Harpirias zaryzykował i zerknął przez ramię.
Ivla Vevikenik! Dziewczyna zjawiła się na dworze, ubrana wyłącznie w niedbale zszyte futra. Na jej twarzy malowały się strach i niepewność. Była jedyną kobietą stojącą przy ołtarzu, najwyraźniej nie powinna się tam znajdować — o czym świadczył wyraźnie wyraz zdumienia i ledwie powstrzymywanej wściekłości w spojrzeniu jej ojca. Kiedy popatrzyła na Harpiriasa, w jej oczach błysło gwałtowne uczucie.
Zorientowała się, że jestem w kłopotach, i postanowiła mi pomóc, pomyślał Harpirias. Zaryzykowała, bardzo poważnie zaryzykowała. O to chodzi. Z pewnością o to chodzi.
Złapał Ivlę za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Objął ją mocno, tak by wydawało się, że wspólnie występują przeciw królowi. Z wdzięcznością przyjął ciepło jej ciała, ogrzewające go w tę mroźną noc.
Powoli, ostrożnie, posługując się, jak najlepiej potrafił, swym kulawym, niemal niezrozumiałym othinorskim i korzystając z pomocy gestów, wyjaśnił dziewczynie, że rzeczywiście ma problem i że Korinaama nie wolno poświęcić na ołtarzu.
Czy zrozumiała? Jak straszne było to, że nie może porozumieć się z tymi ludźmi! W każdym razie coś jednak do niej dotarło. Przez dłuższą chwilę przemawiała do ojca, który krzywił się wprawdzie i powarkiwał wściekle, lecz słuchał jej przecież i nie przerywał. Kiedy skończyła, odpowiedział w kilku krótkich słowach, co sprowokowało Ivlę do kolejnej przemowy, na którą tym razem odpowiedział dłużej, po czym gestem wezwał do siebie jednego z wojowników. Rozcięto więzy krępujące Korinaama.
Następnie, powoli i pracowicie, Ivla wytłumaczyła Harpiriasowi to, czego sam zdołał się już domyślić. Othinorczycy zwrócili uwagę na zniknięcie Metamorfa w górach i doszli do wniosku, że chciał on w jakiś sposób zaszkodzić wiosce, sprzymierzyć się z dzikimi Metamorfami. Jako przyjaciel Eililylal w przekonaniu Othinorczyków zasłużył na śmierć; jego życie postanowiono jednak złożyć w darze wielkiemu Lordowi Koronalowi Majipooru — oznajmiła dziewczyna. Jeśli Korinaam jeszcze choć raz spróbuje skontaktować się ze swymi kuzynami, zginie mimo wszystko.
— Nie — powiedział Harpirias. — On nie jest agentem Eililylal. Jest wrogiem Eililylal. Powiedz to królowi.
Ivla spojrzała na niego, niewiele rozumiejąc. Harpirias powtórzył swe oświadczenie powoli, uzupełniając je gestami. Król i jego córka znów przez dłuższy czas cicho porozumiewali się, lecz szybko wypowiadanych słów poseł po prostu nie rozumiał; w każdym razie oboje wielokrotnie powtarzali “Eililylal”. W pewnym momencie król chwycił za rękojeść miecza i potrząsnął nim gwałtownie.
— Sam chętnie poderżnąłbym ci gardło — oznajmił Korinaamowi Harpirias. — Tylko popatrz, do czego udało ci się doprowadzić. Powiedz mi, o czym rozmawiają. Mają zamiar cię zabić czy nie?
Metamorf, który zdołał się tymczasem podnieść, opanował jednak najwyraźniej paniczne przerażenie, choć nadal drżał.
— Król pozwoli mi żyć — powiedział niewyraźnie, z wahaniem — mam jednak natychmiast opuścić wioskę.
— Co? Co? Na Boginię…
— Ty, panie, możesz zostać. Traktat nadal ma być negocjowany.
— Bez tłumacza? A kiedy wszystko się skończy, kto doprowadzi nas do Ni-moya? Nie, nie, nie, Korinaamie — nie zgodzimy się na wygnanie cię z wioski! — Harpirias wpadł nagle na pewien pomysł. Puścił Ivlę Vevikenik i mocno złapał Metamorfa, ścisnął w garści kłąb futra przy jego szyi. — Pójdziemy w góry, znajdziemy tych Eililylal! Rozkażesz im, żeby wynieśli się z okolicy. Dasz im do zrozumienia, że nie są tu mile widziani, dasz im to do zrozumienia dobitnie, jeśli zaistnieje taka konieczność, nawet korzystając z tej waszej czarnej magii!
Korinaam zamarł, przerażony bardziej niż przed chwilą.
— O co tu chodzi? Magia? Ja nie jestem żadnym czarownikiem, książę! Służę jako przewodnik i tłumacz tym, którzy chcą obejrzeć sobie północ Zimroelu. Jeśli rzeczywiście potrzebujesz czarownika, znajdź sobie jakiegoś małego Vroona. A jeśli chodzi o rozkazywanie im — jak niby miałbym tego dokonać?
— To twoje zmartwienie. — Harpirias odepchnął tłumacza, po czym zwrócił się do dziewczyny.
— Powiedz swojemu ojcu — poprosił — że oferujemy mu pomoc w pozbyciu się Eililylal. Rozumiesz? Eililylal — precz. Pomożemy. Korinaam. Ja. Moi żołnierze. Uroczyście przysięgamy. Ale potrzebujemy pomocy Korinaama. Bardzo potrzebujemy! Powiedz mu to.
Dziewczyna uśmiechnęła się, obróciła w stronę ojca i zaczęła mówić.
— Książę, co ty im obiecujesz!? — Na twarzy Korinaama widać było zarówno gniew, jak… i rozpacz.
— Zaraz dowiesz się dokładnie, co im obiecuję. Jeśli pozostała ci choć odrobina zdrowego rozsądku, to przetłumaczysz mój plan królowi. Otóż masz teraz stanąć przed nim na zadnich łapach i wytłumaczyć, że jesteś potężnym czarownikiem, że poświęcisz dla niego całą swą energię i umiejętności, że pomożesz mu wygnać z gór dzikich Metamorfów, którymi pogardzasz i których nienawidzisz. Czy to jasne? Powiesz mu, że armia Koronala Majipooru, prowadzona przeze mnie osobiście, uda się rankiem w góry, i przeprowadzi demonstrację siły, by wywrzeć na Eililylal maksymalne wrażenie, do którego przyczynisz się swymi zaklęciami; w zamian za to, gdy wrogowie zostaną już przepędzeni, król zwolni zakładników, wyniesiemy się z wioski i wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie. Powiedz mu to wszystko, Korinaamie.
— Panie… jeśli chodzi o rzucanie czarów…
— Powiedz mu to, co kazałem — rzekł groźnie Harpirias. -Co do słowa. Ivla będzie cię słuchać, a następnie zda mi sprawozdanie z wierności twojego przekładu. Jeśli spróbujesz mnie oszukać, nic cię nie uratuje. Powiadomię króla, że zgadzam się, by na ołtarzu poderżnął ci gardło. Powiem mu, że osobiście pomogę cię wiązać. Czy mnie rozumiesz, Korinaamie? Rozumiesz?
— Tak, książę. Rozumiem.
— Doskonale. Zacznij więc wypełniać swe obowiązki. No, mów!
16
Łatwiej było oczywiście obiecać królowi znalezienie Eililylal, niż dotrzymać przyrzeczenia. Przez trzy dni łazili po górach tam i z powrotem, podczas gdy zimny północny wiatr przenikał ich na wskroś, a lekki śnieg padał od czasu do czasu, przypominając Harpiriasowi, że krótka wiosna Othinoru ma się już ku końcowi.
Coraz częściej jego plan wydawał mu się równie głupi co niewykonalny. W góry wyruszyła prawdziwa armia: oprócz Korinaama, Harpiriasa oraz wszystkich towarzyszących mu Skandarów i Ghayrogów, także król Toikella, wielki kapłan Mankhelm oraz trzydziestu, czterdziestu wojowników. Jak na ten niemal nie zamieszkany zakątek świata, były to siły zaiste imponujące. Na widok tak licznej armii, wspinającej się po skalnej ścianie ścieżką prowadzącą z wioski w góry, Metamorfowie z pewnością rozsądnie wezmą nogi za pas, wynosząc się na swą najdalszą północ, by zawitać do Othinoru dopiero po wielu łatach, gdy zapomną o niebezpieczeństwie.
Harpirias uważał jednak, że temu jakże prawdopodobnemu rozwiązaniu przeciwstawić może dwa argumenty. Po pierwsze -nie zapomniał o zabiciu królewskich hajbaraków. Uważał, że ów akt świętokradztwa, połączony ze zrzuceniem ciał zwierząt do wioski, był tylko uwerturą do jakiegoś znacznie poważniejszego wrogiego wystąpienia, a ponieważ do czegoś takiego dotąd nie doszło, istniało duże prawdopodobnieństwo, że banda Piurivarów nadal jest w okolicy.
Brał także pod uwagę ich niczym nie zmąconą nienawiść, wyrażającą się zarówno w zabójstwie hajbaraków i zrzuceniu ich do wioski, jak i w tańcach i kpinach, jakimi powitali Toikellę, gdy chciał bliżej się im przyjrzeć podczas polowania — by nie wspomnieć już o przywitaniu, które zgotowali Korinaamowi. Obecność w górach większego oddziału składającego się z Othinorczyków i wielkich, groźnie wyglądających Skandarów mogła ich skłonić do jeszcze efektowniejszego manifestowania swej nienawiści.