– Raz mi się zdarzyło, a pan od razu wypomina, ledwo tylko pan wsiadł.
Jechali w milczeniu.
– Mam zaczekać? – spytał Gallo, kiedy dotarli na miejsce.
– Tak, to nie potrwa długo.
Nicolo Zito wprowadził go do swojego studia. Był podenerwowany.
– Jak ci poszło z Tommaseo?
– A jak miało mi pójść? Opierdolił mnie od góry do dołu i o mało nie obdarł ze skóry.
– A ty co na to?
– Odwołałem się do piątej poprawki.
– Nie mamy piątej poprawki, nie wygłupiaj się.
– I dobrze, że nie mamy. Bo ci, którzy w Ameryce powoływali się na piątą poprawkę, i tak dostali po dupie.
– Powiedz, jak zareagował na nazwisko Guttadauro. Musiało to na nim zrobić jakieś wrażenie.
– Przestraszył się, wydał się też zmartwiony. W każdym razie udzielił mi formalnego ostrzeżenia. Następnym razem pośle mnie do mamra, i tyle.
– O to mi chodziło.
– Żeby mnie posłał do mamra?
– Nie, kutasie. Żeby wiedział, że wciął się w to Guttadauro i ci, których reprezentuje.
– Co według ciebie zrobi teraz Tommaseo?
– Porozmawia z kwestorem. Na pewno zrozumiał, że on również wpadł do sieci, więc będzie chciał się jakoś wyplątać. Nicolo, chcę przejrzeć tę kasetę.
Dziennikarz wziął ją i włożył do odtwarzacza. Zobaczyli ogólne ujęcie z ludźmi na polu, nie można było dostrzec ich twarzy. Dwie osoby, w białych fartuchach, przenosiły ciało na nosze. Na dole monitora widniała data niebudząca najmniejszych wątpliwości: MONDAY 14.4.97. Operator zrobił zbliżenie: teraz widać było Panzacchiego i doktora Pasquano. Rozmawiali bezgłośnie, po czym uścisnęli sobie ręce i doktor wyszedł z kadru. Plan został poszerzony: pokazało się sześciu funkcjonariuszy oddziałów specjalnych, którzy otaczali swojego przełożonego. Panzacchi coś im powiedział, wszyscy wyszli z kadru. Koniec programu.
– Kurwa! – powiedział półgłosem Zito.
– Przegraj mi to.
– Tutaj nie mogę, muszę iść do reżyserki.
– Dobrze, ale ostrożnie: nie pokazuj nikomu.
Wyjął z szuflady Nicolo kartkę i kopertę bez nadruku Retelibery. Usiadł przy maszynie do pisania.
OBEJRZAŁEM PRÓBKĘ. NIE JESTEM ZAINTERESOWANY. NIECH PAN Z TYM ROBI, CO CHCE. ALE ZALECAM ZNISZCZENIE ALBO UŻYCIE WYŁĄCZNIE DO CELÓW PRYWATNYCH.
Nie podpisał, nie naniósł adresu, który znał z książki telefonicznej.
Wrócił Zito, wręczył mu dwie kasety.
– To oryginał, a to kopia. Wyszła tak sobie, wiesz, jak to jest, kopia z kopii…
– Nie jadę z tym na festiwal do Wenecji. Daj mi dużą kopertę podklejoną plastikiem.
Włożył kopię do zwykłej koperty, a list i oryginał do firmowej, którą podał mu Nicolo. Na niej też nie zapisał adresu.
Gallo siedział w samochodzie, czytając „Gazzetta dello Sport”.
– Wiesz, gdzie jest ulica Xerri? Pod numerem osiemnastym mieści się biuro mecenasa Guttadauro. Przekaż mu tę kopertę i przyjedź tu po mnie.
Fazio i Giallombardo dotarli do komisariatu po dziewiątej.
– Oj, komisarzu! To była tragikomedia! – krzyknął Fazio.
– Co powiedział?
– Najpierw mówił, a potem przestał – odparł Giallombardo.
– Kiedy pokazaliśmy mu pokrowiec, nie zrozumiał. Pytał: „Co to, żarty sobie robicie? To jakiś żart, prawda?” Jak tylko Giallombardo powiedział, że pokrowiec został znaleziony w Raffadali, twarz mu się zupełnie zmieniła, zrobił się blady jak trup.
– Potem, kiedy zobaczył broń – wtrącił Giallombardo, który też chciał mieć swój udział – poczuł się źle. Już myśleliśmy, że szlag go trafi w samochodzie.
– Cały drżał, wyglądał, jakby nim trzęsła malaria. Potem nagle wstał, dał przeze mnie susa i uciekł – powiedział Fazio.
– Biegł jak pijany zając, to w lewo, to w prawo – zakończył Giallombardo.
– I co teraz? – spytał Fazio.
– Walnęliśmy w stół, zobaczymy, co powiedzą nożyce. Dziękuję za wszystko.
– Na rozkaz – odparł krótko Fazio i dodał: – A gdzie mamy zostawić pokrowiec? W szafie pancernej?
– Tak – powiedział Montalbano.
Komisarz miał w swoim pokoju sporą szafę pancerną, w której nie gromadził dokumentów, tylko zarekwirowaną broń i narkotyki, czekające na przewiezienie do Montelusy.
Zmęczenie podeszło go zdradziecko i prawie zwaliło z nóg: czterdzieści sześć lat piechotą nie chodzi. Powiedział Catarelli, że jedzie do domu, i nakazał, by przełączał do niego telefony. Za mostem zatrzymał się, wysiadł, podszedł pod dom Anny. A jeśli ktoś u niej jest? Spróbował.
Anna wyszła mu naprzeciw.
– Wejdź, proszę.
– Jest ktoś u ciebie?
– Nie ma nikogo.
Poprosiła, żeby usiadł na kanapie przed telewizorem. Ściszyła dźwięk, wyszła z pokoju, wróciła z dwiema szklankami: w jednej była whisky dla komisarza, w drugiej białe wino dla niej.
– Jadłaś już?
– Nie – odpowiedziała Anna.
– Nie jesz nigdy?
– Jadłam w południe.
Usiadła obok niego.
– Nie siadaj za blisko, bo sam czuję, jak śmierdzę – powiedział Montalbano.
– Miałeś ciężkie popołudnie?
– Dosyć.
Odchylił do tyłu głowę i oparłszy się na jej ramieniu, zamknął oczy. Na szczęście zdążył odstawić szklankę na stolik, bo nagle zapadł w sen, jak gdyby do whisky dosypano mu opium. Obudził się pół godziny później i aż się poderwał. Rozejrzał się wokół, przypomniał sobie, gdzie jest, i się zawstydził.
– Bardzo cię przepraszam.
– To dobrze, że się obudziłeś. Ręka już zaczęła mi drętwieć.
Komisarz wstał.
– Muszę iść.
– Odprowadzę cię.
W drzwiach, bez żadnych podtekstów, Anna pocałowała go w usta.
– Odpocznij, Salvo.
Bardzo długo brał prysznic, zmienił bieliznę i ubranie, wystukał numer Livii. Telefon dzwonił i dzwonił, zanim połączenie zostało automatycznie przerwane. Co się z nią działo?
Dręczyła się z powodu Francois? Było za późno, żeby dzwonić do jej przyjaciółki po jakieś informacje. Usiadł na werandzie i po namyśle podjął decyzję: jeśli nie uda mu się połączyć z Livią w ciągu najbliższych czterdziestu ośmiu godzin, to machnie ręką na wszystko, złapie samolot do Genui i pobędzie z nią choć przez jeden dzień.
Z werandy przywołał go dzwonek telefonu. Był pewny, że to wreszcie Livia.
– Halo? Czy rozmawiam z komisarzem Montalbano?
Głos był mu znany, ale nie pamiętał skąd.
– Tak, kto mówi?
– Ernesto Panzacchi.
Nożyce się odezwały.
– Mów.
Byli na ty czy na pan? W tej chwili to nie miało znaczenia.
– Chciałbym z tobą porozmawiać. Osobiście. Czy mam do ciebie przyjechać?
Nie miał ochoty gościć Panzacchiego w swoim domu.
– Ja przyjadę. Gdzie mieszkasz?
– W hotelu „Pirandello”.
– Czekaj.
Pokój Panzacchiego był przestronny jak jakiś salon. Oprócz małżeńskiego łoża i szafy były w nim dwa fotele, lodówka i duży stół, na którym stał telewizor z odtwarzaczem wideo.
– Rodzina jeszcze nie zdążyła się do mnie przeprowadzić.
I dobrze, bo musiałaby się od razu pakować z powrotem – pomyślał komisarz.
– Przepraszam, ale muszę się wysikać.
– Bądź spokojny, w ubikacji nie ma nikogo.
– Ale mnie naprawdę chce się siusiu.
Nie można było ufać takiej żmii.
Kiedy Montalbano wyszedł z łazienki, Panzacchi wskazał mu fotel.
Szef oddziałów specjalnych był człowiekiem zwalistym, lecz eleganckim, o jasnych oczach i wąsach na Tatarzyna.
– Napijesz się czegoś?
– Nie.
– Przejdziemy od razu do sprawy? – spytał Panzacchi.