– Tak, kupił go jeszcze tata. To niewielka willa tuż za wjazdem do Marinelli. Zrobił się dla mnie za duży.
– To ten na prawo, zaraz za mostem?
– Tak.
– Przejeżdżam przed nim co najmniej dwa razy dziennie. Ja też mieszkam w Marinelli.
Anna Tropeano popatrzyła na niego zdziwiona. Co za dziwny gliniarz!
– Czy pani pracuje?
– Tak, uczę w liceum w Montelusie.
– Czego?
– Fizyki.
Montalbano spojrzał na nią z podziwem. W szkole z fizyki zawsze lądował z naciąganą trójką: gdyby miał taką nauczycielkę jak Anna, może zostałby Einsteinem.
– Czy pani wie, kto zamordował Michelę?
Anna Tropeano aż podskoczyła na krześle i spojrzała na komisarza błagalnym wzrokiem: a już było tak dobrze, dlaczego zakładasz maskę gliniarza, który próbuje być gorszy od psa gończego? Z jej oczu można było wyczytać pytanie: „Czy ty nigdy nie odpuszczasz?”
Montalbano uśmiechnął się i rozłożył ręce w geście rezygnacji, jakby chciał powiedzieć: „To moja praca”.
– Nie – odpowiedziała twardo i zdecydowanie Anna Tropeano.
– Czy ma pani jakieś podejrzenia?
– Nie.
– Pani Licalzi wracała zazwyczaj do hotelu o świcie. Chciałbym spytać…
– Przychodziła do mnie. Do mojego domu. Prawie codziennie jadłyśmy razem kolację. Jeśli jadła gdzie indziej, to i tak potem do mnie wpadała.
– Co robiłyście?
– A co robią przyjaciółki? Rozmawiałyśmy, oglądałyśmy telewizję, słuchałyśmy muzyki. Albo nie robiłyśmy nic. Było nam miło, że mogłyśmy pobyć ze sobą.
– Czy miała jakieś męskie przyjaźnie?
– Owszem. Ale sprawy nie przedstawiały się tak, jak można by sądzić po pozorach. Jej bezpośredniość mężczyźni brali za dobrą monetę. I byli skazani na zawód.
– Czy któryś wykazywał się szczególną natarczywością?
– Kto?
– Nie powiem, łatwo się pan domyśli.
– Krótko mówiąc, pani Licalzi była wierna mężowi.
– Nie to chciałam powiedzieć.
– A co?
– To, co powiedziałam.
– Znałyście się od dawna?
– Nie.
Montalbano spojrzał na nią, wstał, podszedł do okna. Anna, z nieskrywaną irytacją, zapaliła czwartego papierosa.
– Nie podoba mi się ton, jaki przybrała nasza rozmowa – powiedział Montalbano odwrócony plecami do Anny.
– Mnie też.
– Rozejm?
– Rozejm.
Montalbano odwrócił się przodem i uśmiechnął. Anna odwzajemniła uśmiech. Ale krótko. Potem podniosła rękę jak uczeń, który chce zadać pytanie.
– Czy może mi pan powiedzieć, jak została zamordowana?
– W telewizji nie mówili?
– Nie. Ani w Reteliberze, ani w Televigacie. Podali wiadomość o znalezieniu zwłok, i tyle.
– Nie powinienem tego mówić, ale dla pani zrobię wyjątek. Została uduszona.
– Poduszką?
– Nie, przycisnęli jej twarz do materaca.
Anna zaczęła się kołysać jak wierzchołek drzewa poruszanego przez wiatr. Komisarz wyszedł i wrócił po chwili z butelką wody i szklanką. Anna piła łapczywie, jakby dopiero co przeszła przez pustynię.
– Mój Boże, po co ona pojechała do tego domu? – spytała bardziej sama siebie niż komisarza.
– Czy pani kiedyś tam była?
– Pewnie. Jeździłyśmy tam z Michelą prawie codziennie.
– Czy zdarzało się jej tam nocować?
– O ile wiem, to nie.
– Ale w łazience był szlafrok, były ręczniki, kremy.
– Wiem, Michela postanowiła najpierw urządzić łazienkę. Kiedy tam pracowała, kurz i cement siłą rzeczy robiły swoje. A więc zawsze przed wyjściem brała prysznic.
Montalbano poczuł, że nadszedł dobry moment na cios poniżej pasa. Robił to niechętnie, nie chciał jej zranić zbyt głęboko.
– Była całkiem naga.
Annę jakby przeszedł prąd. Wytrzeszczyła oczy, próbowała coś z siebie wydusić, ale nie mogła. Montalbano nalał jej wody do szklanki.
– Została… została zgwałcona?
– Nie wiem. Lekarz sądowy jeszcze do mnie nie dzwonił.
– Przecież miała iść do hotelu… Po co pojechała do tego przeklętego domu? – raz jeszcze zadała sobie rozpaczliwe pytanie.
– Morderca zabrał ubrania, majtki i buty.
Anna popatrzyła na niego z niedowierzaniem, jak gdyby komisarz wymyślał niestworzone historie.
– Z jakiego powodu?
Nie odpowiedział, tylko ciągnął dalej swój wątek.
– Zabrał również worek, ze wszystkim, co było w środku.
– To akurat można zrozumieć. Michela nosiła w nim całą swoją biżuterię, a było jej dużo, i to sporej wartości. Jeśli mordercą jest złodziej, który został nakryty w chwili…
– Momencik. Pan Vassallo powiedział, że pani Michela spóźniała się na umówioną kolację, więc nie mogąc się jej doczekać, zadzwonił do pani.
– To prawda. Wiedział, że miałyśmy spotkać się wcześniej. Kiedy się rozstawałyśmy, Michela powiedziała, że jedzie do hotelu się przebrać.
– A propos: jak była ubrana?
– W dżinsy, miała nawet dżinsowy żakiet. I sportowe buty.
– Do hotelu jednak nie dotarła. Z jakiegoś powodu zmieniła zdanie. Czy miała telefon komórkowy?
– Tak, nosiła go w kieszeni.
– Mogło się zatem zdarzyć, że kiedy jechała do hotelu, ktoś do niej zadzwonił i sprawił, że zakręciła do domu.
– Może to pułapka?
– Zastawiona przez kogo? Na pewno nie przez złodzieja. Czy słyszała pani kiedyś o złodzieju, który wzywa właściciela okradanego domu?
– Czy stwierdził pan, że w domu czegoś brakuje?
– Zegarka marki „Piaget” nie ma na pewno. Co do reszty, to nie wiem. Nie wiem też, co wartościowego było tam przedtem. Wszędzie panuje porządek, bałagan jest tylko w łazience.
Anna zrobiła zdziwioną minę.
– Bałagan?
– Tak, na przykład różowy szlafrok leżał na podłodze. Dopiero co skończyła brać prysznic.
– Panie komisarzu, rysuje pan przede mną obraz, który wcale do mnie nie przemawia.
– A co w nim jest nie tak?
– Nie wierze w to, że Michela pojechała do domu, by się spotkać z mężczyzną, i tak bardzo chciała iść z nim do łóżka, że w pośpiechu rzuciła szlafrok byle jak na podłogę.
– To chyba możliwe, nie?
– Owszem, ale nie w przypadku Micheli.
– Czy wie pani, kim jest niejaki Guido, który co noc dzwonił do niej z Bolonii?
Strzelił na oślep, ale trafił w sedno. Anna Tropeano zmieszała się i odwróciła wzrok.
– Mówiła pani, że Michela była wierna.
– Tak.
– Swojej jedynej zdradzie?
Anna przytaknęła głową.
– Czy może pani powiedzieć, jak on się nazywa? Wyświadczy mi pani przysługę. I tak bym do tego doszedł, lecz dzięki pani zyskam na czasie. A więc?
– Nazywa się Guido Serravalle, jest antykwariuszem. Nie znam ani numeru telefonu, ani adresu.
– Dziękuję, to wystarczy. Około południa przyjdzie tu pan Licalzi. Czy chce się pani z nim spotkać?
– Ja?! A dlaczego? Nawet go nie znam.
Komisarz nie musiał zadawać kolejnych pytań, Anna sama mówiła dalej.
– Michela wyszła za doktora Licalziego dwa i pół roku temu. To ona chciała jechać w podróż poślubną na Sycylię. Ale to nie wtedy się poznałyśmy. Spotkałyśmy się później, kiedy wróciła tu sama z zamiarem wybudowania domu. Pewnego dnia jechałam samochodem do Montelusy, a ona jechała w przeciwnym kierunku swoim twingo. Obie byłyśmy zamyślone, niewiele brakowało, a miałybyśmy zderzenie czołowe. Wysiadłyśmy, żeby się nawzajem przeprosić, i od razu się polubiłyśmy. Michela przyjeżdżała na Sycylię zawsze sama.
Była zmęczona, Montalbanowi zrobiło się jej żal.
– Bardzo mi pani pomogła. Dziękuję.