Выбрать главу

– Decyzja należy do niego.

– Nie ma sprawy. Proszę tylko powiedzieć, o co chodzi.

– A więc sam mu powiedz, co ma zrobić. Proszę, weź to. To zdjęcie Micheli Licalzi.

– Kurde, jaka ładna!

– W redakcji twój szwagier ma pewnie zdjęcie Maurizia Di Blasi. Widziałem je, kiedy podawali wiadomość o zabójstwie. W serwisie o pierwszej, a także w serwisie wieczornym, twój szwagier musi pokazać te dwa zdjęcia, jedno obok drugiego, w tym samym ujęciu. Musi powiedzieć, że jest pięciogodzinna dziura między wpół do ósmej wieczorem w środę, kiedy pani Michela pożegnała się ze swoją przyjaciółką, a północą, kiedy widziano, jak w towarzystwie jakiegoś mężczyzny idzie w kierunku willi. Twój szwagier chciałby zatem wiedzieć, czy ktoś może dostarczyć informacji o tym, co działo się z panią Licalzi pomiędzy jedną godziną a drugą. A lepiej: czy ktoś o tej porze widział ją w towarzystwie Maurizia. Jeśli zaś tak, to gdzie. Jasne?

– Jak słońce.

– Od tej pory biwakujesz w Televigacie.

– Co to znaczy?

– To znaczy, że tam siedzisz, jak gdybyś był redaktorem. Kiedy tylko ktoś zareaguje na ten materiał, każesz przełączyć telefon do siebie i porozmawiasz. A potem mi wszystko przekażesz.

– Salvo? Mówi Nicolo Zito. Muszę ci znowu przeszkodzić.

– Coś nowego? Przysłali cię karabinierzy?

Ale Nicolo nie miał ochoty do żartów.

– Czy możesz natychmiast przyjechać tu, do redakcji?

Montalbano bardzo się zdziwił, widząc w studiu Nicolo mecenasa Orazia Guttadauro, osławionego specjalistę od prawa karnego, obrońcę wszystkich mafiosów z prowincji Montelusa i wielu spoza jej granic.

– Komisarz Montalbano, cóż to za miły widok! – zawołał adwokat.

Nicolo wydawał się lekko zmieszany. Komisarz spojrzał pytająco na dziennikarza: co tu robi Guttadauro?

Zito odpowiedział mu na głos.

– To właśnie pan mecenas dzwonił do mnie wczoraj, to on był na polowaniu.

– Aha – powiedział komisarz.

Im mniej się mówiło w obecności Guttadaura, tym lepiej. To nie był człowiek, któremu należało ufać.

– Słowa, które wielce szanowny obecny tu pan redaktor wypowiedział w telewizji – zaczął adwokat tonem, którego zazwyczaj używał podczas rozpraw – sprawiły, że poczułem się dosłownie jak gnida!

– Jezu, a co ja takiego powiedziałem? – spytał zatroskany Nicolo.

– Użył pan dokładnie następujących określeń: „nieznany myśliwy” i „anonimowy rozmówca”.

– Tak, ale co w tym jest obraźliwego? Mówi się również o nieznanym żołnierzu…

– …i o anonimowym darczyńcy – dorzucił Montalbano, który zaczynał się dobrze bawić.

– No, jakże to?! – drążył adwokat, jak gdyby nie słyszał tego, co mówią. – Orazio Guttadauro oskarżony o tchórzostwo?! Nie zdzierżyłem, i oto jestem.

– Ale dlaczego przyszedł pan do nas? Pańskim obowiązkiem było pojechać do Montelusy, do komisarza Panzacchiego, i powiedzieć mu…

– Chyba wam się, chłopcy, całkiem zebrało na żarty. Przecież Panzacchi stał o dwadzieścia metrów ode mnie, a opowiedział całkiem inną bajkę! Jeśli będą mieli dać wiarę jemu lub mnie, to przecież jasne, że posłuchają jego! Czy pan wie, ilu moich klientów, osób o nieposzlakowanej opinii, zostało obciążonych i skazanych w wyniku kłamliwych zeznań policjantów lub karabinierów? Setki!

– Przepraszam, panie mecenasie, ale czym różni się pańska wersja od wersji komisarza Panzacchiego? – spytał Zito, którego dosłownie zżerała ciekawość.

– Jednym szczególikiem, wielmożny panie.

– Jakim?

– Tym, że mały Di Blasi nie miał broni.

– No nie! Nie wierzę. Czy utrzymuje pan, że funkcjonariusze z oddziałów specjalnych strzelali z zimną krwią, tylko dla przyjemności zabijania?

– Powiedziałem jedynie, że Di Blasi był bez broni. Tamci myśleli, że jest uzbrojony, bo trzymał coś w ręku. To było tragiczne nieporozumienie.

– A co trzymał w ręku?

Głos Nicolo Zito stał się ostry.

– Swój but, przyjacielu.

Dziennikarz osunął się na krzesło, adwokat mówił dalej.

– Uznałem za swój obowiązek powiadomić o tym fakcie opinię publiczną. Myślę, że moje obywatelskie sumienie…

I w tej chwili Montalbano zrozumiał grę Guttadaura. Nie było to zabójstwo mafijne, więc występując jako świadek, nie mógł zaszkodzić żadnemu ze swoich klientów. Zapewniał sobie opinię przykładnego obywatela, a przy okazji wrabiał policję.

– Widziałem go również poprzedniego dnia – powiedział adwokat.

– Kogo? – spytali równocześnie Zito i Montalbano, każdy zagubiony w swoich myślach.

– Małego Di Blasi, a kogo? To doskonały teren do polowań. Zobaczyłem go z daleka, nie miałem lornetki. Kulał. Potem wszedł do groty, usiadł przy samym wlocie, na słońcu, i zaczął jeść.

– Chwileczkę – wtrącił Zito. – Jak rozumiem, utrzymuje pan, że chłopak ukrywał się w grocie, a nie w swoim domu? Przecież miał do niego zaledwie kilka kroków!

– Cóż mam powiedzieć, mój drogi Zito? Chyba tylko to, że jeszcze poprzedniego dnia, przechodząc przed domem Di Blasich, widziałem, że furtka jest zamknięta na kłódkę wielką jak kufer. Jestem pewny, że on nawet na chwilę nie wszedł do tego domu. Może nie chciał skompromitować rodziny, kto wie?

Montalbano był pewny dwóch rzeczy. Po pierwsze, adwokat gotowy był zaprzeczyć wersji szefa oddziałów specjalnych również co do miejsca, w którym ukrył się chłopak, przez co zatrzymanie jego ojca, inżyniera, zostałoby zakwestionowane z bolesnymi dla Panzacchiego skutkami. Po drugie… w tej kwestii komisarz wolał najpierw uzyskać potwierdzenie.

– Czy może pan zaspokoić moją ciekawość, mecenasie?

– Na pańskie rozkazy, komisarzu.

– Skoro pan bez przerwy poluje, to kiedy pan bierze udział w rozprawach?

Guttadauro uśmiechnął się do niego, Montalbano uczynił to samo. Zrozumieli się w lot. Najprawdopodobniej adwokat nigdy w życiu nie był na polowaniu. Ci, którzy to wszystko widzieli i którzy go tutaj przysłali, musieli być przyjaciółmi tych, których Guttadauro nazywał swoimi klientami, a ich cel mógł być tylko jeden: doprowadzić do skandalu w kwesturze w Montelusie. Trzeba było grać ostrożnie, komisarz nie lubił mieć w nich sprzymierzeńców.

– Czy to pan mecenas kazał ci mnie wezwać? – spytał dziennikarza.

– Tak.

A więc o wszystkim wiedzieli. Także o tym, że wyrządzono mu krzywdę. Spodziewali się, że pragnie zemsty, więc postanowili się nim posłużyć.

– Pan wie już zapewne, mecenasie, że ja nie prowadzę tej sprawy, która zresztą i tak została zamknięta.

– Tak, ale…

– Nie ma żadnego ale, panie mecenasie. Jeżeli naprawdę chce pan wypełnić obywatelski obowiązek, proszę iść do sędziego Tommaseo i opowiedzieć swoją wersję wydarzeń właśnie jemu. Do widzenia.

Odwrócił się plecami i wyszedł. Nicolo wybiegł za nim, schwycił go za ramię.

– Ty już o tym wiedziałeś! Wiedziałeś już o tym bucie! I dlatego chciałeś, żebym zapytał Panzacchiego o broń!

– Tak, Nicolo, wiedziałem. Ale radzę ci nie wspominać o tym w swoim serwisie. Nie ma dowodów, że sprawy mają się tak, jak mówi Guttadauro, choć chyba to jednak prawda. Bądź ostrożny.

– Przecież sam mi mówisz, że to prawda!

– Postaraj się zrozumieć, Nicolo. Mogę się założyć, że adwokat nawet nie wie, gdzie jest ta grota, w której ukrył się Maurizio. To marionetka, którą za sznurki pociąga mafia. Jego przyjaciele dowiedzieli się czegoś i uzgodnili między sobą, że będzie im na rękę to wykorzystać. Zarzucają do morza sieć i mają nadzieję, że za jednym zamachem wyłowią Panzacchiego, kwestora i sędziego Tommaseo. Niezłe trzęsienie ziemi. Ale tym, który powinien wciągnąć sieć na barkę, musi być ktoś silny, czyli ja, zaślepiony, jak sądzą, żądzą zemsty. Już rozumiesz?