawa. — W głosie Metamorf a brzmiało wyzwanie.

— Jestem tego w pełni świadomy — oświadczył spokojnie Harpirias. — Mam jednak zamiar poznać szczegóły. — Gestem zwrócił na siebie uwagę Marabauda. — Przytrzymaj go, dobrze? Mocno. Nie chcę, by znikł mi z oczu.

Stojący za Korinaamem Skandar objął jego pierś ramionami. Metamorf sprawiał wrażenie zdumionego. Oczy otworzył szerzej, niż kiedykolwiek Harpiriasowi zdarzyło się widzieć; przyglądał mu się z nieukrywaną nienawiścią.

— A teraz — powiedział chłodno Harpirias — powiedz mi, gdzie byłeś.

Zmiennokształtny milczał przez chwilę, a potem rzekł niechętnie:

— W otaczających wioskę górach.

— Tak. Tak też sądziłem. A dlaczego się tam udałeś?

Tłumacz sprawiał wrażenie, jakby w każdej chwili mógł dostać ataku furii.

— Książę, domagam się, byś natychmiast rozkazał temu Skandarowi mnie puścić! Nie masz prawa…

— Mam prawo — przerwał mu Harpirias. Przybyłeś tu w służbie Koronala, po czym postanowiłeś zrobić sobie prywatną wycieczkę akurat wtedy, gdy byłeś mi potrzebny. Domagam się wyjaśnień. Pytam raz jeszcze: czego szukałeś w górach?

— Nie będę dyskutował o mych prywatnych sprawach!

— Tu i teraz nie masz żadnych prywatnych spraw. Wykręć mu rękę, Eskenazo. Odrobinę.

— To zbrodnia! — wrzasnął Korinaam. — Jestem wolnym obywatelem. …

— Tak. Oczywiście. Jesteś wolnym obywatelem, nikt temu nie zaprzecza. Jeszcze trochę, dobrze, Eskenazo? Póki nie krzyknie. Lub póki nie udzieli mi odpowiedzi, której nadal cierpliwie oczekuję. Nie martw się, niczego mu nie złamiesz. Nie sposób złamać ręki Metamorfowi. Ich kości są elastyczne jak guma. Mimo to możesz mu zadać ból. To nic złego zadać ból komuś, kto odmawia współpracy. No tak, doskonale. Czego szukałeś w górach, Korinaamie?

Cisza. Harpirias spojrzał na Skandara, a następnie uczynił dłońmi gest, jakby coś skręcał.

— Szukałem tych istot, które podczas polowania widzieliśmy na grani.

— Ach! Wcale mnie to nie dziwi. Dlaczego ich szukałeś? Cisza.

— Mocniej — rozkazał Skandarowi Harpirias.

— Czy zdajecie sobie sprawę z tego, że jestem torturowany? To barbarzyństwo. Nie… niewyobrażalne barbarzyństwo!

— Szczerze pragnę przeprosić cię za ten nieszczęśliwy incydent. A swoją drogą ciekaw jestem, czy kość pęknie, jeśli wykręcimy ci rękę wystarczająco mocno. Myślę, że nie pragniesz się o tym przekonać, Korinaamie, prawda? Więc… kim były te… istoty… na grani?

— Tego właśnie chciałem się dowiedzieć.

— Nie. Przed wyprawą wiedziałeś już, kim są, prawda, Korinaamie? Powiedz mi. Powiedz mi, kim są!

— To Piurivarzy — przyznał cicho tłumacz, patrząc w podłogę.

— Ach, tak? Kuzyni?

— Mniej więcej. Dalecy kuzyni. Bardzo dalecy. Harpirias skinął głową.

— Dziękuję — powiedział. — Możesz go puścić — zwrócił się do Skandara. — Mam wrażenie, że nabrał ochoty do współpracy. Zaczekaj na zewnątrz, dobrze?

Skandar wyszedł posłusznie.

— Doskonale. Opowiedz mi teraz o tych swoich dalekich kuzynach.

Korinaam upierał się jednak, że wie o nich bardzo niewiele, a Harpirias był niemal pewien, że tym razem mówi prawdę. Według Metamorfa wśród jego ludu istnieje legenda głosząca, że jedno z plemion osiedliło się na dalekiej północy w czasach Lorda Stiamota, przed wieloma tysiącami lat. Zgodnie z wcześniejszymi domysłami Harpiriasa uciekło ono przed rzezią, którą sprawił tubylcom Majipooru ten władca.

Podczas gdy ocalałych z wojny Zmiennokształtnych wywieziono z Alhanroelu i Suvraelu do rezerwatów w dżunglach Zimroelu — mówiła legenda — ci Piurivarzy cieszyli się wolnością i niezależnością, zgodnie z tradycją swej rasy wędrowali z miejsca na miejsce po górzystej, mroźnej krainie ukrytej za dziewięcioma górami wyżyny Khyntor. Mieszkańcy Majipooru zapomnieli o tym plemieniu tak jak o Othinorze, być może zresztą także i ci Piurivarzy, po latach, zapomnieli o istnieniu świata za granicami gór. Między nimi i innymi Metamorfami nie zaistniały nigdy żadne związki — nawet w czasach Lorda Valentine'a, kiedy Metamorfowie wszczęli wielkie powstanie przeciw ludziom. Samo ich istnienie stało się przedmiotem spekulacji i mitów.

Od czasu do czasu Zmiennokształtni, mieszkający w Ni-moya lub innych miastach znajdujących się na granicy wyżyny i zawodowo zajmujący się prowadzeniem myśliwych bądź badaczy zapuszczających się na północ, donosili o tajemniczych istotach żyjących w dzikich zakątkach gór. Trudno było jednak z nimi nawiązać kontakt. Przewodnicy zawsze widzieli coś z daleka, niewyraźnie i tylko przez krótką chwilę — nie mieli nawet pewności, że to istoty ich rasy. Teraz wszystko się zmieniło.