Выбрать главу

Coś tu nie grało. Montalbano nie umiał powiedzieć co i ta wątpliwość nie dawała mu spokoju. Wstał, wyszedł na werandę, z której schodziło się bezpośrednio na plażę, zdjął buty i zaczął iść po piasku, aż dotarł do brzegu. Podwinął sobie nogawki i stanął tuż przed linią wody, która co jakiś czas zalewała stopy. Uspokajający szum bryzy pomógł mu poukładać myśli. Aż wreszcie zrozumiał, co go dręczy. Wszedł do domu, wziął kalendarz i otworzył na środzie. Michela zaznaczyła, że musi iść na kolację do państwa Vassallo na ósmą. Dlaczego więc pani Vassallo dzwoniła do niej do hotelu o dziewiątej i dziesiątej wieczorem? Czy Michela nie stawiła się na spotkanie? A może pani Vassallo, która do niej dzwoniła, nie miała nic wspólnego z państwem Vassallo, którzy zaprosili ją na kolację?

Spojrzał na zegarek, minęła już północ. Pomyślał, że sprawa jest zbyt poważna, by respektować dobre obyczaje. W książce telefonicznej widniały trzy osoby o nazwisku Vassallo. Wybrał pierwszy numer i trafił od razu.

– Przepraszam, nazywam się Montalbano, jestem komisarzem policji…

– Pan komisarz! Mówi Ernesto Vassallo. Rano sam miałem się zjawić u pana. Moja żona jest załamana, musiałem wezwać lekarza. Czy są jakieś nowości?

– Nie. Muszę pana o coś zapytać.

– Jestem do dyspozycji. Dla biednej Micheli…

Montalbano zajrzał do zapisków pani Licalzi.

– Wyczytałem z terminarza, że w środę wieczorem pani Michela miała być na kolacji…

Tym razem to Ernesto Vassallo mu przerwał.

– No i właśnie nie przyszła! Czekaliśmy długo, i nic. Nawet nie zadzwoniła, a przecież to zupełnie nie w jej stylu! Zmartwiliśmy się, bo nabraliśmy podejrzeń, że może źle się poczuła. Telefonowaliśmy kilka razy do hotelu, dzwoniliśmy również do jej przyjaciółki, Anny Tropeano, ale powiedziała nam, że nie ma pojęcia, co się dzieje z Michelą, że widziała się z nią koło szóstej, że spędziły razem jakieś pół godziny, a potem Michela poszła, mówiąc, że idzie do hotelu się przebrać.

– Jestem panu naprawdę wdzięczny. Proszę nie przychodzić jutro rano do komisariatu, będę miał mnóstwo spotkań. Proszę przyjść po południu, o której panu będzie wygodnie. Dobranoc.

Skoro powiedział „a”, postanowił powiedzieć i „b”. Odszukał w książce telefonicznej numer Aurelia Di Blasi i zadzwonił. Pierwszy dzwonek nie zdążył jeszcze wybrzmieć, kiedy ktoś podniósł słuchawkę.

– Halo! Słucham! To ty? Powiedz, to ty?

Był to głos mężczyzny w średnim wieku, zatroskanego, rozgorączkowanego.

– Mówi komisarz Montalbano.

– Aha.

Montalbano poczuł, że sprawił rozmówcy głęboki zawód. Na czyj telefon tak bardzo czekał?

– Panie Di Blasi, na pewno wie pan już o biednej…

– Wiem, wiem, widziałem w telewizji.

Zawód przybrał postać nieskrywanej irytacji.

– Chciałbym się dowiedzieć, dlaczego od czwartku w południe do piątkowego wieczoru dzwonił pan tak często do pani Licalzi.

– A co w tym dziwnego? Jestem dalekim krewnym męża Micheli. Kiedy przyjeżdżała tutaj, żeby zajmować się domem, zwracała się do mnie o radę i pomoc. Jestem inżynierem budowlanym. W czwartek zadzwoniłem do niej, żeby zaprosić ją do nas na kolację, ale portier powiedział, że nie wróciła na noc. Portier mnie zna, więc nie ma przede mną sekretów. Zacząłem się niepokoić. Czy to naprawdę takie zaskakujące?

Ton głosu Di Blasiego nabierał ironii i agresji. Komisarz czuł, że za chwilę nerwy inżyniera puszczą jak stare sznurowadła.

– Nie – odpowiedział i odłożył słuchawkę.

Nie musiał dzwonić do Anny Tropeano, i tak już wiedział, co mu powie, bo poinformował go o tym pan Vassallo. Wezwie ją do komisariatu. W tej chwili jedno było pewne: Michela Licalzi zniknęła ludziom z oczu w środę około siódmej wieczorem. Do hotelu już nie dotarła, choć zgłosiła przyjaciółce taki zamiar.

Nie chciało mu się spać, więc położył się z książką, powieścią Deneviego, argentyńskiego pisarza, którego bardzo lubił.

Kiedy powieki zaczęły mu ciążyć, odłożył książkę i wyłączył światło. Jak to często zdarzało mu się przed snem, pomyślał o Livii. I aż usiadł na łóżku. Natychmiast odechciało mu się spać. Jezu, Livia! Nie odezwał się do niej od tamtej nocy, kiedy była burza, a on udał, że połączenie zostało przerwane.

Livia na pewno w to nie uwierzyła, zresztą później już nie dzwoniła. Musi to natychmiast naprawić.

– Słucham, kto mówi? – usłyszał zaspany głos Livii.

– To ja, Salvo, kochana.

– Daj mi spać!

Łup. Montalbano jeszcze chwilę posiedział z milczącą słuchawką w dłoni.

Była ósma trzydzieści, kiedy wszedł do komisariatu z kartkami Micheli. Po nieudanej próbie rozmowy z Livią był na tyle podenerwowany, że nie mógł już zasnąć. Nie musiał wzywać Anny Tropeano; Fazio powiedział, że kobieta czeka na niego od ósmej.

– Posłuchaj, chcę wiedzieć wszystko o Aureliu Di Blasi, inżynierze budowlanym z Vigaty.

– Wszyściuteńko? – spytał Fazio.

– Wszyściuteńko.

– Pod wyrazem „Wszyściuteńko” rozumiem również plotki, brudy…

– I to właśnie mam na myśli.

– A ile daje mi pan na to czasu?

– Nie próbuj się bawić w związkowca, Fazio. Masz dwie godziny: to nawet za dużo.

Fazio z urazą popatrzył na przełożonego i oddalił się bez pożegnania.

W zwykłych warunkach Anna Tropeano musiała być ładną, zgrabną trzydziestolatką o kruczoczarnych włosach, smagłej karnacji i czystym spojrzeniu. Teraz jednak miała przygarbione plecy, czerwone, podpuchnięte oczy, a jej skóra była prawie szara. Usiadła.

– Czy mogę zapalić? – spytała.

– Oczywiście.

Zapaliła papierosa, ręce jej drżały. Zmusiła się do uśmiechu.

– Rzuciłam tydzień temu, ale od wczoraj wypaliłam co najmniej trzy paczki.

– Dziękuję, że przyszła pani bez zaproszenia. Chciałbym dowiedzieć się od pani wielu rzeczy.

– Proszę bardzo.

Montalbano w głębi duszy odetchnął z ulgą. Anna była silną kobietą, mógł zapomnieć o płaczu czy omdleniach. I w ogóle ta kobieta od razu przypadła mu do gustu, kiedy tylko pojawiła się w drzwiach.

– Proszę o odpowiedź nawet wtedy, kiedy moje pytania wydadzą się pani dziwne.

– Oczywiście.

– Zamężna?

– Kto?

– Pani.

– Nie, niezamężna. Nie w separacji, nie rozwiedziona. Nie mam też narzeczonego. Jestem sama.

– Dlaczego?

Choć Montalbano ją uprzedził, Anna zawahała się na moment, czy ma odpowiedzieć na tak osobiste pytanie.

– Myślę, że nigdy nie miałam czasu, żeby zadbać o siebie, panie komisarzu. Zanim skończyłam studia, rok wcześniej, mój ojciec umarł na zawał. Był jeszcze młody. Kiedy zrobiłam dyplom, po roku umarła mi mama, więc musiałam zająć się Marią, moją młodszą siostrą, która ma dziś dwadzieścia dziewięć lat, rodzinę i mieszka w Mediolanie, a także Giuseppe, bratem, który pracuje teraz w banku w Rzymie i ma dwadzieścia siedem lat. Ja mam trzydzieści jeden. Lecz poza tym myślę, że nie spotkałam jeszcze właściwej osoby.

Nie była urażona, wydawała się wręcz spokojniejsza: fakt, że komisarz nie przeszedł od razu do rzeczy, pozwolił jej na głębszy oddech. Montalbano pomyślał, że jeszcze przez chwilę dobrze będzie pożeglować daleko od raf.

– Czy mieszka pani wciąż w tym samym domu po rodzicach?