Выбрать главу

– I po co to zastrzeżenie, skoro i tak powiem, co powiem?

– Przepraszam cię, Nicolo, ale czy nie taka jest właśnie technika waszego działania? Rzucić kamień i chować za siebie rękę?

– Jeśli o to chodzi, to później coś powiem ci na ten temat. Ale mów najpierw, co powiedział prawdziwy świadek.

– Nazywa się Gillo Jacono, ale ty podasz tylko jego inicjały, GJ. To wystarczy. Otóż ten pan tuż po północy ze środy na czwartek zobaczył, jak pod willę podjeżdża twingo, jak wysiada z niego Michela z jakimś nieznajomym i jak oboje idą sobie spokojnie w kierunku domu. Mężczyzna miał walizkę. Walizkę, nie neseser. I tu się rodzi pytanie: dlaczego Maurizio Di Blasi, gdy szedł zgwałcić panią Licalzi, wziął walizkę? Może miał w niej prześcieradło na zmianę, na wypadek gdyby poplamił jej pościel? I jeszcze: czy ci z oddziałów specjalnych znaleźli tę walizkę? Jeśli tak, to gdzie, bo w willi jej na pewno nie było.

– To wszystko?

– Wszystko.

Od Nicolo bił chłód; widocznie nie strawił uwagi Montalbana o dziennikarskich obyczajach.

– A propos mojej etyki zawodowej. Dziś po południu, po konferencji, zadzwonił do mnie jakiś myśliwy, aby powiedzieć, że sprawy nie wyglądały wcale tak, jak mówił Panzacchi. Ale nie chciał zdradzić nazwiska, więc nie podałem tej wiadomości w serwisie.

– Robisz mnie w chuja.

– Zaraz puszczę ci nagranie tej rozmowy – powiedział dziennikarz, wstając.

– Przepraszam, Nicolo. Nie trzeba.

11

Wiercił się w łóżku przez całą noc, ale nie mógł zasnąć. Miał przed oczami obraz zaszczutego Maurizia, który rzuca butem w kierunku swoich prześladowców – komiczny i desperacki zarazem gest biednego uciekiniera. „Ukarzcie mnie!” – zawołał, a wszyscy odczytali ten okrzyk w najbardziej oczywisty i wygodny dla siebie sposób: „Ukarzcie mnie, ponieważ zgwałciłem i zamordowałem, ukarzcie mnie za mój grzech”. A jeśli chciał przez to powiedzieć coś zupełnie innego? Co on mógł mieć na myśli? Ukarzcie mnie, bo jestem inny, ukarzcie, bo za bardzo kochałem, ukarzcie za to, że w ogóle się urodziłem… Można by tak w nieskończoność, lecz komisarz zatrzymał się na kilku pierwszych możliwościach. Nie lubił zapuszczać się w rejony tandetnej filozofii i literatury, a poza tym wiedział, iż najlepszym sposobem na uwolnienie się od tego obsesyjnie powracającego obrazu i krzyku nie było stawianie sobie ogólnikowych pytań, lecz konfrontacja z faktami. A do niej doprowadzić mogła tylko jedna droga. I dopiero w chwili, kiedy to pomyślał, udało mu się na dwie godziny zmrużyć oczy.

– Wszyscy – powiedział do Mimi Augella, wchodząc do komisariatu.

Po pięciu minutach podwładni stanęli przed nim w jego gabinecie.

– Spocznij – powiedział Montalbano. – To nie będzie oficjalne zebranie, tylko spotkanie przyjaciół.

Mimi usiadł, dwóch czy trzech zrobiło to samo, a reszta nie ruszyła się z miejsca. Grasso, zastępca Catarelli, opierał się o futrynę drzwi, strzygąc uchem, czy nie dzwoni telefon.

– Wczoraj komisarz Augello powiedział mi coś, co mnie zabolało. Zaraz po tym, jak podano do wiadomości, że Di Blasi został zastrzelony. Powiedział mniej więcej tak: gdybyś to ty prowadził śledztwo, ten chłopak by żył. Mogłem odrzec, że dochodzenie zostało mi odebrane przez kwesturę, więc nie ponoszę żadnej odpowiedzialności. I z formalnego punktu widzenia to prawda. Ale komisarz Augello miał rację. Kiedy kwestor wezwał mnie, żeby mi odebrać sprawę zabójstwa pani Licalzi, uniosłem się honorem. Nie sprzeciwiłem się, nie protestowałem. Dałem mu do zrozumienia, że mam go w dupie. I w ten sposób przegrałem życie człowieka. Bo nie ma najmniejszych wątpliwości, że żaden z was nie strzeliłby do biednego, nierozgarniętego chłopca.

Nigdy nie słyszeli, żeby tak mówił. Słuchali go oszołomieni, bali się głośno oddychać.

– Myślałem o tym przez całą noc i podjąłem decyzję. Pociągnę to dochodzenie.

Kto zaklaskał pierwszy? Montalbano zdołał przekuć wzruszenie w ironię.

– Już wam mówiłem, jakie z was kutasy, więc nie każcie sobie tego powtarzać. Sprawa – mówił dalej – została już odłożona ad acta. Więc jeśli wszyscy się zgadzacie, musimy działać jak załoga okrętu podwodnego, wystawiając nad powierzchnię tylko peryskop. Muszę was uprzedzić: jeśli dowiedzą się o tym w Montelusie, każdy z nas może mieć poważne kłopoty.

– Komisarz Montalbano? Mówi Emanuele Licalzi.

Montalbano przypomniał sobie, że doktor już dzwonił, Catarella mu mówił, ale on zapomniał o tym na śmierć.

– Przepraszam, ale wczoraj wieczorem miałem…

– Ależ nie szkodzi, komisarzu, nie ma o czym mówić. A poza tym od wczorajszego wieczoru sytuacja się zmieniła.

– Co pan ma na myśli?

– To, że jeszcze wczoraj po południu zapewniano mnie, iż w środę rano będę mógł wracać z biedną Michelą do Bolonii. Dziś rano zadzwoniono do mnie bardzo wcześnie z kwestury i poinformowano, że potrzebują jeszcze trochę czasu, że pogrzeb będzie mógł się odbyć dopiero w piątek. A więc postanowiłem wyjechać i wrócić w czwartek wieczorem.

– Już pan na pewno wie, że sprawa…

– Tak, oczywiście, ale nie chodzi mi o sprawę. Pamięta pan, że podczas naszej rozmowy wspominaliśmy o samochodzie, o twingo? Czy mogę już zlecić komuś sprzedaż auta?

– Zróbmy tak, doktorze: samochód odwieziemy do warsztatu, z którym współpracujemy na stałe. To my wyrządziliśmy szkodę, więc musimy też pokryć straty. Jeśli pan sobie życzy, mogę zlecić właścicielowi warsztatu, żeby znalazł jakiegoś kupca.

– Jest pan niezwykle uprzejmy, komisarzu.

– Proszę zaspokoić moją ciekawość: co pan zrobi z willą?

– Ją też wystawię na sprzedaż.

– Mówi Nicolo. No więc mam, czego chciałem.

– Możesz mówić jaśniej?

– Sędzia Tommaseo wezwał mnie dzisiaj na czwartą.

– A czego od ciebie chce?

– No wiesz! Twoja bezczelność nie zna granic! Wpuszczasz w maliny i nie wiesz, jakie mogą być konsekwencje? Oskarży mnie, że zataiłem przed policją ważne informacje. A jak odkryje również, że nie wiem, jak się nazywa jeden ze świadków, to będzie wpierdol. Zobaczysz, że jeszcze mnie pośle do więzienia.

– Odezwij się potem.

– Pewnie! Chyba po to, żebyś mi raz w tygodniu przynosił do pierdla pomarańcze i papierosy.

– Słuchaj, Galluzzo, chcę się widzieć z twoim szwagrem, dziennikarzem Televigaty.

– Już go zawiadamiam, komisarzu.

Kiedy doszedł do drzwi, ciekawość wzięła górę.

– Ale… czy chodzi o coś, co mógłbym może wiedzieć?

– Galluzzo, nie tylko mógłbyś, lecz musisz! Chcę, żeby twój szwagier współpracował z nami przy sprawie pani Licalzi. Skoro nie możemy działać jawnie, musimy posłużyć się telewizjami prywatnymi, udając, że dziennikarze zbierają informacje na własną rękę. Proste?

– Jak drut.

– Czy myślisz, że twój szwagier będzie miał ochotę nam pomóc?

Galluzzo wybuchnął śmiechem.

– Komisarzu, jeśli pan go poprosi, by powiedział przed kamerami, że księżyc jest z koziego sera, to powie. Przecież on dosłownie umiera z zazdrości.

– O kogo?

– O Nicolo Zito, komisarzu. Mówi, że pan go faworyzuje.

– To prawda. Wczoraj wieczorem Zito wyświadczył mi przysługę i wpadł w kłopoty.

– I teraz chce pan wpędzić w kłopoty mojego szwagra?