Выбрать главу

– Czy ma to coś wspólnego ze sprawą? To rzecz bez żadnej wartości.

– Musimy zdjąć z nich odciski – skłamał Montalbano.

– Skoro tak, to proszę pamiętać, że trzymałem je w rękach, bo chciałem je panu pokazać.

– Pamiętam doskonale. Aha, doktorze, zwykła i prosta ciekawość: o której godzinie wyleciał pan wczoraj z Bolonii?

– Jest taki samolot, który wylatuje o osiemnastej trzydzieści, potem trzeba się przesiąść w Rzymie i o dwudziestej drugiej jest się w Palermo.

– Dziękuję.

– Komisarzu, przepraszam, proszę pamiętać o twingo.

Do diabła z tym samochodem!

Wśród rozchodzących się ludzi zobaczył Annę Tropeano, która rozmawiała z wysokim, bardzo dystyngowanym czterdziestolatkiem. Musiał to być Guido Serravalle. Zauważył też Giallombarda, zawołał go.

– Dokąd idziesz?

– Do domu na obiad, komisarzu.

– Przykro mi, ale nie pójdziesz.

– Jezu, właśnie dzisiaj, kiedy żona sama zagniotła makaron!

– Zjesz sobie wieczorem. Czy widzisz tych dwoje? Tę ciemnowłosą panią i tego mężczyznę, którzy tam rozmawiają?

– Tak.

– Nie możesz go tracić z oczu. Zaraz będę w komisariacie, informuj mnie co godzinę. Co robi, dokąd idzie.

– Dobrze – powiedział Giallombardo z rezygnacją.

Montalbano zostawił go i podszedł do Anny. Nie widziała, jak się zbliża. Rozpromieniła się, kiedy przy nich stanął. Obecność Serravallego ewidentnie sprawiała jej przykrość.

– Jak się masz, Salvo?

Przedstawiła ich sobie nawzajem.

– Komisarz Salvo Montalbano, pan Guido Serravalle.

Montalbano podjął aktorskie zadanie.

– Przecież znamy się przez telefon!

– Tak, oddałem się do pańskiej dyspozycji.

– Pamiętam doskonale. Przyjechał pan na pogrzeb?

– Nie mogło mnie tutaj nie być.

– Rozumiem. Czy wyjeżdża pan dzisiaj?

– Tak, opuszczam hotel około szóstej. Mam samolot z Punta Raisi o dwudziestej.

– Dobrze, dobrze – powiedział Montalbano. Wydawał się szczęśliwy, że wszystkim wszystko idzie jak najlepiej i że mogą liczyć nawet na sprawność linii lotniczych.

– Wiesz – powiedziała Anna, przybierając pozę światową i luźną – pan Serravalle zapraszał mnie właśnie na obiad. Pójdziesz z nami?

– Byłbym szczęśliwy – podjął Serravalle, dzielnie przyjmując cios.

Twarz komisarza natychmiast zasnuła nieskrywana, głęboka przykrość.

– Ach, gdybym tak wcześniej wiedział! Niestety, jestem już zajęty.

Wyciągnął rękę do Serravallego.

– Bardzo miło było mi pana poznać. Choć okoliczności właściwie nie pozwalają tak mówić.

Przestraszył się, że przesadził, robiąc z siebie idealnego kretyna. Za bardzo poddał się roli. I rzeczywiście, Anna patrzyła na niego oczami, w których rysowały się dwa znaki zapytania.

– Usłyszymy się, Anno, prawda?

W drzwiach komisariatu wpadł na Mimi, który właśnie wychodził.

– Dokąd idziesz?

– Jeść.

– Co wy, kurwa, wszyscy myślicie tylko o jednym?!

– Przecież jest pora obiadowa, więc niby o czym mielibyśmy myśleć?

– Kogo mamy w Bolonii?

– Jako burmistrza? – spytał zaskoczony Augello.

– Pierdolę burmistrza Bolonii! Czy mamy w tamtejszej kwesturze przyjaciela, który mógłby nam udzielić informacji w ciągu godziny?

– Zaczekaj… Guggino, pamiętasz go?

– Filiberto?

– Tak, on. Przenieśli go tam w zeszłym miesiącu. Jest szefem wydziału do spraw cudzoziemców.

– Idź i zjedz sobie swoje spaghetti z małżami i posyp je parmezanem – powiedział za całe podziękowanie Montalbano, patrząc na niego z pogardą. Bo niby jak miał patrzeć na kogoś, kto posypuje małże parmezanem?

Była dwunasta trzydzieści pięć. Miał nadzieję, że Filiberto jest jeszcze w pracy.

– Halo? Mówi komisarz Salvo Montalbano. Dzwonię z Vigaty, chciałbym rozmawiać z komisarzem Filibertem Guggino.

– Proszę chwilę zaczekać.

Po serii klikań i buczeń usłyszał wesoły głos.

– Salvo! A to niespodzianka! Jak się masz?

– Dobrze, Filiberto. Dzwonię, bo mam bardzo pilny interes. Musisz zdobyć dla mnie trochę informacji najwyżej w godzinę, półtorej. Szukam ekonomicznych motywów zabójstwa.

– Nie dajesz mi zbyt wiele czasu.

– Musisz się dowiedzieć jak najwięcej o człowieku, który być może należy do kręgu ofiar lichwiarzy… no, nie wiem, handlowiec, taki, który dużo gra…

– To wszystko bardzo utrudnia poszukiwania. Mogę ci powiedzieć, kto jest lichwiarzem, a nie kogo zrujnowali.

– Spróbuj. Podam ci imię i nazwisko.

– Komisarz? Mówi Giallombardo. Jedzą obiad w dzielnicy Capo, w tej restauracji nad morzem, wie pan której?

Niestety, wiedział. Trafił tam raz przez przypadek i już nie mógł o niej zapomnieć.

– Mają dwa samochody? Każde jest własnym?

– Nie, samochód prowadzi on i dlatego…

– Nie trać go z oczu ani na chwilę. Na pewno odwiezie tę panią do domu, a potem wróci do „Albergo della Valle”. Informuj mnie bez przerwy.

„Tak” i „nie” – odpowiedzieli mu w końcu w firmie, która wynajmowała samochody na Punta Raisi, choć przedtem przez pół godziny robili problemy i nie chcieli udzielić żadnej informacji, aż musiał poprosić o interwencję szefa komisariatu na lotnisku. Tak – wczoraj wieczorem, w czwartek, ten mężczyzna wynajął samochód, którym zresztą wciąż jeździ. Nie – w ubiegłym tygodniu, w środę wieczorem, ten sam mężczyzna nie wynajmował żadnego samochodu, tak wynikało z danych w komputerze.

17

Odpowiedź od Guggina otrzymał na kilka minut przed trzecią. Długą i skomplikowaną. Wszystko pilnie zapisał. Po pięciu minutach odezwał się Giallombardo, poinformował, że Serravalle wrócił do hotelu.

– Nie ruszaj się stamtąd – rozkazał komisarz. – Jeśli wyjdzie, zanim ja się tam zjawię, zatrzymaj go pod byle pretekstem. Zrób przed nim striptiz, wykonaj taniec brzucha, ale nie pozwól mu odjechać.

Szybko przejrzał papiery Micheli. Pamiętał, że widział wśród nich kartę pokładową. Znalazł – ostatni lot pani Licalzi z Bolonii do Palermo. Włożył do kieszeni, zawołał Galla.

– Zawieź mnie do „Albergo della Valle”.

Hotel znajdował się w połowie drogi między Vigatą a Montelusą. Został wzniesiony obok jednej z najpiękniejszych świątyń na świecie, na wprost rozmaitych urzędów, sprawujących funkcję gospodarza malowniczej okolicy.

– Czekaj na mnie – powiedział komisarz do Galla.

Podszedł do swojego samochodu. W środku drzemał Giallombardo.

– To był sen tylko na jedno oko, drugie wciąż miałem szeroko otwarte! – zapewnił komisarza.

Montalbano wyjął z bagażnika futerał z bezwartościowymi skrzypcami.

– Wracaj do komisariatu – rozkazał Giallombardowi.

Wszedł do hotelu. Idąc przez hall, wyglądał jak najbardziej stereotypowe wyobrażenie pierwszego skrzypka.

– Czy jest pan Serravalle?

– Tak, jest u siebie w pokoju. Kogo mam zapowiedzieć?

– Masz siedzieć cicho, masz milczeć. Nazywam się Montalbano, jestem komisarzem. I jeśli ośmielisz się podnieść słuchawkę, poślę cię do pierdla, a potem zobaczymy, co dalej.

– Czwarte piętro, pokój czterysta szesnaście – powiedział portier drżącymi wargami.

– Czy ktoś do niego dzwonił?

– Kiedy wrócił, przekazałem mu informacje o telefonach, trzech albo czterech.

– Chcę rozmawiać z telefonistką.

Telefonistka, którą komisarz, nie wiadomo dlaczego, wyobraził sobie jako młodą i ładną dziewczynę, okazała się łysym sześćdziesięciolatkiem w okularach.