Dotarł do ostatniego zapisanego u dołu zwoju zdania.
“Na co my, Koronal Lord Ambinole, zgadzamy się bez zastrzeżeń i naszą królewską zgodę potwierdzamy własnoręcznym podpisem…”
Harpirias przerwał lekturę.
— Zaraz, zaraz — zwrócił się do Korinaama. — To sformułowanie narzuca konieczność zdobycia podpisu Koronala! Nie tak przecież…
— Poprosiłem GhaVroga o dokonanie drobnej zmiany… -rzekł spokojnie Metamorf.
— Co?
— Król Toikella nigdy nie pojął, iż jesteście tylko ambasadorem, a nie władcą, książę. Żyje w przekonaniu, że gościł Lorda Ambinole'a we własnej osobie.
— Sto razy prosiłem cię przecież, byś mu wyjaśnił…
— Rozumiem twój niepokój, książę, musisz jednak przyznać, że naszym zadaniem nadal jest przede wszystkim utrzymanie dobrych stosunków z Toikellą do momentu zwolnienia zakładników i przekroczenia granic jego państwa. W zaistniałej sytuacji informacja o waszym prawdziwym stanowisku mogłaby tylko doprowadzić do zadrażnień. Nawet teraz, gdy traktat został wynegocjowany i jest gotów do podpisu, ujawnienie tej drobnej tajemnicy miałoby nieobliczalne konsekwencje.
— Już ja mu dam konsekwencje! — zirytował się Harpirias. — Widział, czego dokonać mogą nasze miotacze. Jeśli po wszystkich tych rozmowach odmówi wydania zakładników…
— Żołnierze mogą dokonać wielkich zniszczeń, bez wątpienia — przyznał Korinaam. — Niemniej jednak zakładnicy ciągle pozostają na łasce króla. Jeśli rozkaże ich zabić, podczas gdy twoi żołnierze demonstrować będą potęgę miotaczy… cóż wówczas osiągniesz, książę? Nalegam, byś podpisał dokument jako Lord Ambinole.
— Tego nie zrobię. Przekroczyłbym wszelkie dopuszczalne granice.
— Oszustwo nie jest takim znów wielkim grzechem. Jeszcze raz zwracam twoją uwagę na fakt, że naszym głównym celem jest…
— …uwolnienie zakładników. Oczywiście. Lecz co się stanie, kiedy kopia podpisanego traktatu dotrze na Górę Zamkową? Co powie Koronal, kiedy zorientuje się, że podrobiłem jego podpis? Nie, Korinaamie. Nie! Traktat podpiszę jako Harpirias z Muldemar. Jak słusznie zauważyłeś, Toikellą nie potrafi czytać. Niech się męczy z podpisem!
Na tym skończyła się dyskusja, ponieważ przybył poseł z informacją, że uroczysta uczta, podczas której nastąpić miało formalne podpisanie traktatu, rozpocznie się za chwilę w wielkiej sali królewskiego pałacu.
Harpirias miał wrażenie, że całe miesiące upłynęły od chwili, gdy był tu na poprzedniej — swej pierwszej — uroczystej uczcie, wydanej z okazji jego przybycia do wioski. Zdawał sobie jednak sprawę, że nie mogło upłynąć aż tyle czasu; parę tygodni, może trochę więcej, ale z pewnością nie całe miesiące! Niebo nadal rozświetlone było przecież aż do późnej nocy, zwiastujące zimę śnieżyce także się jeszcze nie zaczęły. Mimo to doskonale pojmował, jak zakładnikom udało się utracić poczucie czasu, jak udało się im zapomnieć, który jest rok. Tu, w dolinie, jeden dzień niepostrzeżenie przechodził w następny. Drugi, trzeci, morski, gwiezdny niczym się od siebie nie różniły. Nie znano tu kalendarza, zegarem zaś były niebiosa: słońce, gwiazdy, księżyce.
Sala bankietowa wyglądała dokładnie tak jak pierwszego dnia. Rozpakowano futra białych stitmojów i rozłożono je na podłodze, z szorstkich desek wspartych na krzyżakach z kości hajbaraków poskładano stoły, a na nich ustawiano misy, talerze i puchary po brzegi pełne jedzenia. Król siedział na tronie, mając u stóp rzesze żon i córek.
Tak, wszystko było jak przedtem… czas zmienił tylko samego Harpiriasa. Duszne, przesycone dymem powietrze wydawało mu się czymś całkowicie naturalnym, zapach jedzenia nie powodował mdłości, lecz wręcz przeciwnie, wzmagał apetyt, gdyż książę Góry zdążył się już przyzwyczaić do żylastych mięs i ostrych sosów stanowiących ulubione pożywienie tych ludzi, zdążył się już przyzwyczaić do gotowanych korzeni, smażonych orzechów, gorzkiego piwa i kwaśnych, galaretowatych zup i gulaszy. Pisk i skrzek muzyki królewskich grajków były mu też doskonale znajome, a kiedy od czasu do czasu od grupy wojowników stojących przy ścianie dobiegało go kilka wypowiedzianych głośniej słów, uśmiechał się ze zrozumieniem. Noce spędzone z Ivlą zaowocowały w końcu jako taką znajomością othinorskiego.
Tańce przed jedzeniem także wyglądały podobnie: najpierw tańczyły królewskie żony, potem Toikella majestatycznie pląsał solo, później zaprosił gościa na parkiet. Tym razem jednak Harpirias wywołał Ivlę Vevikenik, stojącą w grupie córek królewskich; oczy dziewczyny zabłysły dumą z tego zaproszenia, a i jej ojciec, choć skrzywiony i ponury, wydawał się zadowolony z honoru, jaki ją spotkał.
Po tańcach nastąpiła uczta, z czym związane było picie -kolejka za kolejką, każda poprzedzana kwiecistym othinorskim toastem. Uroczyste kolacje na Górze Zanikowej nauczyły Harpiriasa sztuki picia w niewielkich ilościach — drobny łyczek, gdy inni brali haust, przy zachowaniu pozorów, że pije się dużo, szybko i na równi ze wszystkimi — co bardzo przydało mu się w przypadku mocnego othinorskiego piwa. Mądrość takiego zachowania ujawniła się dopiero, gdy uprzątnięto kufle, a na długim, wąskim stole u stóp tronu uroczyście ustawiono dwa kielichy ze starannie wypolerowanego kamienia. Następnie na scenie pojawił się wysoki urzędnik dworski z alabastrową wazą, z której nalał coś ostrożnie do obu kielichów. Najprawdopodobniej był to jakiś wysokoprocentowy alkohol.
W sali rozległy się ciche okrzyki i świadczące o zdumieniu westchnienia, z których Harpirias wywnioskował, że ma do czynienia z trunkiem o wyjątkowym charakterze, z czymś podawanym wyłącznie przy bardzo uroczystych okazjach: koronacji, narodzinach następcy tronu… albo podpisaniu traktatu z władcą sąsiedniego plemienia.
Toikella powoli zstąpił z podwyższenia, na którym stał tron, podszedł do stołu i ujął jeden z kielichów w dłonie. Przez cały wieczór — nawet podczas tańców, nawet w trakcie co weselszych fragmentów uczty — sprawiał wrażenie nienaturalnie ponurego, napiętego, pogrążonego w niewesołych myślach, teraz jednak mogłoby się wydawać, że wręcz uczestniczy w pogrzebie. Nie pasowało to zupełnie do tej przecież radosnej okazji.
Czym się martwił? Gdzie podziała się ta tak u niego naturalna żywiołowa radość, niewyczerpana witalność?
Król spojrzał na Harpiriasa, a potem na stojący na stole drugi kielich. Nie było żadnych wątpliwości — Harpirias wstał, podszedł i ujął naczynie oburącz, jak on. Stał nieruchomo, a Toikella górował nad nim; przy nim Harpirias czuł się jak karzeł, maleńki i nic nie znaczący, a najbardziej nie podobało mu się ponure spojrzenie gospodarza.
Czyżby w kielichu była trucizna? Czyżby Toikella z niepokojem czekał, kiedy jego gość wypije ten jeden, fatalny łyk?
Harpirias doskonale zdawał sobie sprawę z nonensowności tego pomysłu. Oba kielichy napełniono przecież z tego samego naczynia. Toikella z pewnością nie planował zakończyć uroczystej uczty samobójstwem!
Król przyłożył kielich do warg. Harpirias uczynił to samo. Przez moment ich oczy spotkały się ponad brzegami pucharów; spojrzenie króla było złowrogie, pełne z trudem powstrzymywanego gniewu. Coś tu jest nie w porządku — pomyślał Harpirias, spoglądając niepewnie ku lvii Vevikenik; Ivla uśmiechnęła się tylko, skinęła głową, po czym podniosła do ust wyimaginowane naczynie. Czy byłaby w stanie go zdradzić? Nie, z całą pewnością nie. Może pić bezpiecznie.