– Portier już mi powiedział, o co chodzi. Od południa zaczął dzwonić niejaki Eolo z Bolonii. Nie podał nazwiska. Dokładnie dziesięć minut temu zadzwonił ponownie, połączyłem go z pokojem czterysta szesnaście.
W windzie Montalbano wyciągnął z kieszeni kartkę z nazwiskami wszystkich, którzy w ubiegłym tygodniu, w środę wieczorem, wynajęli samochód na lotnisku Punta Raisi. Zgoda, nie było wśród nich Guida Serravalle, ale Eolo Portinari owszem. A od Guggina wiedział, że jest on bliskim przyjacielem antykwariusza.
Zastukał delikatnie i przypomniał sobie, że pistolet został w schowku w tablicy rozdzielczej.
– Proszę wejść, drzwi są otwarte.
Antykwariusz leżał wyciągnięty na łóżku, z dłońmi splecionymi na karku. Zdjął tylko buty i marynarkę, na szyi wciąż miał krawat. Zobaczył komisarza i skoczył na równe nogi jak te zabawki na sprężynach, co to wyskakują z pudełka, kiedy tylko podniesie się przykrywkę.
– Proszę sobie nie przeszkadzać – powiedział Montalbano.
– Ależ jakżebym mógł, panie komisarzu! – powiedział Serravalle, szybko wkładając buty. Włożył również marynarkę.
Montalbano usiadł na krześle, futerał trzymał na kolanach.
– Słucham, czemu zawdzięczam pańską wizytę?
Skrupulatnie omijał wzrokiem futerał.
– Mówił mi pan przez telefon, że będzie do mojej dyspozycji, kiedy tylko o to poproszę.
– Oczywiście, i wciąż to potwierdzam – powiedział Serravalle i też usiadł.
– Nie przeszkadzałbym panu, ale skoro już pan przyjechał na pogrzeb, to chciałbym wykorzystać pańską obecność.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Jak mogę panu pomóc?
– Proszę mnie tylko słuchać.
– Przepraszam, nie rozumiem.
– Proszę słuchać. Chcę panu opowiedzieć pewną historię. Jeśli pan uzna, że w którymś miejscu przesadzam lub wręcz się mylę, proszę przerwać i mnie poprawić.
– Nie rozumiem, jak byłbym w stanie to zrobić, panie komisarzu. Nie znam historii, którą chce mi pan opowiedzieć.
– Ma pan rację. A więc na koniec podzieli się pan ze mną swoimi wrażeniami. Bohaterem mojej opowieści jest nieźle sytuowany mężczyzna, człowiek o wyrobionym smaku, właściciel znanego sklepu z zabytkowymi meblami, w którym zaopatruje się znakomita klientela. Antykwariat nasz bohater odziedziczył po ojcu.
– Przepraszam – wtrącił Serravalle – gdzie rozgrywa się pańska opowieść?
– W Bolonii – odparł Montalbano i ciągnął dalej: – Jakoś tak w zeszłym roku mężczyzna ten spotyka młodą kobietę z dobrego mieszczańskiego domu. Zostają kochankami. Ich romans pozbawiony jest elementu ryzyka, ponieważ jej mąż, z powodów, o których za długo byłoby teraz rozprawiać, przymyka na to nawet nie jedno, lecz dwoje oczu. Kobieta kocha męża, ale seksualnie czuje się mocno związana z kochankiem.
Przerwał.
– Czy mogę zapalić?
– Ależ oczywiście – powiedział Serravalle i podsunął mu popielniczkę.
Montalbano wyciągał paczkę powoli i wyjął z niej trzy papierosy. Obracał jeden za drugim między palcami, aż w końcu wybrał ten, który wydał mu się najbardziej miękki; pozostałe odłożył do paczki. Wreszcie zaczął się obmacywać w poszukiwaniu zapalniczki.
– Niestety, nie mogę panu pomóc. Nie palę – powiedział antykwariusz.
Komisarz znalazł wreszcie zapalniczkę w kieszeni marynarki, obejrzał, jak gdyby widział ją po raz pierwszy, zapalił papierosa, włożył zapalniczkę z powrotem do kieszeni.
Zanim podjął opowieść, popatrzył zagubionym wzrokiem na Serravallego. Górna warga antykwariusza była wilgotna, zaczął się pocić.
– Na czym skończyłem?
– Na kobiecie, która czuje się związana z kochankiem.
– Aha. Nasz bohater, niestety, ma brzydki nałóg. Jest namiętnym graczem, hazardzistą. W ciągu ostatnich trzech miesięcy zostaje trzykrotnie nakryty w nielegalnych szulerniach. Pewnego dnia, proszę sobie wyobrazić, trafia nawet do szpitala, ponieważ został brutalnie pobity. On sam twierdzi, że był ofiarą napadu rabunkowego, ale policja przypuszcza… powtarzam: przypuszcza… że to ostrzeżenie od wierzycieli. Tak czy inaczej, dla naszego bohatera, który wciąż gra i przegrywa, sytuacja staje się coraz trudniejsza. Zwierza się przyjaciółce, a ta, jak może, próbuje mu pomóc. Przyszło jej do głowy, żeby zbudować sobie tutaj willę, ponieważ bardzo polubiła to miejsce. I oto willa okazuje się szansą: udając, że ma większe wydatki niż w rzeczywistości, może zdobyć dla swojego przyjaciela około stu milionów. Planuje założenie ogrodu, przypuszczalnie również budowę basenu: nowe źródła dochodów na czarno. Ale to tylko kropla w morzu jego potrzeb, daleko do dwustu czy trzystu milionów. Pewnego dnia kobieta, którą dla wygody nazwę tutaj Michelą…
– Chwileczkę – przerwał Serravalle ze śmiechem, który miał brzmieć sardonicznie. – A sam pański bohater jak ma na imię?
– Załóżmy, że Guido – powiedział Montalbano, jak gdyby chodziło o rzecz drugorzędną.
Serravalle wykrzywił twarz, koszula już mu się przyklejała do klatki piersiowej.
– Nie podoba się panu? Jeśli pan chce, możemy ich nazwać Paolo i Francesca, ale to nie zmieni istoty.
Zaczekał, aż Serravalle coś powie, lecz antykwariusz nie otworzył ust, zatem kontynuował.
– Pewnego dnia w Vigacie Michela spotyka się ze słynnym skrzypkiem, który żyje tu w odosobnieniu. Miło im się rozmawia, więc kobieta wyjawia muzykowi, że ma stare skrzypce, odziedziczone po pradziadku. Myślę, że ot tak, bez specjalnego powodu, pokazuje instrument skrzypkowi, a ten na pierwszy rzut oka stwierdza, że to przedmiot wielkiej wartości, zarówno muzycznej, jak i finansowej. Skarb, którego cena przekracza dwa miliardy. Kiedy Michela wraca do Bolonii, opowiada kochankowi całą historię. Jeżeli sprawy mają się tak, jak mówi maestro, skrzypce spokojnie można sprzedać – mąż Micheli widział je raz albo dwa, nikt nie zna ich prawdziwej wartości. Wystarczy je zamienić, włożyć do futerału jakieś inne – i Guido raz na zawsze pozbędzie się swoich kłopotów.
Montalbano zawiesił glos, zabębnił palcami w futerał i westchnął.
– A teraz czas na najgorsze – powiedział.
– Cóż – odezwał się Serravalle – jeśli pan chce, może dokończyć następnym razem.
– Mógłbym, ale wtedy musiałbym kazać panu wrócić z Bolonii albo samemu do pana jechać, a to byłoby bardzo niewygodne. A skoro jest pan tak uprzejmy, że chce mnie słuchać cierpliwie, pomimo że kona z gorąca, to wyjaśnię, dlaczego tę część, którą opowiem teraz, uznaję za najgorszą.
– Ponieważ będzie pan opowiadał o morderstwie?
Montalbano spojrzał na antykwariusza z rozdziawionymi ustami.
– Myśli pan, że dlatego? Nie, jestem przyzwyczajony do morderstw. Uważam tę część za najgorszą, ponieważ muszę oddalić się od faktów, a wejść w umysł pewnego człowieka, w jego myśli. Powieściopisarz miałby tu ułatwioną sprawę, ale ja jestem tylko zwykłym wielbicielem książek, które uważam za dobre. Proszę mi wybaczyć tę dygresję. A więc nasz bohater zbiera informacje o skrzypku, o którym opowiedziała mu Michela. Odkrywa w ten sposób, że jest on nie tylko wielkim solistą o międzynarodowej sławie, lecz również znawcą instrumentu, na którym gra. Krótko mówiąc, na dziewięćdziesiąt dziewięć procent maestro nie mylił się co do wartości skrzypiec. Lecz jeśli cała ta sprawa pozostanie w rękach Micheli, to bez wątpienia przeciągnie się jeszcze długo. Na domiar złego Michela będzie chciała sprzedać instrument nie po kryjomu, lecz legalnie: z tych dwóch miliardów – wskutek różnych wydatków, odsetek i działań naszego państwa, które rzuci się jak złodziej, żeby zagarnąć swoją część – pozostanie w końcu mniej niż miliard. Ale jest droga na skróty. I nasz bohater myśli o tym w dzień i w nocy, rozmawia również ze swoim przyjacielem. Przyjaciel, załóżmy, nazywa się Eolo…