Выбрать главу

(„Punktualność jest cnotą królów” – powtarzał przy byle okazji; szlacheckie pochodzenie wyraźnie uderzyło mu do głowy i kiedy przeglądał się w lustrze, pewnie widział na swojej głowie koronę).

Za stołem, przykrytym zielonym suknem, siedziało ich trzech: kwestor w środku, po prawej Panzacchi, po lewej wicekwestor Mlekko. Za nimi stało sześciu funkcjonariuszy, którzy brali udział w akcji. Podczas gdy twarze funkcjonariuszy były poważne i spięte, twarze trzech przełożonych wyrażały umiarkowane zadowolenie. Umiarkowane, ponieważ morderca zmarł, a zatem jednak wymknął im się z rąk.

Kwestor zabrał głos pierwszy, wychwalając Ernesta Panzacchiego („człowieka skazanego na błyskotliwą karierę”) i przemycając krótkie słowa uznania pod własnym adresem za to, iż postanowił powierzyć zadanie szefowi oddziałów specjalnych, który „potrafił rozwiązać sprawę w dwadzieścia cztery godziny, podczas gdy zwolennicy przestarzałych metod strwoniliby na nią Bóg wie ile czasu”.

Montalbano, który siedział przed telewizorem, przełknął to gładko, nawet niczego złego sobie nie pomyślał.

Następnie głos zabrał Ernesto Panzacchi, który powtórzył dokładnie to samo, co komisarz usłyszał już z Televigaty. Nie wdawał się w szczegóły, wyraźnie dążył do szybkiego zakończenia konferencji.

– Czy mają państwo jakieś pytania? – spytał Mlekko.

Ktoś podniósł rękę.

– Czy to pewne, że chłopiec krzyczał „ukarzcie mnie!”?

– Oczywiście. Krzyknął dwukrotnie, słyszeliśmy to wszyscy wyraźnie.

I popatrzył w kierunku funkcjonariuszy, który potwierdzili równoczesnym skinieniem głowy: wyglądali jak marionetki pociągane za sznurki.

– I to jakim tonem! – dodał Panzacchi. – Był zdesperowany.

– O co oskarżono jego ojca? – zapytał inny dziennikarz.

– O pomoc w ucieczce – odpowiedział kwestor.

– A być może o coś jeszcze – dodał tajemniczym głosem Panzacchi.

– Współudział w morderstwie? – dociekał trzeci.

– Tego nie powiedziałem – uciął sucho Panzacchi.

Wreszcie Nicolo Zito dał znak, że chce mówić.

– Jaką bronią groził wam Maurizio Di Blasi?

Dziennikarze, którzy o niczym nie wiedzieli, oczywiście tego nie zauważyli, ale komisarz dostrzegł wyraźnie, że sześciu funkcjonariuszy zastygło, a z twarzy szefa oddziałów specjalnych nagle zniknął uśmieszek. Jedynie kwestor i szef jego gabinetu nie zareagowali jakoś szczególnie.

– Miał w ręku granat – powiedział Panzacchi.

– A skąd niby go wziął? – naciskał Zito.

– To niewypał, pamiątka po wojnie, ale wciąż czynny i niebezpieczny. Przypuszczamy, że go znalazł, ale musimy to jeszcze sprawdzić.

– Czy możecie nam go pokazać?

– Zajmuje się nim sądówka.

I tak zakończyła się konferencja prasowa.

O wpół do siódmej zadzwonił do Livii. Telefon długo brzęczał na próżno. Zaczął się niepokoić. Może źle się poczuła? Miał numer Giovanny, przyjaciółki Livii i koleżanki z pracy, więc zadzwonił do niej. Powiedziała mu, że Livia przyszła normalnie do pracy, ale kiepsko wyglądała i była podenerwowana. Oznajmiła, że wyłączy telefon, bo nie chce z nikim rozmawiać.

– Jak teraz jest między wami? – spytała na koniec Giovanna.

– Nie najlepiej – odparł oględnie Montalbano.

Do czegokolwiek się brał, czy to do książki, czy do gapienia się w morze, czy do palenia, prędzej czy później wracało do niego to pytanie, precyzyjnie sformułowane i nieustępliwe: co takiego dziwnego usłyszał albo zobaczył w willi?

– Salvo? Mówi Anna. Byłam u pani Di Blasi. Dziękuję, że mnie do niej posłałeś. Rodzina i przyjaciele nawet się nie odezwali. Pewnie – jak najdalej od domu, gdzie ojciec został aresztowany, a syn okazał się mordercą. Fiuty!

– Jak ona się czuje?

– A jak ma się czuć? Miała zapaść, musiałam wezwać lekarza. Teraz jest już lepiej, również dlatego, że adwokat, którego zatrudnił mąż, zadzwonił do niej i powiedział, że inżyniera niedługo wypuszczą.

– Nie doszukali się współudziału?

– Nie umiem powiedzieć. Chyba postawią mu oskarżenie, ale będzie odpowiadał z wolnej stopy. Wpadniesz do mnie?

– Nie wiem, zobaczę.

– Musisz się ruszyć, Salvo. Maurizio był niewinny, jestem tego pewna. Po postu został zamordowany.

– Nie pleć, Anno.

– Halo? Pan komisarz? Czy to pan osobiście we własnej osobie? Mówi Catarella. Dzwonił mąż ofiary, mówiąc, iżby pan osobiście do niego zadzwonił do Ciolli wieczorem naokoło dziesiątej.

– Dziękuję. Jak ci poszedł pierwszy dzień kursu?

– Dobrze, komisarzu, dobrze. Wszystko zrozumiałem. Instruktor mnie pochwalił. Powiedział, że rzadko się zdarza spotkać taki egzemplarz jak ja.

Przypływ geniuszu objawił się tuż przed ósmą i wykorzystał go, nie tracąc ani minuty. Wsiadł do samochodu i ruszył w kierunku Montelusy.

– Nicolo jest na wizji – powiedziała sekretarka – ale zaraz skończy.

Po kilku minutach Zito rzeczywiście się zjawił.

– Zrobiłem, co chciałeś. Widziałeś konferencję prasową?

– Tak, Nicolo, i wydaje mi się, że trafiliśmy w sedno.

– Czy możesz mi powiedzieć, dlaczego ten granat jest taki ważny?

– A granat to dla ciebie błahostka?

– Daj spokój. Powiedz lepiej, o co naprawdę chodzi.

– Jeszcze nie mogę. A raczej: niedługo może sam się dowiesz, ale to twoja sprawa i ja ci tego nie mówiłem.

– No, dawaj. Co mam zrobić albo powiedzieć w wiadomościach? Po to tu przyjechałeś, prawda? Przecież już od dawna jesteś moim ukrytym reżyserem.

– Jeśli to zrobisz, możesz liczyć na prezent.

Wyciągnął z kieszeni zdjęcie Micheli, które dał mu doktor Licalzi.

– Jesteś jedynym dziennikarzem, który wie, jak ona wyglądała za życia. W kwesturze w Montelusie nie mają takich zdjęć; dowód, prawo jazdy i paszport, o ile je miała przy sobie, były w worku, który zabrał morderca. Jeśli chcesz, możesz pokazać to zdjęcie swoim widzom.

Nicolo Zito wykrzywił usta.

– A więc prezent, którego ty chcesz ode mnie, musi być bardzo drogi. Wal.

Montalbano wstał, podszedł do drzwi kanciapy i zamknął je na klucz.

– Nie – powiedział Nicolo.

– Co nie?

– Z góry odpowiadam „nie” na wszystko, o co chcesz mnie poprosić. Jeśli zamknąłeś drzwi od środka, to ja się już w to nie mieszam.

– Jeżeli mi pomożesz, dam ci wszystko, czego potrzeba, żeby zrobić rozpierduchę o ogólnonarodowym zasięgu.

Zito nie odpowiedział, czuł się zapędzony do narożnika. Był jak ta piosenkarka, co śpiewa: „I chciałabym, i boję się”.

– Co mam zrobić? – spytał wreszcie półgłosem.

– Musisz powiedzieć, że dzwonili do ciebie dwaj świadkowie.

– Istnieją naprawdę?

– Tak, ale tylko jeden.

– To powiedz mi tylko to, co zdradził ten, który istnieje.

– Albo obaj, albo żaden.

– Czy ty zdajesz sobie sprawę, że jeśli odkryją, że wymyśliłem sobie świadka, to mogą mi odebrać prawo wykonywania zawodu?

– Oczywiście. I jeśli do tego dojdzie, to upoważniam cię, abyś powiedział, że wiesz to wszystko ode mnie. W ten sposób poślą do diabła i mnie i będziemy razem uprawiać fasolę.

– To zróbmy tak. Najpierw mi powiesz o tym nieistniejącym. Jeśli sprawa okaże się do załatwienia, to powiesz mi również o tym prawdziwym.

– Zgoda. Dziś po obiedzie, po konferencji prasowej, zadzwonił do ciebie człowiek, który polował w pobliżu miejsca, gdzie zginął Maurizio Di Blasi. Twierdził, że Panzacchi nie mówił prawdy. I odłożył słuchawkę, nie podając imienia ani nazwiska. Był wyraźnie przestraszony. Powiesz o tym mimochodem, utrzymując szlachetnie, że nie chcesz przykładać do tego wagi, bo to anonimowy telefon, a etyka zawodowa nie pozwala ci dawać wiary insynuacjom.