Obecnie Natura jest już w podeszłym wieku i działa powoli, lecz w sposób nader solidny. Nieuchronnie przyszedł więc czas, gdy Natura stwierdziła, iż ma już dosyć zarozumiałej meduzy i jej pretensji do boskości. Pewnego pięknego dnia wielka planeta, której skórę meduza przewiercała na tysiące sposobów, po prostu zrzuciła ją z siebie, wypluwając jakby ze swej powierzchni, po czym wysłała do diabła tę zuchwałą istotę. Był to zarazem dzień, gdy meduza odkryła ku swemu zdziwieniu, że przez cały czas żyła podlegając siłom przekraczającym jej zrozumienie, że jest całkowicie równorzędna z istotami żyjącymi na równinie i w bagnach, nie gorsza od kwiatów, nie lepsza od zielska i chwastów, i nie uczyni Wszechświatowi żadnej różnicy, czy będzie nadal żyć, czy też umrze. Cała zaś jej chełpliwa kronika prąci osiągnięć, których dokonała, nie jest niczym więcej niż płytki ślad pozostawiony na piasku przez owada.
— Więc co się dzieje? — pytał wciąż Lerner, patrząc błagalnym wzrokiem na Morrisona.
— Sądzę, że ta planeta nie chce nas więcej — odrzekł dyrektor. — Myślę, że miała już dosyć.
— Złapałem kontakt z Ziemią! — wykrzyknął radiooperator. — Możesz mówić, Morrie!
— Pan Shotwell? — odezwał się Morrison do nadajnika. — Niech pan posłucha, nie mogę już tego dłużej znieść! Zabieram stąd ludzi, póki nie jest jeszcze na to za późno! Nie mogę w tej chwili tego wyjaśnić… i nie wiem, czy kiedykolwiek będę w stanie to uczynić…
— Planeta zupełnie nie nadaje się do użytku? — spytał Shotwell.
— Tak, sir, nie ma żadnej szansy; mam nadzieję, że nie zagrozi to pozycji firmy…
— Do diabła z pozycją firmy! — oznajmił pan Shotwell. — W tym właśnie rzecz, nie ma pan pojęcia, Morrison, co się tutaj dzieje. Pamięta pan nasz projekt „Gobi”? Jest kompletnie zrujnowany, do najmniejszego szczegółu. I nie dotyczy to tylko nas. Nie wiem, co się dzieje, po prostu nie mam pojęcia. Będzie pan musiał mi wybaczyć, może wyrażam się nieco chaotycznie, ale od czasu, gdy zatonęła Australia…
— Cooo?!
— Tak, zatonęła, mówię przecież, że zatonęła, czy pan jest głuchy? Być może należałoby podejrzewać o to jakiś czynnik związany z huraganami. Ale te późniejsze trzęsienia ziemi… teraz po prostu kompletnie nie mamy pojęcia, co się dzieje…
— A Mars? Wenus? Alpha Centauri?
— Wszędzie to samo. Ale to chyba nie jest nasz koniec, prawda, Morrison? Mam na myśli nas, gatunek ludzki…
— Halo! Halo! — krzyknął Morrison do słuchawki, a potem spytał nerwowo radiooperatora:
— Co się dzieje?!
— Łączność nawaliła — usłyszał w odpowiedzi. — Spróbuję jeszcze raz.
— Daruj sobie — powiedział Morrison. W tej samej chwili do kabiny wpadł Riviera.
— Zaokrętowaliśmy już ostatnich maruderów — zameldował. — Śluzy są uszczelnione. Jesteśmy gotowi do startu, panie Morrison.
Wszyscy patrzyli teraz na dyrektora. Morrison opadł na fotel i bezradnie się uśmiechnął.
— Jesteśmy gotowi — powiedział. — Ale dokąd mamy lecieć?