– Poprosił pan, żeby została pańską kochanką, a Michela odmówiła?
Po raz pierwszy na niewzruszonej twarzy Emanuele Licalziego zarysowało się coś w rodzaju uśmiechu.
– Błądzi pan po omacku, komisarzu. Aha, Michela powiedziała mi, że kupiła tutaj ciemnozielone twingo. Co się z nim dzieje?
– Miało wypadek.
– Michela nie potrafiła prowadzić.
– Tym razem to nie była wina pani Micheli. Samochód został potrącony, kiedy stał zaparkowany przed alejką dojazdową do willi.
– A skąd pan to wie?
– Bo to myśmy go potrącili. Samochodem policyjnym. Ale jeszcze nie wiedzieliśmy…
– Co za dziwna historia.
– Kiedyś opowiem panu ze szczegółami. To właśnie dzięki temu wypadkowi odkryliśmy zwłoki.
– Myśli pan, że będę mógł go odzyskać?
– Chyba nic nie stoi temu na przeszkodzie.
– Czy sądzi pan, że uda mi się go oddać do komisu tutaj, w Vigacie?
Montalbano nie odpowiedział, miał w dupie ciemnozielony samochód.
– Willa to ta na lewo, prawda? Chyba rozpoznaję ją ze zdjęcia.
– Tak, to ta.
Doktor Licalzi wykonał elegancki manewr, zatrzymał się przed alejką, wysiadł, zaczął przypatrywać się budowli ze zdystansowanym zaciekawieniem jak przejezdny turysta.
– Ładna. Po co tu przyjechaliśmy?
– Nie mam pojęcia – mruknął spode łba Montalbano. Doktor Licalzi miał talent do wyprowadzania go z równowagi.
Postanowił mu przywalić.
– Wie pan, niektórzy mówią, że pańską żonę zgwałcił i zamordował Maurizio Di Blasi, syn pańskiego kuzyna inżyniera.
– Naprawdę? Nie znam go. Kiedy przyjechałem dwa i pół roku temu, był na studiach w Palermo. Powiedzieli mi, że jest przygłupi.
I tak odprawił Montalbana z kwitkiem.
– Wejdziemy?
– Chwilę, nie chciałbym zapomnieć.
Otworzył bagażnik, wyjął elegancką walizkę, a z niej dużą torbę.
– To zdjęcia Micheli.
Montalbano włożył je do kieszeni. Równocześnie doktor wyjął z kieszeni pęk kluczy.
– Do tego domu? – spytał Montalbano.
– Tak. Michela miała w Bolonii zapasowy komplet.
Teraz go kopnę w dupę – pomyślał komisarz.
– Nie wyjaśnił pan, dlaczego wasze małżeństwo było korzystne zarówno dla pana, jak i dla pańskiej żony.
– Cóż, dla Micheli było korzystne, ponieważ wychodziła za mąż za bogatego, choć o trzydzieści lat starszego od siebie człowieka. Dla mnie było korzystne, ponieważ dementowało plotki, które mogły mi zaszkodzić w chwili, kiedy przygotowywałem się do ważnego awansu. Ludzie zaczynali mówić, że stałem się homoseksualistą, bo od dziesięciu lat nie widziano mnie z kobietą.
– I to była prawda, że nie spotykał się pan z kobietami?
– A po co, komisarzu? W wieku pięćdziesięciu lat stałem się impotentem. Bezpowrotnie.
8
– Ładny – stwierdził doktor Licalzi, kiedy rozejrzał się po salonie.
To jedyne, co potrafił powiedzieć?
– Tutaj jest kuchnia – powiedział komisarz i dodał: – Gotowa do użytku.
I nagle wściekł się na siebie samego. Po kiego diabła powiedział „gotowa do użytku”? Jaki to miało sens? Poczuł się jak agent nieruchomości, który pokazuje mieszkanie potencjalnemu klientowi.
– Obok jest łazienka. Niech pan ją sobie obejrzy – burknął.
Doktor nie usłyszał albo udał, że nie słyszy niemiłego tonu komisarza. Otworzył drzwi do łazienki, ostrożnie wsunął głowę i zamknął z powrotem.
– Ładna.
Montalbano poczuł, że trzęsą mu się ręce. Wyraźnie, choć tylko w wyobraźni, zobaczył gazetę, a w niej tytuł: KOMISARZ POLICJI W NAGŁYM PRZYPŁYWIE SZAŁU MORDUJE MĘŻA OFIARY.
– Na piętrze jest pokój gościnny, główna łazienka i sypialnia. Niech pan tam wejdzie.
Doktor wypełnił polecenie, Montalbano został w salonie, zapalił papierosa, wyciągnął z kieszeni torbę ze zdjęciami Micheli. Piękna. Twarz, którą widział przedtem w grymasie bólu i przerażenia, była teraz uśmiechnięta i przyjazna.
Dopalił papierosa i zdał sobie sprawę, że doktor nie zszedł jeszcze z piętra.
– Panie doktorze!
Nic. Cisza. Wbiegł na górę. Doktor stał w kącie sypialni, zakrywał sobie twarz rękoma, jego plecami wstrząsał szloch.
Komisarz nie mógł wyjść ze zdziwienia: wszystkiego mógł się spodziewać, tylko nie takiej reakcji. Podszedł do niego, położył mu rękę na ramieniu.
– Głowa do góry.
Doktor niemal dziecinnym gestem potrząsnął ramionami, wciąż płacząc, z twarzą wtuloną w dłonie.
– Biedna Michela! Biedna Michela!
To nie było na pokaz: jego łzy i przybity głos były prawdziwe.
Montalbano ujął go zdecydowanie za ramię.
– Schodzimy.
Doktor posłusznie poszedł za nim, nie patrząc na łóżko, na porwane i zakrwawione prześcieradło. Był lekarzem, więc rozumiał, czego musiała doświadczyć Michela w ostatnich chwilach życia. Lecz jeśli Licalzi był lekarzem, to Montalbano był gliną i na widok jego łez natychmiast zrozumiał, że doktor nie mógł już znieść tej chłodnej maski, którą sobie nałożył. Zbroja obojętności, którą zwykł nosić być może po to, żeby zrekompensować nieszczęście impotencji, rozpadła się na kawałki.
– Proszę wybaczyć – powiedział Licalzi, siadając na fotelu. – Nie przypuszczałem… To potworne umrzeć w ten sposób. Morderca przycisnął jej twarz do materaca, prawda?
– Tak.
– Kochałem Michelę, i to bardzo. Wie pan co? Była dla mnie jak córka.
Łzy znów pociekły mu z oczu, otarł je chusteczką.
– Dlaczego chciała wybudować sobie dom właśnie tutaj?
– Od zawsze żyła mitem Sycylii, jeszcze zanim zobaczyła ją na własne oczy. Kiedy zwiedziła wyspę, była oczarowana. Myślę, że pragnęła stworzyć sobie coś w rodzaju azylu. Czy widzi pan ten kredens? Tam są jej rzeczy, bibelociki, które przywiozła z Bolonii. A to wiele mówi o jej zamiarach, prawda?
– Może zechce pan sprawdzić, czy czegoś nie brakuje.
Doktor wstał i podszedł do kredensu.
– Czy mogę otworzyć?
– Oczywiście.
Długo patrzył, następnie wyciągnął rękę, wziął stary futerał do skrzypiec, otworzył, pokazał komisarzowi instrument, który był w środku, zamknął i odłożył na miejsce w kredensie.
– Na oko wydaje się, że nie brakuje niczego.
– Czy pańska żona grała na skrzypcach?
– Nie. Ani na skrzypcach, ani na niczym innym. Skrzypce odziedziczyła po dziadku ze strony matki, lutniku z Cremony. A teraz, komisarzu, bardzo proszę, żeby powiedział mi pan wszystko, co pan wie.
I Montalbano opowiedział mu wszystko, od wypadku w czwartek rano do rewelacji doktora Pasquano.
Kiedy skończył, Emanuele Licalzi przez dłuższą chwilę milczał, następnie wypowiedział tylko dwa słowa:
– Genetyczny fingerprinting.
– Nie znam angielskiego.
– Przepraszam, myślałem o zniknięciu ubrań i butów.
– Może to tylko zmyłka?
– Może. Ale może być i tak, że morderca był zmuszony je zabrać.
– Ponieważ je poplamił? – spytał Montalbano, mając na myśli hipotezę pani Clementiny.
– Lekarz sądowy powiedział, że nie ma śladu nasienia, prawda?
– Tak.
– I to potwierdza moją hipotezę: morderca nie chciał pozostawić najmniejszego śladu biologicznego, dzięki któremu można by przeprowadzić, powiedzmy, fingerprinting genetyczny, badanie DNA. Odciski palców można zetrzeć, ale nie spermę czy włosy. Morderca próbował zdezynfekować teren.