Выбрать главу

– Jak chcesz.

– A więc dziś wieczorem przyszedł do mnie Culicchia, funkcjonariusz, nie wiem, czy go znasz.

– Osobiście nie, ale z nazwiska tak.

– Był dosłownie przerażony. Dwaj twoi ludzie podobno mu grozili.

– Tak ci powiedział?

– Tak zrozumiałem.

– To źle zrozumiałeś.

– To ty mi powiedz, jak było.

– Posłuchaj, jest późno i jestem już bardzo zmęczony. Pojechałem do domu Di Blasich w Raffadali, ździebko poszukałem i prawie od razu znalazłem pokrowiec z granatem i pistoletem. Teraz mam je w szafie pancernej.

– Na Boga! Przecież nie byłeś upoważniony! – powiedział Panzacchi i wstał.

– No więc wybrałeś kiepską metodę – odparł spokojnie Montalbano.

– Ukrywasz dowody!

– Już ci powiedziałem, że wybrałeś kiepską metodę. Jeśli zaczniemy rozmawiać o pozwoleniach i hierarchiach, wstanę, pójdę sobie i pozwolę ci utonąć w tym gównie. Bo wpadłeś w nie już po uszy.

Panzacchi przez chwilę się wahał, rozważał wszystkie za i przeciw, w końcu usiadł. Próbował szczęścia, ale pierwszej rundy nie wygrał.

– I powinieneś mi podziękować – ciągnął dalej komisarz.

– Za co?

– Za to, że zabrałem pokrowiec z domu. Miał ci posłużyć jako dowód, że Maurizio Di Blasi wziął granat właśnie stamtąd, prawda? Tyle że sądówka nie znalazłaby na broni odcisków Di Blasiego, nawet gdybyś jej płacił złotem. I jak byś to wytłumaczył? Mówiąc, że Maurizio miał rękawiczki? Byłyby niezłe jaja!

Panzacchi się nie odzywał, tylko jasnymi oczami wpatrywał się w komisarza.

– Mam mówić dalej? Twój podstawowy grzech… co ja gadam, twoje grzechy mam głęboko w dupie, więc mówmy raczej o błędach… A więc po raz pierwszy popełniłeś błąd, kiedy odtrąbiłeś pogoń za Mauriziem Di Blasi, nie mając pewności, że jest winny. Ale za wszelką cenę chciałeś przeprowadzić „błyskotliwą” akcję. I stało się to, co się stało, a ty na pewno odetchnąłeś potem z ulgą. Udając, że ratujesz swojego człowieka, który pomylił broń z butem, wyssałeś z palca całą tę historię z granatem i żeby ją uwiarygodnić, pojechałeś do domu państwa Di Blasich ukryć pokrowiec.

– To wszystko bzdury. Jeśli opowiesz je kwestorowi, bądź pewny, że nie uwierzy. Wygadujesz te idiotyzmy po to, żeby mnie oczernić, żeby się zemścić za dochodzenie, które odebrano tobie, a powierzono właśnie mnie.

– A co zrobisz z Culicchią?

– Jutro przejdzie do mnie, do oddziałów specjalnych. Zapłacę cenę, jakiej zażądał.

– A jeśli zawiozę broń do sędziego Tommaseo?

– Culicchia powie, że to ty poprzedniego dnia prosiłeś o klucze do magazynu. Gotowy jest przysiąc. Spróbuj zrozumieć: musi się bronić. I pouczyłem go, co ma robić.

– A więc przegrałem?

– Tak mi się wydaje.

– Czy ten odtwarzacz działa?

– Tak. Wyciągnął kasetę.

– Czy możesz to tam włożyć?

Panzacchi posłuchał bez słowa. Pojawiło się nagranie. Szef oddziałów specjalnych obejrzał je w całości, następnie przewinął kasetę do początku, wyjął i oddał Montalbanowi. Usiadł i zapalił połówkę toskańskiego cygara.

– To tylko finał, resztę mam u siebie, w szafie pancernej z bronią – skłamał Montalbano.

– Jak to zrobiłeś?

– Nie ja kręciłem. W pobliżu były dwie osoby, które widziały wszystko i włączyły kamerę. Przyjaciele mecenasa Guttadauro, którego dobrze znasz.

– To brzydka niespodzianka.

– O wiele brzydsza, niż ci się wydaje. Trafiłeś pomiędzy mnie a nich.

– Za pozwoleniem: ich pobudki rozumiem doskonale, ale nie bardzo rozumiem twoje. Chyba że chodzi o zemstę.

– No, to spróbuj mnie zrozumieć: nie mogę dopuścić, po prostu nie mogę, żeby szef oddziałów specjalnych Montelusy został zakładnikiem mafii i pozwolił się szantażować.

– Wiesz, Montalbano, ja naprawdę chciałem bronić dobrego imienia moich ludzi. Czy wyobrażasz sobie, co by było, gdyby dziennikarze się dowiedzieli, że zabiliśmy człowieka, który chciał rzucić w nas butem?

– I dlatego wciągnąłeś w to inżyniera Di Blasi, który z tą sprawą nie miał nic wspólnego?

– Ze sprawą nie, ale z moimi planami owszem. A co do szantażu, to umiem się bronić.

– Wierzę. Ty dasz sobie radę, choć nie będzie ci łatwo, ale jak długo wytrzyma Culicchia i tamtych sześciu, jeśli każdego dnia będą stawiani pod ścianą? Wystarczy, żeby uległ choć jeden, i wszystko wyjdzie na jaw. Przedstawię ci inną prawdopodobną hipotezę: za którymś razem, słysząc po raz kolejny twoje „nie”, tamci będą gotowi wziąć kasetę i wyemitować ją publicznie albo wysłać do prywatnej telewizji, której dziennikarz zaryzykuje pierdla, bo będzie miał w końcu okazję na prawdziwą bombę. A wtedy wyleci również kwestor.

– To co mam robić?

Montalbano przez chwilę pomyślał o nim niemal z podziwem. Panzacchi był bezlitosnym, pozbawionym skrupułów graczem, ale potrafił przegrywać, kiedy widział, że naprawdę stoi na straconej pozycji.

– Musisz ich uprzedzić, zdetonować broń, którą mają w ręku.

Nie mógł się powstrzymać od złośliwości, której potem pożałował.

– A ta broń to, niestety, nie but. Porozmawiaj o tym dziś w nocy z kwestorem. Znajdźcie razem jakieś rozwiązanie. Ale uwaga: jeśli jutro w południe okaże się, że nic nie zrobiliście, wezmę sprawy w swoje ręce.

Wstał, otworzył drzwi i wyszedł.

„Wezmę sprawy w swoje ręce” – ładnie powiedziane, wystarczająco złowieszczo. Ale co to niby miało konkretnie znaczyć? Jeśli, załóżmy, szef oddziałów specjalnych przeciągnie na swoją stronę kwestora, a ten z kolei pozyska sędziego Tommaseo, to on sam, Montalbano, zostanie wyruchany. Czy to możliwe, że w Montelusie wszyscy, i to w ciągu jednego dnia, stali się nieuczciwi? Antypatia to jedno, ale charakter czy moralność człowieka to już zupełnie co innego.

Dotarł do Marinelli pełen wątpliwości i pytań. Czy dobrze zrobił, że rozmawiał w ten sposób z Panzacchim? Czy kwestor uwierzy, że nie powodowało nim pragnienie zemsty? Wybrał numer Livii. I znowu nie odebrała. Położył się do łóżka, ale udało mu się zasnąć dopiero po dwóch godzinach.

14

Kiedy wszedł do komisariatu, minę miał tak wściekłą, że jego ludzie na wszelki wypadek trzymali się od niego z daleka. „Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz” – mówi przysłowie, ale niektóre przysłowia są widać do niczego, bo komisarz sam sobie rozłożył prześcieradło na łóżku, a tymczasem ciągle się budził i teraz czuł się tak, jak gdyby przebiegł cały maraton.

Tylko Fazio, który był z nim w największej zażyłości, odważył się zapytać:

– Czy jest coś nowego?

– Powiem ci po dwunastej.

Zameldował się Galluzzo.

– Komisarzu, wczoraj wieczorem szukałem pana na lądzie i morzu.

– Na niebie ci się nie chciało, co?

Galluzzo zrozumiał, że to nie czas na przydługie wstępy.

– Po wieczornych wiadomościach zadzwonił facet. Powiedział, że w środę około ósmej, najwyżej piętnaście po, pani Licalzi zatrzymała się na jego stacji benzynowej i zatankowała do pełna. Zostawił nazwisko i adres.

– Dobra, potem do niego wpadniemy.

Był spięty, nie mógł skupić uwagi, ciągle spoglądał na zegarek. A jeśli minie dwunasta i nikt z kwestury się nie odezwie?

O jedenastej trzydzieści zadzwonił telefon.

– Komisarzu – powiedział Grasso – dzwoni redaktor Zito.

– Łącz.

Z początku nie rozumiał, o co chodzi.

– Pa-ram-pampam, pa-ram-pampam, du-bi-dubi, bi-du-bidu – nucił Zito.

– Nicolo?

– Fratelli d’Italia… – Zito powtórzył początek hymnu narodowego, tyle że już słowami.