– Tak. Jak mam się umawiać z adwokatem?
– Powtórz mu to, co ci powiedziałem. Niech idzie do sędziego. Zobaczysz, że odmówi. A więc wszystko, co usłyszałeś od Guttadaura, powiesz sędziemu ty sam, słowo po słowie. Jeśli nie jest głupi, a głupi nie jest, zrozumie, że jemu też coś grozi.
– Przecież on nie ma nic wspólnego ze śmiercią Maurizia.
– Ale podpisał akt oskarżenia jego ojca, inżyniera. A tamci są gotowi zaświadczyć, że Maurizio nigdy nie ukrył się w swoim domu w Raffadali. Jeśli Tommaseo chce ratować skórę, musi rozbroić Guttadaura i jego przyjaciół.
– Niby jak?
– A bo ja wiem?
Skoro już był w Montelusie, skierował się w stronę kwestury z nadzieją, że nie natknie się na Panzacchiego. Szybko zbiegł do sutereny, gdzie mieściła się sądówka, i od razu wtargnął do gabinetu szefa.
– Dzień dobry, Arqua.
– Dzień dobry – odpowiedział tamten chłodno, jak gdyby był górą lodową. – Czy mogę być w czymś pomocny?
– Przejeżdżałem tędy i przyszło mi coś do głowy.
– Jestem bardzo zajęty.
– Nie wątpię, ale zajmę panu dosłownie minutę. Chciałbym się czegoś dowiedzieć o bombie, którą Di Blasi próbował rzucić w funkcjonariuszy.
Doktor Arqua zachował kamienną twarz.
– Nie mam obowiązku pana informować.
Czy to możliwe, że umiał tak nad sobą panować?
– Ależ, panie kolego, niech pan będzie tak miły. Wystarczą mi trzy informacje: kolor, rozmiar i marka.
Arqua wydawał się szczerze zdziwiony. W jego oczach zarysowało się wyraźne pytanie, czy Montalbano przypadkiem nie zwariował.
– O czym pan mówi?
– Pomogę panu. Czarna? Brązowa? Czterdziesty trzeci? Czterdziesty czwarty? Mocassino? Superga? Varese?
– Spokojnie – powiedział Arqua bez potrzeby, wierny regule, że z wariatami trzeba postępować ostrożnie. – Proszę za mną.
Montalbano posłuchał. Weszli do pomieszczenia, gdzie stał duży, biały półokrągły stół. Krzątali się przy nim trzej ludzie w białych kaftanach.
– Caruana – powiedział Arqua do jednego z nich – pokaż komisarzowi Montalbano granat.
Kiedy ten otwierał stalową szafę, Arqua mówił dalej.
– Jest rozbrojony, ale kiedy nam go tutaj przywieźli, był niebezpieczny.
Wziął plastikowy worek, który podał mu Caruana, i pokazał komisarzowi.
– Stary OTO, na wyposażeniu naszego wojska w tysiąc dziewięćset czterdziestym trzecim roku.
Montalbano nie mógł wydobyć z siebie głosu. Patrzył na zdemontowany granat, jakby to była waza z okresu Ming, którą właśnie wypuścił z rąk.
– Czy pobraliście odciski palców?
– Wielu nie dało się odtworzyć, ale dwa, należące do Maurizia Di Blasi, były wyraźne, kciuk i wskazujący prawej dłoni.
Arqua położył torbę na stole, oparł dłoń na ramieniu komisarza i wypchnął go na korytarz.
– Proszę wybaczyć, to wszystko moja wina. Nie wiedziałem, że kwestor odbierze panu śledztwo.
To, co uznał za chwilowe zaćmienie zdolności umysłowych Montalbana, przypisał szokowi po zawodowej porażce. W sumie z tego doktora Arqua był jednak całkiem dobry chłopak.
Szef sądówki bez wątpienia mówił szczerze – myślał Montalbano, jadąc w kierunku Vigaty. Nie mógł być tak znakomitym aktorem. Ale jak można rzucić granatem, przytrzymując go tylko kciukiem i palcem wskazującym? Jeśli nim rzucisz w ten sposób, co najwyżej możesz rozwalić sobie jaja. Arqua powinien był znaleźć ślady również znacznej części nasady dłoni. Lecz jeśli sprawy miały się tak, jak myślał, to w jaki sposób faceci z oddziałów specjalnych przycisnęli do granatu dwa palce Maurizia? Kiedy tylko zadał sobie w myślach to pytanie, zjechał na przeciwległy pas i ruszył z powrotem do Montelusy.
12
– Czego pan chce? – spytał Pasquano, widząc Montalbana w drzwiach swojego gabinetu.
– Muszę odwołać się do naszej przyjaźni – uprzedził komisarz.
– Przyjaźni? To my jesteśmy przyjaciółmi? Jadamy razem kolacje? Zwierzamy się sobie?
Taki już był ten Pasquano i na komisarzu jego słowa nie wywarły najmniejszego wrażenia. Musiał tylko znaleźć właściwą formułę.
– Cóż, jeśli to nie jest przyjaźń, to na pewno szacunek.
– Co to, to tak – przyznał Pasquano.
Trafił. Teraz już pójdzie z górki.
– Jakie jeszcze badania musi pan wykonać w sprawie Micheli, doktorze? Czy są jakieś nowe dane?
– Jakie nowe dane? Już dawno poinformowałem sędziego i kwestora, że mogę przekazać zwłoki jej mężowi.
– Tak? Bo widzi pan, właśnie jej mąż powiedział mi, że otrzymał telefon z kwestury. Uprzedzono go, że pogrzeb może się odbyć dopiero w piątek rano.
– Chuj z nimi.
– Proszę wybaczyć, doktorze, jeśli nadużywam pańskiej cierpliwości. Czy z ciałem Maurizia Di Blasi wszystko w porządku?
– W jakim sensie?
– No, jak umarł?
– Co za głupie pytanie! Seria z karabinu maszynowego prawie przecięła go na pół. Niewiele brakowało, a jego popiersie można by postawić na kolumnie.
– A prawa stopa?
Doktor Pasquano przymrużył swoje małe oczka.
– Dlaczego pyta mnie pan o prawą stopę?
– Ponieważ lewa nie wydaje mi się interesująca.
– No właśnie. Doznał jakiegoś urazu. Skręcił ją czy coś w tym rodzaju i nie mógł już założyć buta. Ale to musiało się zdarzyć na kilka dni przed jego śmiercią. Twarz miał obrzękniętą od uderzenia.
Montalbano podskoczył.
– Został uderzony?
– Nie wiem. Albo dostał potężnie po twarzy, albo się o coś uderzył. Ale ludzie z oddziałów specjalnych nie mają z tym nic wspólnego, bo do tej kontuzji też doszło wcześniej.
– W tym samym czasie, kiedy skręcił nogę?
– Mniej więcej.
Montalbano wstał i podał doktorowi rękę.
– Dziękuję i już nie przeszkadzam. Jeszcze tylko ostatnie pytanie. Czy zawiadomiono pana od razu?
– O czym?
– O tym, że zastrzelili Di Blasiego.
Doktor Pasquano zacisnął mocno powieki. Można by pomyśleć, że momentalnie zasnął. Nie odpowiedział od razu.
– Czy to wszystko śni się panu po nocach? Ma pan objawienia? Rozmawia pan z duchami? Nie, do chłopca strzelali o szóstej rano, a mnie zawiadomiono około dziesiątej. Powiedzieli, że chcą najpierw przeszukać dom.
– Ostatnie pytanie.
– Jeśli każde pytanie będzie ostatnie, to nie pójdę dziś spać.
– Kiedy już przekazano panu zwłoki Maurizia di Blasi, czy ktoś z oddziałów specjalnych prosił o zgodę na pozostanie z ciałem bez pańskiego towarzystwa?
Doktor Pasquano się zdziwił.
– Nie. A dlaczego mieliby o to prosić?
Wrócił do redakcji Retelibery. Chciał, żeby Nicolo Zito był na bieżąco. Spodziewał się, że mecenas Guttadauro już sobie poszedł.
– Po co wróciłeś?
– Zaraz ci powiem. Jak poszło z adwokatem?
– Zrobiłem, co chciałeś. Poradziłem mu, żeby poszedł z tym do sędziego. Powiedział, że się zastanowi. Jednak potem dodał coś dziwnego, bez związku z całą sprawą. Przynajmniej na pozór, bo z tymi ludźmi nigdy nic nie wiadomo. „Ma pan szczęście, że żyje wśród obrazków! Dzisiaj słowa już się nie liczą, liczą się tylko obrazki”. I tyle. Co to ma znaczyć?
– Nie wiem. Posłuchaj, Nicolo, oni mają granat.
– Jezu! A więc Guttadauro kłamał!
– Nie, powiedział prawdę. Panzacchi to cwaniak i pomyślał o wszystkim. Sądówka bada granat, który przekazał jej Panzacchi – granat, na którym znajdują się odciski palców Maurizia.