— To oni, bez żadnych wątpliwości, książę — mówił Korinaam. — Mam świetny wzrok. Tego dnia, w górach, dostrzegłem nawet, jak zmieniają kształty!
— Postanowiłeś więc złożyć im wizytę, nie prosząc nawet o pozwolenie opuszczenia obozu. Dlaczego?
— Są mej krwi, książę. Niemal przez dziewięć tysięcy lat żyli w tych górach, ani razu nie kontaktując się ze światem, z nami. Chciałem z nimi porozmawiać.
— I co zamierzałeś powiedzieć?
— Że skończyły się prześladowania, że my, Piurivarzy, otrzymaliśmy na Majipoorze pełnię praw obywatelskich, że mogą przestać się już ukrywać wśród śniegu i lodów. Czy tak trudno ci to zrozumieć, książę?
— Mogłeś mnie przynajmniej zawiadomić o swych zamiarach. Mogłeś poprosić o pozwolenie na tę wyprawę.
— Nigdy bym go nie uzyskał.
Harpiriasa zaskoczyło to twierdzenie. Poczerwieniał.
— A skąd ta pewność? — spytał.
— Stąd — odparł spokojnie tłumacz — że jestem Piurivarem, że sprawa ta dotyczy wyłącznie Piurivarów, a więc dla ciebie nie ma najmniejszego znaczenia, książę. Powiedziałbyś mi, że nie mogę opuścić wioski, ponieważ potrzebujesz tłumacza. Powiedziałbyś, że mogę przecież wrócić tu w przyszłości, sam, i wtedy poszukać krewniaków. Czyżbym się mylił, książę?
Harpirias nie miał ochoty spojrzeć Korinaamowi w oczy. Milczał, nie odpowiadał.
— Być może nie mylisz się — przyznał w końcu — lecz jeśli nawet, mogłeś przynajmniej zostawić wiadomość, dokąd się udajesz. Co by się z nami stało, gdybyś zginął w górach?
— Nie miałem najmniejszego zamiaru ginąć.
— Wspinaczka jest trudna, a teren nieprzyjazny. Podczas twej nieobecności przeszła burza śnieżna, wprawdzie niewielka, ale co by się stało, gdyby przyszła śnieżyca podobna do tej, którą przeżyliśmy podczas pokonywania przełęczy Dwóch Sióstr? Nie jesteś nieśmiertelny, Korinaamie.
— Umiem zadbać o siebie. Jak widzisz, wróciłem bez problemu, choć być może w nie najlepszym stanie.
— Owszem. Wróciłeś.
Metamorf pominął tę uwagę milczeniem. Patrzył na Harpiriasa, nie kryjąc wrogości. Sytuacja stawała się coraz bardziej niewygodna. Jakimś cudem Korinaamowi udało się zyskać przewagę w rozmowie, choć Harpirias nie bardzo zdawał sobie sprawę, kiedy do tego doszło. Czuł się także straszliwie zażenowany tym, że by wydobyć z przewodnika zeznania, uciekł się do przemocy.
Po długiej, niezręcznej chwili milczenia spytał:
— No i co? Udało ci się porozmawiać z tymi zaginionymi przed wiekami krewnymi?
— Właściwie nie.
— To znaczy?
— Mówiłem do nich. Nie rozmawiałem z nimi.
— Oczywiście. Mówiłeś do nich. Nie rozmawiałeś z nimi. Czyli nie rozumieli języka, którym się posługujesz.
— W zasadzie tak. — Korinaam był wyraźnie spięty, a także rozgniewany. — Czy musimy dalej omawiać tę sprawę, książę?
— Tak. Musimy. Chcę znać wszystkie szczegóły kontaktów z tym plemieniem.
— Przecież wszystko już wyjaśniłem! Szukałem ich przez dwa dni i w końcu znalazłem obóz, od którego oddzielała mnie głęboka szczelina. Nie mogłem się do nich zbliżyć, ale próbowałem nawiązać kontakt z miejsca, w którym stałem. Najwyraźniej nie rozumieli ani słowa z tego, co mówiłem; po pewnym czasie zrezygnowałem więc i postanowiłem wrócić do wioski.
— Czy to wszystko?
— Tak, to wszystko.
— Widzę, jak rozmazują się zarysy twego ciała, Korinaamie.
Zdajesz sobie sprawę, że nie potrafisz utrzymać swej naturalnej formy? Podejrzewam, że kłamiesz.
— Znalazłem ich i nie potrafiłem się z nimi skomunikować — powiedział Metamorf cichym, chrapliwym głosem. — Więc wróciłem. To wszystko.
— Nie przypuszczam — powiedział Harpirias. — Co jeszcze się zdarzyło?
— Nic. Nic! — Ciało Metamorfa uległo błyskawicznej zmianie, był to widomy dowód napięcia. Ukrywał coś, co zdarzyło się podczas spotkania z plemieniem krewniaków i głęboko nim wstrząsnęło. Harpirias w to nie wątpił.
— Czy mam zaprosić Skandara, by jeszcze trochę poćwiczył wykręcanie ci rąk?
Korinaam obrzucił go morderczym spojrzeniem.
— Tak. Zdarzyło się coś jeszcze. -No?
— Rzucali we mnie kamieniami. — Głos Metamorfa był ledwie słyszalny.
— Nie mogę powiedzieć, żeby mnie to szczególnie zdumiało.
— Wyjaśniłem im, kim jestem. Kiedy zorientowałem się, że nie rozumieją słów, dokonałem kilku zmian, by pokazać, że jestem jednym z nich. A oni obrzucili mnie… kamieniami.
— Tylko tyle? Obrzucili cię kamieniami?
Kształt ciała Korinaama zamazał się znacznie wyraźniej.
— Powiedz mi wszystko. Muszę przecież wiedzieć, z jakiego rodzaju stworzeniami mamy do czynienia.
Metamorf zadrżał.
— Opluli mnie! — wyrzucił z siebie i mówił dalej, jakby już nie potrafił przestać. -1 rzucali… rzucali we mnie odchodami. Zbierali je dłońmi, ciskali nimi przez szczelinę. Przez cały czas tańczyli i wrzeszczeli jak oszalali. Jak jakieś diabły. — Ściągnięta twarz Metamorfa wyglądała po prostu strasznie. — Byli obrzydliwi. Stoją niżej od dzikusów. Są… są zwierzętami.
— Rozumiem.
— Nie mam nic więcej do powiedzenia. Czy mogę odejść, książę?
— Za chwilę. Wyjaśnij mi jeszcze jedno: czy masz zamiar znów się z nimi skontaktować?
— Możesz być pewny, że nie mam takiego zamiaru!
— Dlaczego?
— Czyżbyś był durniem, książę? Czy nie rozumiesz zwykłych, prostych słów? To, czego doświadczyłem w górach, było wręcz nieopisanie obrzydliwe. Sam ich widok… tarzających się w odchodach jak zwierzęta… te przeraźliwe wrzaski… a przecież w ich żyłach płynie krew Piurivarów… ja… oni… my…
— Doskonale cię rozumiem, Korinaamie — powiedział cicho Harpirias. — A jednak… gdybym poprosił cię, byś odwiedził ich po raz drugi, czy posłuchałbyś?
Przez dłuższą chwilę Metamorf milczał.
— Gdybyś mi rozkazał, tak.
— Rozkaz? Wyłącznie rozkaz?
— Nie mam najmniejszej ochoty na kolejne spotkanie z tymi zwierzętami. Jestem jednak świadom, że przybyłem tu w służbie Koronala, którego ty, panie, reprezentujesz, i że nie wolno mi odmówić wykonania bezpośredniego rozkazu. Tego możesz być pewien, książę. — Metamorf ukłonił się nisko, w przesadnym geście poddania. — Wolałbym, by już nigdy nie wyłamywano mi rąk.
— Żałuję, iż zaszła taka konieczność, Korinaamie.
— Jestem pewien, że żałujesz, panie. Musiało być to wyjątkowo przykre doświadczenie zarówno dla ciebie, jak i dla Skandara. Szczególnie dla Skandara.
— Powiedziałem, że żałuję. Na Boginię, Korinaamie, czy mam paść na kolana i błagać o przebaczenie? Unikałeś wypełnienia moich poleceń. Nie słuchałeś rozkazów. Musiałem wiedzieć, gdzie byłeś… i po co. — Harpirias niecierpliwie machnął ręką. — Dosyć tego. Odejdź. W przyszłości bez mojego osobistego pozwolenia nie wolno ci oddalić się od wioski nawet na krok. Czy to jasne?
— A dokąd miałbym pójść? — Zmiennokształtny pogładził obolałe ramię.
Kiedy wyszedł, Harpirias wezwał do środka Eskenazo Ma-rabauda i rozkazał mu śledzenie ruchów Korinaama.
— Jest tu dziewczyna — powiedział Skandar. -Ta, która przychodzi co noc.