– Czego pan chce? – spytał przerażającym, martwym głosem.
Montalbano wyjaśnił mu, o co chodzi. Mówił przez bite pół godziny, obserwując, jak inżynier powoli się prostuje, otwiera oczy, patrzy na niego i słucha z zaciekawieniem. Zrozumiał, że dopiął swego.
– Czy ludzie z oddziałów specjalnych mają klucze do domu?
– Tak – odpowiedział inżynier innym, mocniejszym już głosem. – Ale kazałem dorobić trzeci komplet. Maurizio trzymał go w swojej szafce. Pójdę po nie.
Nie dał rady wstać z fotela, komisarz musiał mu pomóc.
Do komisariatu wpadł jak burza.
– Fazio, Gallo, Giallombardo: za mną.
– Bierzemy samochód?
– Nie, pojedziemy moim. Mimi Augello wrócił?
Nie wrócił. Ruszyli na pełnym gazie. Fazio nie pamiętał, żeby komisarz jechał kiedyś tak szybko. Trochę się martwił, nie miał wielkiego zaufania do sprawności Montalbana w tej roli.
– Może ja poprowadzę? – spytał Gallo, który wyraźnie miał te same obawy co Fazio.
– Odwalcie się, nie ma czasu.
Odcinek z Vigaty do Raffadali pokonał w dwadzieścia minut. Wyjechał z miasteczka, skręcił w wiejską drogę. Inżynier dokładnie mu wytłumaczył, jak dotrzeć do domu. Rozpoznali go wszyscy, przecież w kółko był pokazywany w telewizji.
– Mam klucze. Wejdziemy do środka – powiedział Montalbano – i dokładnie przeszukamy. Mamy jeszcze kilka godzin do zmroku, musimy je wykorzystać. To, czego szukamy, powinniśmy znaleźć przed zmierzchem. Nie możemy włączać światła, ktoś mógłby zobaczyć je z zewnątrz, jasne?
– Jak słońce – odparł Fazio. – Ale czego mamy szukać?
Komisarz powiedział im czego i dodał:
– Mam nadzieję, że się mylę. Naprawdę chciałbym się mylić.
– Ale pozostawimy ślady, nie wzięliśmy rękawiczek – wtrącił zasępiony Giallombardo.
– I chuj z tym.
Niestety, nie mylił się. Po godzinie usłyszał triumfalny okrzyk Galla, który przeszukiwał kuchnię. Nadbiegli wszyscy. Gallo schodził z krzesła, ze skórzanym pokrowcem w dłoni.
– Leżał na tym kredensie.
Komisarz otworzył: w środku był granat, podobny do tego, który widział w sądówce, oraz pistolet, przypominający te, które nosili przy sobie niemieccy oficerowie.
– Gdzie byliście? Co to za pokrowiec? – spytał Mimi, czujny jak pies.
– A ty co masz mi do powiedzenia?
– Lofaro wziął zwolnienie lekarskie na cały miesiąc. Od piętnastu dni zastępuje go niejaki Culicchia.
– Znam go dobrze – powiedział Giallombardo.
– Co to za typ?
– Nie lubi siedzieć za biurkiem i prowadzić rejestrów. Oddałby duszę za to, żeby znów być w akcji. Chce zrobić karierę.
– Duszę już chyba oddał – skomentował Montalbano.
– Czy mogę się dowiedzieć, co jest w tym pokrowcu? – spytał Mimi, coraz bardziej zaciekawiony.
– Cukierki, Mimi. A teraz słuchajcie. O której godzinie Culicchia schodzi ze służby? Pewnie o ósmej?
– Dokładnie – potwierdził Fazio.
– Kiedy Culicchia wyjdzie z kwestury, ty, Fazio, i ty, Giallombardo, przekonacie go, żeby wsiadł do mojego samochodu. Nie mówcie mu, o co chodzi. Kiedy usiądzie między wami, pokażcie mu pokrowiec. On go nigdy nie widział, więc spyta was, co to za przedstawienie.
– Czy mogę się w końcu dowiedzieć, co jest w środku? – spytał ponownie Augello, ale nikt mu nie odpowiedział.
– Dlaczego pan mówi, że on jeszcze nie widział tego pokrowca?
Pytanie zadał Gallo. Komisarz spojrzał na niego spode łba.
– Czy możecie choć raz ruszyć głową? Maurizio Di Blasi był opóźnionym na umyśle, porządnym człowiekiem i z pewnością nie miał przyjaciół, którzy mogliby mu dostarczać broń, rozgłaszając to wszystkim wokół. Jedynym miejscem, gdzie mógł znaleźć granat, jest jego wiejski dom. Ale trzeba mieć dowód, że właśnie stamtąd go zabrał. A więc Panzacchi, stary lis, rozkazuje podwładnemu, by jechał do Montelusy i wziął dwa granaty i pistolet z czasów wojny. Twierdzi, że jeden z granatów miał w rękach Maurizio, drugi, razem z pistoletem, bierze ze sobą, zaopatruje się w pokrowiec, potajemnie wraca do domu w Raffadali i chowa wszystko w miejscu, w którym łatwo będzie można to znaleźć.
– No to już wiem, co jest w tym pokrowcu! – wrzasnął Mimi, klepiąc się z całej siły w czoło.
– Krótko mówiąc, ten kutas Panzacchi sfingował sytuację niezwykle prawdopodobną. I jeśli ktoś go zapyta, dlaczego reszta broni nie została odnaleziona podczas pierwszego przeszukania, będzie mógł powiedzieć, że przerwali rewizję w chwili, kiedy Maurizio próbował się ukryć, bo musieli go łapać.
– Co za skurwysyn! – powiedział wzburzony Fazio. – Nie dość, że zabija chłopaka, bo nawet jeśli to nie on strzelał osobiście, jest zwierzchnikiem i ponosi odpowiedzialność, to jeszcze próbuje pogrążyć starego człowieka, żeby ratować własną skórę!
– Wróćmy do tego, co macie robić. Gotujcie tego Culicchię na wolnym ogniu. Powiedzcie mu, że pojemnik został znaleziony w domu w Raffadali. Potem pokażcie mu granat i pistolet. Następnie spytajcie, niby to ze zwykłej ciekawości, czy do rejestru trafia cała zarekwirowana broń. A na końcu każcie mu wysiąść z samochodu i zabierzcie ze sobą broń oraz pokrowiec.
– I to wszystko?
– To wszystko, Fazio. Następny ruch należy do niego.
13
– Pan komisarz? Dzwoni Galluzzo, chce osobiście z panem rozmawiać. Co mam zrobić, panie komisarzu? Mam łączyć?
To musiał być Catarella, bo właśnie on pełnił dyżur przy telefonie, ale dlaczego wysławiał się jakoś inaczej niż zwykle? Dlaczego nie powiedział, że Galluzzo chce rozmawiać osobiście z jego osobą?
– Połącz. Słucham, Galluzzo.
– Komisarzu, ktoś zadzwonił zaraz po tym, jak w Televigacie pokazano zdjęcia pani Licalzi i Maurizia Di Blasi, jedno obok drugiego, dokładnie tak, jak pan chciał. Ten facet jest pewny, że widział panią Michelę z jakimś mężczyzną około wpół do dwunastej w nocy, ale tym mężczyzną nie był Maurizio Di Blasi. Twierdzi, że zatrzymali się w jego barze, przed Montelusą.
– Jest pewny, że to było w środę?
– Absolutnie. Powiedział, że w poniedziałek i wtorek nie było go w barze, bo wyjechał, natomiast w każdy czwartek bar jest zamknięty. Zostawił nazwisko i adres. Co mam robić? Mam wracać?
– Nie, zostań do wieczornego serwisu, tego o ósmej. Wrócisz potem. Możliwe, że ktoś się jeszcze odezwie.
Drzwi otwarły się na oścież i uderzyły o ścianę. Komisarz aż podskoczył.
– Czy mi wolno? – spytał Catarella z uśmiechem.
Bez wątpienia Catarella nie miał łatwych relacji z drzwiami. Na widok jego niewinnej twarzy Montalbano powstrzymał wybuch gniewu.
– Właź. Co jest?
– Przynieśli właśnie tę paczuszkę i ten list do pańskiej osoby.
– Jak ci idzie na kursie informatyckim?
– Dobrze, komisarzu. Ale nie mówi się „informatycki”, tylko „informatyczny”, komisarzu.
Odwrócił się w kierunku drzwi, a Montalbano spojrzał na niego zdumiony. Zepsują mu na kursie tego chłopaka jak nic.
W kopercie była kartka, na której ktoś wystukał na maszynie kilka linijek tekstu bez podpisu:
TO TYLKO FINAŁ PRZEDSTAWIENIA. MAM NADZIEJĘ, ŻE SIĘ PANU SPODOBA. JEŻELI JEST PAN ZAINTERESOWANY CAŁYM NAGRANIEM, PROSZĘ DZWONIĆ BEZ WAHANIA.
Montalbano pomacał paczuszkę: kaseta wideo.
Jego auto mieli Fazio i Giallombardo, zadzwonił więc do Galla, żeby przyjechał po niego samochodem służbowym.
– Dokąd jedziemy?
– Do Montelusy, do Retelibery. Tylko nie pędź na złamanie karku, nie chcę powtórki z ubiegłego czwartku.
Gallo spochmurniał.